Przegapiłeś? Przeczytaj! Życie w tempie 195 uderzeń serca

Przegapiłeś? Przeczytaj! Życie w tempie 195 uderzeń serca

Rozmowa z aktorką Katarzyną Ucherską

– Gdybym Panią przedstawił jako kobietę zabieganą, to będzie Pani oponować?

– Nie będę, pokornie się z tym zgodzę, z uśmiechem na twarzy. Gdzieś przeczytałam, że takiego stylu życia nie powinno się promować i traktować jako przykładu np. sukcesu. Jest dokładnie przeciwnie. Ale… ja lubię to moje zabieganie. Lubię biegać z jednej pracy w drugą, po drodze robić zakupy, a w domu zajmować się gotowaniem obiadu. Dzisiejszy dzień jest najlepszą tego ilustracją. Od rana zagrałam już dwa spektakle dla młodzieży, wróciłam do domu z zakupami i kiedy teraz rozmawiamy, jestem w trakcie gotowania zupy. Rozmawiam gotując, potem jestem umówiona na kolejną dłuższą rozmowę, a wieczorem czeka mnie jeszcze jeden spektakl, więc mam nadzieję, że zdążę zjeść tę zupę, którą właśnie mieszam w garnku.

– Można polubić takie zabiegane życie?

– Ja je polubiłam, bo takie życie jest nieprzewidywalne. Wiem, że jeśli popracuję dzisiaj dłużej i ciężej, to przyjdzie potem taki moment na chwilę wytchnienia. Będę zresztą tę chwilę doceniać identycznie jak momenty intensywnej pracy. Taki tryb byłby niemożliwy, gdybym zawsze pracowała od ósmej do szesnastej i codziennie robiła to samo. Nie wyobrażam sobie siebie w takiej roli.

– Młodym ludziom, takim jak Pani, niezbyt szybko zapala się pomarańczowa lampka, która mówi: „zwolnij, bo pomiędzy pracą a życiem trzeba znaleźć balans”.

– Ale ja ten balans znajduję! Nie jestem na takim etapie życia, żebym musiała spieszyć się do domu, bo tam czeka ktoś, komu muszę zapewnić opiekę, bezpieczeństwo finansowe i emocjonalne. Krótko mówiąc, jestem sama ze sobą i nie czuję z tyłu głowy matczynych obowiązków, mogę się zająć sprawami zawodowymi. Oczywiście w tym trybie jest mi łatwiej organizować sobie czas. Kiedy patrzę w kalendarz z pewnym wyprzedzeniem, to zawsze szukam tych momentów, kiedy będę mogła mieć czas tylko dla siebie. To jest podstawa, żeby zachować zdrowy rozsądek i nie zwariować.

– A jak gęsto jest zapisany Pani kalendarz?

– Gęsto i z dużym wyprzedzeniem. Ale, jak wspomniałam, ja zawsze widzę te przerwy. To się zwykle klaruje z dużym wyprzedzeniem. Od połowy ubiegłego roku do końca 2024 r. mam już zaplanowane wszystkie spektakle wyjazdowe. Spektakle w moim teatrze Ateneum znamy zwykle z trzymiesięcznym wyprzedzeniem. Mam też taki komfort, że wiem, iż od kwietnia wracam na plan serialu „Uroczysko”. Jak widać, wszystko jest ładnie zaplanowane na zakładkę. Są też minusy takiego kalendarza. Niestety często jest tak, że nie zdążę się ucieszyć z tego, co już zrobiłam. Nie zdążę świętować, napić się szampana z kolegami na bankiecie, bo zwyczajnie nie mam czasu na niego pójść. Zwykle jestem już wówczas w innym miejscu, jestem skupiona na innych rzeczach. I to jest minus tej pracy. Nie ma czasu na pogratulowanie sobie samej „zrobiłaś fajną rzecz, to było dobre, idziemy dalej”.

– A co sprawia Pani najwięcej zawodowej satysfakcji?

– Spektakle w teatrze Ateneum. Moim teatrze. To jest praca, jaką sobie wymarzyłam, do jakiej się przysposabiałam podczas studiów w akademii teatralnej. Teatr jest moją bezpieczną strefą, a tam pozwalamy sobie na różne artystyczne wariacje. I to jest miejsce mojego największego zawodowego spełnienia. Ale żeby było jasne – uwielbiam również pracę na planie filmowym m.in. moich seriali. Jednak to jest zupełnie inna praca, powiedziałabym, że dająca taką krótkotrwałą przyjemność. Zwykle jest to jednorazowe spotkanie z jakąś sceną, która chwilę później nie należy już do mnie.

– Zdecydowanie bardziej woli Pani teatr?

