Biały piasek, lazurowa woda i… terror

Biały piasek, lazurowa woda i… terror

To była szkoła przetrwania w ekstremalnych warunkach. Uczyłem się, jak sobie dać radę, w sytuacji realnego zagrożenia życia, jest to bezcenne doświadczenie – mówi Paweł Gabryś z Piwnicznej-Zdroju, który niedawno wrócił z filipińskiej wyspy Jolo.

To jedno z najniebezpieczniejszych miejsc na Ziemi. Działa tam organizacja terrorystyczna Abu Sajjaf. Bojówka dąży do utworzenia na południowych terenach Filipin państwa islamskiego. Na co dzień grupa żyje w dżungli, tam szkoli się militarnie, aby zabijać ludzi oraz porywać marynarzy czy turystów dla okupu. Celem ataków są też często obiekty rządowe czy religijne. W styczniu tego roku organizacja dokonała na wyspie krwawego zamachu bombowego na Kościół katolicki. Do dwóch eksplozji doszło podczas niedzielnej mszy świętej. Pierwsza z nich miała miejsce wewnątrz katedry, druga na przylegającym do świątyni parkingu. Zginęło niemal 30 osób a ponad 80  zostało rannych.

Jolo należy do Archipelagu Sulu, który jest jedną z prowincji Filipin. Wyspa jest pod rządami muzułmanów, którzy wprowadzili tam twarde prawo szariatu. Reguluje ono życie świeckie i religijne. Określa prawa i obowiązki muzułmanów we wszystkich sferach życia, takich jak praca, polityka, małżeństwo, rodzina czy sposób ubierania się, a także normy karne za ich przekroczenie. Przewiduje m.in. kary cielesne, a za niektóre czyny nawet karę śmierci. Według szariatu największą zbrodnią jest odstępstwo od wiary. Stąd też pojawiają się prześladowania ludzi innych wyznań. Na wyspie żyje kilka procent chrześcijan, w tym katolicy, protestanci czy baptyści.

Wszystko podporządkowane religii

Paweł Gabryś od ponad dziesięciu lat podróżuje w odległe i mało dostępne miejsca na Ziemi. Był już m.in. w Iranie, Timorze Wschodnim, Armenii, Laosie czy Indonezji. Wyspa Jolo jest omijana przez turystów szerokim łukiem, podróżnik postanowił jednak się tam wybrać. Mimo że wyprawa była bardzo niebezpieczna.

            – Chciałem zrobić coś, czego nie robią inni, być w miejscach niedostępnych dla białego człowieka. Wiążą się z tym ogromne emocje i przeżycia – opowiada. – Tu miałem okazję zaobserwować, jak obok siebie żyją różne grupy religijne. Jakie są ich wzajemnie relacje, zachowania, tradycje.

Na wyspę wyjechał wraz z charytatywną misją medyczną. Pomogła mu w tym znajoma lekarka, która jest chirurgiem. Organizacja skupiająca co najmniej trzydziestu medyków cyklicznie wizytuje najbiedniejsze wyspy i przez kilka dni leczy ich mieszkańców.

– Miejscowy rząd muzułmański nie jest do końca zadowolony, że ktoś przyjeżdża z zewnątrz i pomaga ludziom. Tym bardziej, gdy robią to chrześcijanie – tłumaczy. – Jeśli ktoś jest chory, to zdają się na łaskę Allacha. Wszystko jest podporządkowane religii. Do szpitali w dużych miastach ciężko się dostać ze względu na odległość i brak transportu, stąd mieszkańcy wyspy czasem umierają nawet z powodu błahych chorób. 

Członkowie misji dotarli na wyspę okrętem wojennym. Byli eskortowani przez filipiński batalion wojskowy. Wszystko po to, aby po drodze nie zaatakowali ich morscy piraci, którzy regularnie napadają na statki, kradną przewożony towar i porywają ludzi dla okupu. Żołnierze mieli też ochraniać lekarzy podczas ich pracy na wyspie.

Pod eskortą wojskowych

Pobyt na Jolo trwał cztery dni. Na terenie jednej ze szkół w miejscowości Luuk lekarze różnych specjalności przyjmowali długie kolejki ludzi. Były wykonywane zabiegi. Przekazywano chorym medykamenty z utworzonej tam prowizorycznej apteki. Cały obszar był w tym czasie zabezpieczany przez komandosów. Przy użyciu drona patrolowano też dżunglę.

