Uwielbiam koincydencje, hermetyczne, urojone, wiadome jedynie dla mnie (a może tak mi się tylko wydaje). Kiedy powroty i premiery nadchodzą po mojej myśli. A debiutanci, ci notoryczni i ci „po czasie”, materializują się w jednym miejscu.
Na jednej scenie. Tworzą całość – wtórność, która jako przymiot czegoś, co jest następstwem pasji i fascynacji – ciekawości świata, nie jest w moim odczuciu niczym złym. Wręcz przeciwnie. O ile jest to wtórność przemyślana. Celowa. Niejako usprawiedliwiona. Kiedy zebranie wszystkiego, co już nie tyle charakterystyczne, co wiadome dla ludzi i miejsc, dzieł, gatunków czy estetyki – kokonu o jakiej bądź artystycznej proweniencji – i połączenie w przemyślaną całość, zaczyna przepoczwarzać się w autorskie imago.