Biegła dla koleżanki przez 427 dni, minimum 10 km dziennie

Biegła dla koleżanki przez 427 dni, minimum 10 km dziennie

Kiedy dowiedziała się, że jej koleżanka zachorowała na raka, postanowiła w nietypowy sposób towarzyszyć jej w chorobie. Od 21 lutego 2021 r. codziennie przez kolejnych 427 dni biegała minimum 10 km. Przez 14 miesięcy biegu uzbierało się 6527 km. To tak, jakby przebiec z Lizbony do Kustanaj w Kazachstanie. Koleżanka zmarła po miesiącu.

Augustyńska biegła dalej, uznając, że taki długi bieg, to dobra okazja do różnych życiowych przemyśleń.

– Od początku wiedziałam, że nie mogę jej w żaden sposób pomóc, bo była już w terminalnym stadium choroby. Uznałam jednak, że biegnąc każdego dnia będę jej w jakiś sposób towarzyszyć – mówiła w Regionalnej Telewizji Kablowej Jolanta Augustyńska, prezes Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego. – Często to bieganie bardzo bolało, ale nie zrobiłam sobie ani jednego dnia wolnego. Wiem, że to było wbrew sztuce, jednak moje postanowienie nie miało żadnego wymiaru sportowego, bo przecież nic przez to nie chciałam osiągnąć. Ale – niejako przy okazji – kilka sportowych celów osiągnęłam. Na przykład przebiegłam 100 km po górach, dwa ultramaratony liczące ponad 60 km, zrobiłam życiówkę w klasycznym maratonie, półmaratonie i na 10 km. To były moje najlepsze w życiu wyniki, choć działo się to przy okazji, bo nie to było celem. Podczas takiego biegu, a ja na pokonanie 10 km potrzebuję około godziny, jest czas na przemyślenie pewnych spraw. W ten sposób można całe życie przeanalizować. A kiedy się biegnie sto kilometrów, to na myślenie jest dziesięć godzin. O czym myślałam? Przed takim dystansem trzeba się dobrze nastawić do biegu. Kiedyś słyszałam, że ultra dystanse biegnie się przede wszystkim głową. I to jest prawda, którą mogę teraz potwierdzić. Przed startem wymyślałem sobie, że to nie będzie sto kilometrów, tylko dziesięć razy po dziesięć kilometrów. I z tą myślą biegłam. Nazajutrz? Wstaję i wszystko mnie boli, ale idę wybiegać moją dychę. Na szczęście przyjęłam założenie, że mogę też chodzić, kiedy już nie dałam rady biec. Czy były kryzysy? Pewnie, że były. Trzy tygodnie po tej górskiej setce, biegłam 60 kilometrów i wtedy zaczął mnie boleć Achilles. Wystraszyłam się, że cały mój misterny plan weźmie w łeb, że będę musiała się poddać i przerwać. Po tym biegu przez tydzień chodziłam moje dziesiątki, co oczywiście trwało dwa razy dłużej.

– Dlaczego akurat biegłam przez 427 dni – zastanawia się Jolanta Augustyńska? – Nie wiem. Po miesiącu od rozpoczęcia codziennego biegania zmarła moja koleżanka. Wtedy pomyślałam, że dobrze byłoby biec przez sto dni, minimum 10 km dziennie. Nikomu się do tego nie przyznawałam, ale po stu dniach uznałam, że skoro już tyle biegnę, to dlaczego nie robić tego przez cały rok? A po roku, naszła mnie refleksja, że skoro już tak dużo się udało przebiec, to dlaczego nie biec dalej? Po kolejnych dwóch miesiącach i 427 dniach skończyłam wyzwanie, bo zamordowałam swoje mięśnie. W ostatnim dniu przebiegłam półmaraton. Zanim przestałam odczuwać ból minęło jeszcze kilka miesięcy…

Czytaj też

Najbardziej związana jestem z Beskidem Sądeckim. Jolanta Augustyńska w reportażu ,,Kobieta w górach

 

Fot. Ariel Wojciechowski

Reklama