2. BJFF: Wyzwanie rzucone wszystkim [RELACJA]

2. BJFF: Wyzwanie rzucone wszystkim [RELACJA]

Przepis na udaną wędrówkę leży w prostocie. Proste ubrania, ciekawość świata, garść słów, szczypta ciszy, które należy umieścić w plecaku, by mieć pewność, że czas spędzony w plenerze będzie czasem zyskanym.  Okazuje się, że podobny przepis może stanowić bazę festiwalu muzycznego, dla którego jesień nie jest przypadkowym terminem. Tą bazą jest Beskid Wyspowy, który szczególnie teraz świadczy o czasie, kiedy region osiąga szczyt swojego piękna. Piękna leżącego w rozchwianiu. Chimeryczności. Kapryśności. W ciepłych, słonecznych dniach przełamywanych chłodem i szarugą, co sprawia, że ta pora roku – jak żadna inna, jest tak pojemna w swojej palecie i właściwa obserwacji, kontemplacji, zadumie.

Organizatorom 2. edycji Beskid Jazz & Folk FestivalKrystianowi Jaworzowi i Magdzie Plucie, w pełni udała się sztuka przeszczepienia na festiwalowy grunt magii jesiennego czasu zaklętego w regionie. Było to nie tyle wydarzenie muzyczne, co podróż do serca Beskidu Wyspowego w jego zmierzchu i rozkwicie. Do głębi melodii, harmonii, tajemniczych zakamarków ludzkiej duszy, na które dźwięki raz po raz rzucały snopami światła. Każda chwila spędzona w Limanowskim Domu Kultury była chwilą inną, ale zawsze szczególną – wyjątkową, gdyż wplecioną w drogę życia każdego z zaproszonych gości, jak również w zrozumienie, że przepis na udaną wędrówkę nie może obejść się bez „dźwięku”: miejsc, osób, rzeczywistości i oczywistości. Nie wiem, jak ma się do tego proces organizowania imprez jazzowych w Polsce – w ogóle. Ale wiem, że wytrwałość jest kluczowa. Narzędzia muszą być wyostrzone i trzeba dbać o sprawność w działaniu. Ale nikt nie wie, skąd bierze się prawdziwy festiwal. To przywilej. To dar.

Kayah i Iwona Zasuwa | fot. Paweł Ferenc

Beskid Jazz & Folk Festival ma potencjał, by na pokaźnej już mapie wydarzeń z jazzem na szpicy, stać się czymś naprawdę wyjątkowym. Podczas drugiej edycji organizatorzy bardziej niż na lineup, repertuar, zbiór dźwięków i nut, postawili na sprzeczności spod znaku „serca i rozumu”, elitarnych eksperymentów i improwizacji, czego Dominik Wania stał się prawdziwym bohaterem. Choć, jak sam przyznał, za improwizatora się nie uważa. Ale BJFF to również, i w równym stopniu, miejsce muzycznych spotkań i wymiany myśli, co wychodzenia ze strefy komfortu, o czym przekonała się dobitnie jedna z najbardziej rozpoznawalnych i docenianych artystek polskiej sceny, Kayah (nie bez udziału Surreal Players Magdy Pluty i Krystiana Jaworza). A Michał Barański i jego „Masovian Mantra” w składzie: Shachar Elnatan, Michał Tokaj i Łukasz Żyta? Pasjonaci z krwi i kości, entuzjaści, edukatorzy-erudyci w swojej dziedzinie? To oni drugiego dnia dopieszczali i dopuszczali się niemożliwego, łącząc elementy polskiego, indyjskiego i żydowskiego folkloru z kurpiowską nutą. Na gawędziarskiej podbudowie historii miejsc i ludzi złożyli prawdziwy hołd improwizacji i rytmice. Dźwiękocielesności i rozwibrowaniu. Pociągającej taneczności w instrumentacjach, harmoniach, skalach o orientalnym i klezmerskim charakterze, które jak mało które mają potencjał do scalania poezji z melodią.

Dominik Wania | fot. Paweł Ferenc

A w tak zwanym międzyczasie, między fortepianem a teorią fortepianowej improwizacji, kontrabasem a gitarą basową, śpiewem a konnakolem. Między zaimprowizowaną bazą a czystą ametodycznością, budziłem się – właśnie!, na „czymś pomiędzy”. Na chwilach, w których muzyka staje się językiem bez słów, przekazującym uczucia, myśli i emocje w sposób nieuchwytny. Ta pradawna cisza między dźwiękiem a dźwiękiem, która ma zawsze swoją własną historię do opowiedzenia, ale dla każdego inną.

Gdybym miał sprowadzić całe dwudniowe święto jazzu o imieniu Baskid Jazz & Folk Festival w Limanowej do jednego wyrazu, sprowadziłbym je do słowa „wyzwanie”. I w pewnym sensie było to przyparcie artystów do muru eksperymentowania i tworzenia muzyki stojącej niejako obok ich dotychczasowych dokonań. Autorskiego umoszczenia. Kokonu formy i treści, którym od lat obrastają. A ryzyko rosło wprost proporcjonalnie do zwiększających się szans, by zaskoczyć siebie i zebraną publiczność. By otworzyć słuchaczy na nowe brzmienia i zrozumienie, że jazz to nie tylko gatunek, ale nade wszystko podróż przez różnorodność dźwięków, emocji i stanów. I ze wszystkich gatunków to właśnie jazz stanowi ostrze, które penetruje ludzką duszę najgłębiej.

Michał Barański, Łukasz Żyta i Shachar Elnatan | fot. Paweł Ferenc

Znamienne, że wśród artystów i uczestników, na widowni Limanowskiego Domu Kultury znaleźli się młodzi adepci jazzu. To w szczególności dla nich przesłanie poszerzania spektrum sztuki i pogłębiania swojej pasji wysłane w eter przez tak znamienitych edukatorów, musiało stanowić swoisty „eyeopener” i przebogate źródło inspiracji. Do tego, by być wiecznym dzieckiem, tym małym niestrudzonym poszukiwaczem wrażeń eksplorującym wszelkie dostępne formy i idee, do których nasze krótkie życie pozwoli się dokopać. By napawać się pięknem tego świata. Zachwycać się i zaskakiwać. I z każdym kolejnym dniem oswajać się z odczuwaniem tego stanu, tak aby miało szansę stać się nieodłączną częścią codzienności. Życiem.

Fot. Paweł Ferenc

Reklama