Apostoł cierpienia zakończył misję

Apostoł cierpienia zakończył misję

Dzisiaj w samo południe w Trzetrzewinie nawet drzewa targane porywistym wiatrem kłaniały się księdzu Stanisławowi Olesiakowi. Misjonarz werbista 1 grudnia zakończył swoją ostatnią ziemską misję.

Ze wszystkich powierzonych Mu misji wywiązał się perfekcyjnie. Bez względu na jaki odcinek został właśnie wysłany. Po pierwsze, jako ksiądz i duszpasterz chciał głosić słowo Boże w Afryce i tam w latach 70. został wysłany przez swoich przełożonych. Kiedy wydawało się, że Angola stanie się Jego drugim domem i przybraną ojczyzną, o. Stanisław musiał przedwcześnie wrócić do domu rodzinnego w Trzetrzewinie. Być może, to ugryzienie jadowitego pająka w Afryce stało się przyczyną nawarstwiających się dolegliwości i chorób księdza Olesiaka. Będą Mu towarzyszyć już zawsze. Ponad dwadzieścia lat spędzonych najpierw o kulach, potem w inwalidzkim wózku, było kolejną wielką życiową misją Stanisława Olesiaka. W sobotę w Trzetrzewinie, w jednym z pożegnań został nazwany „apostołem cierpienia”. Kto Go znał choć trochę, kto miał z nim kontakt, kto bywał u Niego w pokoju z wjazdem dla wózka bezpośrednio z ogrodu, ten wie, z jakim cierpieniem zmagał się na co dzień ksiądz Stanisław. I choć był zakonnikiem, członkiem Zgromadzenia Słowa Bożego, przełożeni pozwolili, by mieszkał nie w domu wspólnoty, ale w domu rodzinnym w Trzetrzewinie, wśród najbliższych.

Ale wielką rodziną Stanisława Olesiaka byli wszyscy niepełnosprawni Sądecczyzny, dla których był duszpasterzem i księdzem „pierwszego kontaktu”. Co charakterystyczne – cierpiał bardzo, ale nigdy nie narzekał. Kiedy liczne choroby, mocniej mu dokuczały i dłużej nie odpuszczały, o Jego gorszym samopoczuciu można było domniemywać jedynie z tego, że przez kilka dni nie odbierał telefonu. Jakie choroby? Opisanie tu skutków niektórych z dolegliwości ojca Stanisława mogłoby osoby bardziej wrażliwe zwyczajnie wystraszyć. Dlatego cierpiący i niepełnosprawni tak lgnęli do niego. Wiele osób wspomina, że uśmiech i pozytywne nastawienie Stanisława Olesiaka – księdza na wózku inwalidzkim – dawało im siłę, by łatwiej mierzyć się ze swoimi problemami. A ten uśmiech cierpiącego misjonarza nie jest tylko wymysłem na potrzeby legendy. Istnieje na to oficjalny dokument, wszak był On kawalerem Orderu Uśmiechu, którym został udekorowany tego samego dnia, co znany piosenkarz Paweł Kukiz. Przez wielu o. Stanisław został zapamiętany z hasła jakie nosił wypisane na koszulce: „Boże, nie proszę o nic, dziękuję za wszystko”.

Dziesięć lat temu pisząc o ojcu Stanisławie kilka zdań w książce „Alfabet Sądecki” nie sądziłem, że kiedyś ten akapit posłuży mi jako domknięcie ziemskiego rozdziału opowieści o księdzu Stanisławie Olesiaku:

(…) Staszek od dobrych kilku lat przykuty jest do wózka inwalidzkiego. Spadło na niego kilka chorób jednocześnie, a każda z nich z osobna mogłaby zabić kogoś mniej odpornego. Staszek jest jednak jednym z najdzielniejszych ludzi na świecie. Cierpi nieprawdopodobnie, ale nigdy nie narzeka. Nawet, jeśli się czasem poskarży na dolegliwości, to raczej opowiadając o swoich medycznych przypadkach, niż biadoląc nad złym losem. Ojciec Olesiak mógłby prowadzić takie warsztaty, czy raczej rekolekcje dla ludzi, którym wydaje się, że są najnieszczęśliwsi na świecie. Niech się wybiorą do Staszka na górkę do Trzetrzewiny i przemedytują swoje nieszczęścia. Z górki będą już zjeżdżać do Nowego Sącza odmienieni. Nie mam pojęcia, jak to się dzieje, ale ja zawsze po spotkaniu z księdzem Olesiakiem inaczej patrzę na życie i problemy. Po pięciu minutach ze Staszkiem, wszystko wydaje się dużo prostsze (…)

Wojciech Molendowicz

 

Reklama