5. SJF: Jacek Pietrzak Quartet i PESH [RELACJA]

5. SJF: Jacek Pietrzak Quartet i PESH [RELACJA]

„Jeżeli ich nie zjedzą, to coś z nich będzie”, rzucił mi do ucha Jerzy Cebula tuż po zakończonym bisem koncercie kwartetu Jacka Pietrzaka. Słowa te mówią wiele w temacie tego, co działo się zarówno piątkowego, jak i niedzielnego wieczoru. Zarówno na scenie „Obory Podworskiej” w Łukowicy, jak i starosądeckiego „Sokoła”. Ale w sumie to czemu nie – ja tam zapraszam, smacznego i repetę i powodzenia, bo co jak co, ale suto zastawiony autorskimi specjałami ostatni weekend 5. edycji Sącz Jazz Festival można było łyżkami jeść. I jeść i jeść i jeść…

Jacek Pietrzak Quartet w składzie: Jacek Pietrzak (saksofon), Szymon Kozikowski (gitara), Mikołaj Sikora (kontrabas) i Max Olszewski (perkusja), podobnie jak drugiego dnia Orbay Lilla Quintet, zaprezentował kompozycje wydawniczo jeszcze nieistniejące, zawartość mającego się wkrótce ukazać debiutanckiego albumu. Scenę przeszywały atmosferyczne dźwięki z pogranicza jawy i snu; muzyki eksperymentalnej, neurotycznej psychodelii i jazz-rockowych brzmień, rozmytych i trudnych do precyzyjnego zdefiniowana. Powiedzieć, że grupa operowała przebogatym wachlarzem efektów oraz techniką dworującą sobie ze schematów, to jakby nic nie powiedzieć. Każdy z utworów był strukturalnie zróżnicowany, nakłuwany częstymi zmianami tempa i nastroju, z jakąś niepojętą dla mnie sekwencją zdarzeń nieprawdopodobnych, bardzo, ale to bardzo konceptualną.

Max Olszewski i Jacek Pietrzak | Fot. Paweł Ferenc

Pulsujące melodie z biglem co rusz trzeszczały pod naporem może nie mrocznej, ale subtelnie złowieszczej nuty. „Vibe creation”, „Baobab”, „Łukowica”, „Triple birth”, „Dance with darkness”, „Sun & air”, „Atlas”, „Weird joke” i „Tesla coil”, z „Green Dolphin Street” Bronisława Kapera na bis, piątkowy koncert był dla mnie trudny do zdekodowania i całościowo enigmatyczny, a sam kwartet to jeden z bardziej nieprzewidywalnych kolektywów jazzowych, jaki miałem okazję ostatnio spotkać. Kolektyw celebrujący abstrakcję w sposób zręczny, na zimno i z klasą podchodzący do wszelakich podziałów rytmicznych, jak i stylistycznych. Muzyka wieczoru – muzyka Jacek Pietrzak Quartet – wydobywająca się z ich mentalu, z ich instrumentów, w mojej głowie układała się w sposób niejednoznaczny. Niczym wypatrywanie zza firanki romantycznego tańca świateł i cieni w środku nocy, wzdłuż znaczonej latarniami posępnej alejki. A może to nie taniec? Może klincz? Krzyk? Szarpanina? Takich jednocześnie niepokojących, a zarazem fascynujących momentów w czasie trwania występu było całe mnóstwo, ale każdy z nich miał zupełnie inny charakter, rozmywający się w pełnej palecie emocji i barw.

Jeżeli w trakcie koncertu stajemy się zakładnikami charyzmy, warsztatu, mocno przemyślanej architektury w spinaniu ze sobą niepowtarzalnych historii tworzonych tu, teraz i tylko w przestrzeniach, które wypełnia się tym, co w jazzie najbardziej wyraziste i unikatowe, to znaczy, że trafiliśmy pod właściwy adres. Jakaż to była piękna klamra 5. edycji SJF. Polsko-norweski PESH w składzie: Patrycja Wybrańczyk (perkusja), Emil Miszk (trąbka), Sondre Moshagen (fortepian) i Håkon Huldt-Nystrøm (kontrabas), oprócz pasji do jazzu i miłości do muzyki klasycznej parają się magią. Momentami czarną – momentami białą; pociągającą i odpychającą, bazującą na frapującej mieszance subtelności i intensywności, romantyzmu i poetyckiej nieoczywistości. To nie było zwykłe sceniczne stawanie się, lecz elegijne w wymowie misterium z pogranicza zmysłowości, pozazmysłowości i rozumu, które naruszało granice zarówno tradycyjnego odbioru muzyki, emocji i ducha, co granice ciała.

Patrycja Wybrańczyk | Fot. Paweł Ferenc

Startem było preludium c-moll Jana Sebastiana Bacha w aranżacji Sondre Moshagena, resztę czasu koncertowego wypełniły kompozycje z wydanego na początku roku debiutanckiego krążka grupy „Peshish”. Słuchając PESH można było odnieść wrażenie, że uchylone przed sądecką publicznością treści, to jedynie próbka; skromny fragment większej całości schowanej pod powierzchnią tajemnicy, szerokich horyzontów i nieskrępowanej muzycznej wyobraźni. Po „Peshish” wiedziałem, że są zdolni, po niedzielnym ich występie wiem już, że są zdolni do wszystkiego. Wszystkiego, co w twórczości cenne, przemyślane, wypracowane, oryginalne w brzmieniu – poparte niespotykaną wrażliwością i techniką. I może gdybym nie pojawił się na zeszłorocznym koncercie O.N.E., kolektywu, której Patrycja Wybrańczyk jest perkusistką, i nie zakochałbym się po raz pierwszy, a początkiem roku nie sięgnął po „Peshish” i nie zakochałbym się po raz wtóry, to może w niedzielę jej gra – ich gra, mogłaby przejść moje najśmielsze oczekiwania.

A tu mija rok od 4. edycji Sącz Jazz Festival, przeszło pół roku od ich debiutu i nieznacznie mniej moich do niego podejść, a ja nie mogłem i nadal nie mogę się nadziwić, ile więcej wyłuskać można z utworów zawartych na krążku. Co przecież po nagraniu tak mocarnej, wielopłaszczyznowej, a zarazem głęboko oddychającej płyty wcale nie musiało być zadaniem łatwym…

No i „Walc majowy”, what else?

Fot. Paweł Ferenc

Festiwal został dofinansowany ze środków Ministerstwa Sportu i Turystyki w ramach projektu „Wzmocnienie marek turystycznych i produktów sieciujących w Dolinie Popradu”.

znak

Reklama