            – Mieszkałem wraz z żołnierzami w koszarach wojskowych. W związku z tym, że byłem jedynym białym w ekipie, przydzielono mi osobistą ochronę. Jeden z komandosów chodził za mną krok w krok. Nie mogłem być nigdzie sam. Nawet w toalecie – śmieje się Paweł Gabryś.

Jak dodaje podróżnik, było to jednak całkiem uzasadnione. Szacuje się, że w dżungli mieszka około stu bojowników terrorystycznych powiązanych z tzw. państwem islamskim. Od czasu do czasu atakują filipińskich żołnierzy oraz porywają ludzi dla pieniędzy.

            – W niektórych miastach na wyspie można chodzić w dzień, po zmroku jest to już niewskazane – dodaje.

            Terroryści na swoje utrzymanie zabierają siłą część żywności od miejscowych rolników czy rybaków, co doprowadziło do ich ogromnej biedy. Stąd misja medyczna wiązała się nie tylko z leczeniem, ale też z pomocą humanitarną. Społeczność wyspy otrzymała przy tej okazji odzież, buty oraz jedzenie. Dzieciom dostarczono przybory szkolne. Zorganizowano też dla nich różne zajęcia, na przykład śpiewu czy rysunku. Rozegrano również pokojowe mecze między wioskami tzw. Football for Peace.

– Kiedyś dzieci z sąsiednich wiosek nie grały ze sobą, bo rodziny były wobec siebie wrogo nastawione. Żołnierze chcieli zażegnać waśnie plemienne, stąd powstał pomysł na pokojowe mecze. Początkowo odbywały się one z pewną dozą nieufności, z czasem było coraz lepiej – wyjaśnia podróżnik. – Rząd Filipin stara się przy tej okazji także namierzyć zdolne dzieci z biednych rejonów, które później otrzymują stypendium na naukę w większych miastach.

Jak dodaje, to jest szczególnie ważne, bo na wioskach panuje powszechny analfabetyzm. Dzieci nie chodzą do szkoły. Nie umieją pisać czy czytać. Z braku zajęcia część z nich jest wciągana do organizacji terrorystycznej. Tam uczą się zabijania ludzi.

– Zwiedziłem jedną wioskę na Jolo w asyście trzech komandosów. Mimo takiego wsparcia i tak musiałem się poruszać tylko w wyznaczonych miejscach ze względu na zagrożenie atakiem ze strony terrorystów – wspomina. – Ludzie mieszkali w drewnianych domach na palach, które stały w wodzie. Bez prądu. Zajmowali się rybołóstwem. Ryby były ich głównym pożywieniem.

Czas się tam zatrzymał

            Podstawą gospodarki na archipelagu Sulu, do której należy wyspa, jest też rolnictwo. Uprawia się tam banany, ryż i kauczukowiec. Mieszkańcy zajmują się też połowem pereł i żółwi.

Tam jest przepięknie. Biały piasek, lazurowa woda. Można by było rozwinąć te miejsca pod względem turystycznym, ale rządzący tam muzułmanie nie dbają o to. Czas jakby się tam zatrzymał, rzadko buduje się tu coś nowego. Jeśli coś powstanie za pieniądze rządowe, nierzadko jest dewastowane – twierdzi. – Miejscowa społeczność jest podatna na manipulację i się boi. Dlatego stara się podporządkować regułom religijnym narzuconym im przez liderów muzułmańskich.

Mimo tych wielu trudności stara się być szczęśliwa. Dla tych ludzi najważniejsze jest przeżyć spokojnie kolejny dzień.

Rząd Filipin postawił sobie za cel ograniczyć działanie organizacji terrorystycznych. Powoli przynosi to pozytywny skutek. Część ich przywódców została już wyeliminowana. Akcje bojówek powoli słabną. Również misje medyczne pomagają zmieniać podejście do drugiego człowieka.

             – Trzeba coś robić, aby ludzie się zmieniali na lepsze. Religie nie powinny być barierą w komunikacji. Liczę, że im więcej będzie takich misji, tym mniej będzie akcji zbrojnych czy zamachów – podsumowuje Paweł Gabryś.

Fot. Z arch. P. Gabrysia

 

Reklama