Aż dziwne, że sądecka bite wybrała właśnie anhedonię, czyli niezdolność do odczuwania emocji, na tytuł swojego pierwszego singla. W końcu stworzona przez Aleksandrę Gryzło i Krzysztofa Zwolińskiego (we współpracy z Przemysławem Zarabskim i Dominikiem Siedlarzem) kompozycja uczuciami wypełniona jest po same brzegi.
Sam utwór, pomimo melancholijnego, refleksyjnego klimatu, to temperamentny rollercoaster, a w połączeniu z teledyskiem wywołuje jeszcze większe emocje – wręcz dreszcze. Proszę wybaczyć rozentuzjazmowanie, ale premierowy kawałek bite zwyczajnie jest zbyt dobrym materiałem, aby potraktować go lekceważąco tylko dlatego, że startuje z poziomu muzycznych debiutantów. Z singla nie czuć ani grama koniunkturalizmu, serwilizmu, wyrachowanych kalkulacji w przypodobywaniu się masom. „Anhedonia” – zupełnie wbrew tytułowi, to do bólu szczera, momentami wręcz ekshibicjonistyczna kompozycja Oli Gryzło, której pasja, wrażliwość, warsztat i pomysł, niejednego doświadczonego muzyka powinna przyprawić o rumieniec zazdrości.
Tekst to już historia na osobną analizę. Traktująca o tym, co kiedyś było niewinne i proste, a co nagle odwraca się na drugą stronę, „Anhedonia” – jak tłumaczy sama autorka, „opowiada o lęku przed nawiązaniem bliskości emocjonalnej, o wewnętrznych blokadach, sabotowaniu samego siebie w działaniu poprzez poczucie niepokoju. Trudnościach w okazywaniu miłości, czułości, nawiązaniu głębszych relacji. To poczucie, że się chce, ale samemu jest się swoim ograniczeniem.”
Napisać, że utwór jest wielowarstwowy, to jakby nic nie napisać. To nie tyle muzyka i tekst oparte na niełatwych doświadczeniach, ale również dodatkowy symboliczny przekaz, którego odszyfrowanie autorka pozostawia indywidualnej wrażliwości i inteligencji emocjonalnej słuchającego. Instrumentarium świetnie podkreśla warstwę tematyczną utworu, którego wyraziste, emocjonalne melodie, idealnie uzupełniają minimalistyczny, skapany w monochromii wideoklip. Te elementy łączą się w mocno przemyślaną i do bólu szczerą muzyczną spowiedź, na co miłośnikom treści niebanalnych po prostu nie wypada nie zwrócić uwagi.
Dla mnie jakość głosu wokalisty, na równi z wartością tekstu, to sprawy pierwszorzędne. I wcale nie muszą to być wyżyny wokalistyki czy pióra, ale trudno uchwytna wykonawcza i poznawcza „prawda przekazu”. W tym temacie zbudowana na określonym minorowym nastroju „Anhedonia” wchodzi głęboko pod skórę, ujmuje niezwykłym autentyzmem i potężnym ładunkiem emocjonalnym, nawet jeżeli na próżno szukać tam światła.
Siła tekstu Oli Gryzło polega na tym, że bez większego problemu mógłby zaistnieć jako wiersz. Z drugiej strony – jak w przypadku „Anhedonii” – stanowić załącznik do muzycznej aranżacji. Jak pisał o szczególnym rodzaju twórców (m.in. o Johnie Lennonie czy Leonardzie Cohenie) sam Stanisław Barańczak – „osiągnęli [oni] wybitność w trzech naraz dziedzinach: jako poeci piszący teksty utworów wokalnych, jako kompozytorzy układający do nich muzykę i jako pieśniarze wykonujący”. Ola Gryzło swoim projektem mocno wpisuje się w ten trend. Jednocześnie jest na dobrej drodze, by stać się jego flagową kontynuatorką. Potencjał jest ogromny. Kibicuję i czekam na kolejne autorskie rewelacje.
Fot. Krzysztof Kaczmarowski/Sebastian Cebula/Krystian Jaworz