Elwira Myśliwy: polityka podzieliła społeczeństwo, rodziny, przyjaciół, a złe wzorce przeszły na samorządy

Elwira Myśliwy: polityka podzieliła społeczeństwo, rodziny, przyjaciół, a złe wzorce przeszły na samorządy

Rozmawiamy z Elwirą Myśliwy, byłą radną Rady Gminy Uście Gorlickie.

– Wiosną złożyła Pani mandat radnej. To rzadki ruch w dzisiejszych samorządach. Radni mocno trzymają się funkcji.

– Być może rzadki, ale w moim przypadku przemyślany. Zrezygnowałam z kilku powodów. Przede wszystkim czułam się rozczarowana sprawowaniem tej funkcji. Decydując się na start w wyborach wyobrażałam sobie, że dzięki mandatowi będę kimś w rodzaju łącznika pomiędzy mieszkańcami, a urzędem i wójtem. Dzięki temu miałam nadzieję na bycie kimś, kto ma realny wpływ na to, co dzieje się w moim środowisku. Szybko okazało się, że to tak nie działa. Żyjemy w czasach, kiedy polityka podzieliła społeczeństwo, rodziny, przyjaciół, a te złe wzorce przeszły na samorządy. Dlatego komuś może się wydawać, że w gminie również mamy do czynienia z polityką. A to przecież żadna polityka.

– Na czym konkretnie się Pani potknęła, na co nie mogła mieć Pani wpływu w gminie?

– Zacznę od wyjaśnienia, dlaczego zdecydowałam się zostać radną. Stało się to za namową moich przyjaciół i znajomych, którzy aktywnie działają w branży turystycznej w gminie. Zawsze byłam mocno związana z tym środowiskiem, wszak nasza gmina ma charakter turystyczno-uzdrowiskowy. Turystyka była bliska mojemu sercu, dlatego wspólnie z grupą znajomych pomyśleliśmy, że potrzebujemy w radzie gminy kogoś, kto jeszcze mocniej wesprze takie działania. To się udało, zostałam nawet przewodniczącą Komisji Uzdrowiskowej, Sportu, Turystyki, Kultury i Promocji Gminy.

– Brzmi nieźle.

– I zaczęło się nieźle. Gmina zaangażowała się w projekt Związku Gmin Uzdrowiskowych mający na celu wzmocnienie promocji. I to byłe jedyne, co się udało. Potem już każdy pomysł spotykał się z oporem. Odniosłam wrażenie, że koledzy radni i część mieszkańców nie czują potrzeby wspierania tej najważniejszej przecież dla gminy branży.

– Używa Pani określenia „gmina”, a to przecież nie jest anonimowy twór. Twarzą gminy jest wójt i on firmuje lokalną strategię.

– Zgoda, wójt jest liderem i menedżerem. W ostatnich wyborach zdecydowałam się poprzeć obecnego wójta Zbigniewa Ludwina i razem z nim kandydować.

– Była Pani zatem w szeregach zwycięskiej drużyny. Skąd rozczarowanie i w efekcie rezygnacja?

– Zgoda, tak było. Ale później każdy brak decyzji w istotnych dla nas sprawach był tłumaczony złą kondycją finansową gminy, balansowaniem na skraju bankructwa. Z powodów finansowych rezygnujemy z wielu działań, przez co powstaje błędne koło. Bo jeśli nie będziemy wspierać pewnych działań, to kondycja finansowa gminy będzie stabilnie kiepska i niewiele się tu będzie działo.

– Ale to jednak Pani ekipa w radzie miała być „nową miotłą”, która zmieni sytuację, w stosunku do której byliście w opozycji.

– Tak to widziałam. Jednak część mieszkańców jakby nie rozumiała roli radnego, na nas przerzucając odpowiedzialność za brak działań. Tymczasem to w urzędzie powinna istnieć jednostka odpowiedzialna za rozwój turystyki i jej promocję. Kiedy więc widzisz, że realnie nic od ciebie nie będzie zależeć przez kolejne cztery lata, bo nie masz na nic wpływu, to uznajesz, że uczciwiej jest zrezygnować z mandatu, niż kontynuować fikcję.

– Chyba nie Pani jedna złożyła mandat w radzie?

– Słyszałam, że po mnie  zrezygnował radny Edmund Woźniak. Ale chciałam jeszcze o czymś powiedzieć. Pewnie wiele osób pamięta serial „Przystanek Alaska”. Otóż dla mnie Wysowa, gdzie mieszkam, zawsze była takim Cicely. To było miejsce, gdzie dobrze się czułam, byłam otoczona przyjaznymi ludźmi, do którego lubiłam wracać, gdzie zdecydowałam się wybudować dom i wychować dzieci. I gdziekolwiek pojechałam, zawsze byłam ambasadorką Wysowej. I oto po moim – nazwijmy to – incydencie w radzie gminy, zaczęłam inaczej postrzegać najbliższe otoczenia, a moje Cicely gdzieś zniknęło. I kiedy teraz o tym myślę, to żałuję, że zdecydowałam się kandydować do rady, bo zepsułam sobie wizerunek mojego miejsca na Ziemi.

– Duże rozczarowanie?

– Duże. Może to tylko moje wyobrażenie, ale podczas obrad komisji czy sesji spotkałam się z wrogością i pretensjami mieszkańców. Zawsze uważałam, że kiedy pojawia się problem, należy go wspólnie rozwiązywać. Tymczasem zobaczyłam po drugiej stronie złość, a u swoich sąsiadów nienawiść. Miałam wrażenie, że radni są dla nich wrogami. Kilka razy usłyszałam, że jesteśmy w radzie dla kasy i nie interesuje nas, co się dzieje w gminie. Jeśli ktoś myśli, że radnym zostaje się dla pieniędzy, to chyba nie ma żadnej orientacji, ile wynoszą diety radnych….

Cały wywiad przeczytasz w nowym e-wydaniu „Dobrego Tygodnika Sądeckiego”

Rozmawiał Wojciech Molendowicz

zdjęcie: Natalia Sekuła

 

Reklama