– Taaaaa… nie wiem, jak odpowiedzieć na to pytanie. Chciałabym się spełniać i w jednym, i w drugim. Mam to szczęście, że mogę się realizować na deskach wielu teatrów oraz przed kamerą i to mi daje satysfakcję z wykonywania zawodu. Czuję wtedy, że się rozwijam na wielu frontach.

– I teraz powinna Pani dodać „przecież ja się potrafię wcielić a w dowolną postać np. w Kalinę Jędrusik, w Michaela Jacksona, w Stalina”. Potrafię wszystko?

– Na pewno nie boję się zmierzyć się ze wszystkim. Czy potrafię? Potrafię nad tym pracować, a jaki jest efekt końcowy, to już muszą ocenić widzowie. Na szczęście jest to niewymierna dziedzina sztuki – jednym będzie się podobać, innym nie będzie. Jedni się zakochają, inni znienawidzą. I to jest piękno tego zawodu. Robiąc coś ze stuprocentowym zaangażowaniem, spotykam się bardzo często z negatywnymi komentarzami i opiniami. A jednocześnie nie czuję się za to winna, bo to jest to, co miałam państwu do przekazania. Jeśli jednak państwo tego nie kupują, to zwracam się do innych. I to jest dla mnie super. Na szczęście nie jest to operacja na otwartym sercu, nikomu nie ratuję życia, ani niczyjemu życiu nie zagrażam, więc mogę sobie pozwolić na odrobinę luzu, który mam i który towarzyszy mi w tym wszystkim. A skoro pan wspomniał tamte postaci, to dodam, że bardzo rozwinęłam się nawet nie tyle zawodowo, ale jako człowiek, dzięki programowi „Twoja twarz brzmi znajomo”. Ten program pokazał mi, że ograniczenia, które pewnie miałam do tej pory, nie istnieją.

– Ma Pani na myśli śpiewanie?

– Nawet już nie o śpiewanie chodzi, bo ja w teatrze w zasadzie na co dzień śpiewam. Mam raczej na myśli machinę takiego programu rozrywkowego. Bo to jest coś, z czym do tej pory nie miałam styczności. A ta machina jest brutalna, kiedy ogląda się ją od kuchni. A poza tym zatańczyć i zaśpiewać Michaela Jacksona w jednym z jego najbardziej dynamicznych utworów, było ogromnym wyzwaniem, nawet przy mojej świetnej kondycji fizycznej. Kiedy sprawdzałam na zegarku po każdym przebiegu, który trwał dwie i pół minuty, miałam tętno 195 uderzeń na minutę.

– O rany, to jak u zawodowego kolarza podczas alpejskiego etapu Tour de France. Robi wrażenie!

– Wiem, że brzmi to jak sport, ale to co robię przy takim tętnie, musi mieć jeszcze jakiś wyraz artystyczny. Dookoła są kamery, przy ustach mam mikrofon, który zbiera każdy mój przyspieszony oddech i zadyszkę. Nie wspomnę już, że za ten występ spotkałam się z bezwzględną oceną internautów, czy raczej osób, które czują się upoważnione, żeby publicznie oceniać występy artystów. Na dodatek biorą te występy bardzo poważnie, a są schowani za swoje komputery i telefony, nie ma z nami żadnego kontaktu osobistego. Oni nie mają najmniejszych skrupułów, żeby używać w ocenach najbardziej brutalnych określeń.

– Przejmuje się Pani komentarzami w internecie?

– Dzięki temu programowi i dzięki temu, że byłam na to narażona przez wiele miesięcy, mam wrażenie, że się odwrażliwiłam na tego typu komentarze. I to jest piękne, to jest świetne, bo ja teraz mogę wyjść na scenę z moją pasją, szczerością, luzem i nie jestem ograniczona już strachem przed tym, jak będę oceniana. Oczywiście nie wyeliminowało to we mnie chęci podobania się, żeby to, co robię, podobało się i znajdowało swoich wielbicieli.

– Aktorstwo chyba też na tym polega.

– Tak, na tym również, ale dzięki temu, co przeszłam, czuję się wyzwolona od wszelkiego rodzaju strachu i lęku przed odrzuceniem przez publiczność. Jestem wolna od strachu przed negatywnymi komentarzami, bo wiem, że one zawsze będą, ponieważ są nierozłączną częścią mojego zawodu. Ale na tym również piękno aktorstwa polega.

– A może Pani przestała czytać te komentarze…

– Oczywiście, że na początku czytałam, próbując się odnaleźć w formule tego programu. A przecież „Twoja twarz brzmi znajomo” to program rozrywkowy, którego nie robimy dla siebie, tylko dla ludzi, którzy zasiadają przed telewizorami i emocjonują się tym wszystkim. Więc ja musiałam to poznać również z tej strony. Musiałam wejść w oczekiwania widzów, czym się emocjonują, musiałam się dowiedzieć, dlaczego to co zrobiłam i w co zainwestowałam całą swoją energię, zostało źle ocenione. Co w takim razie powinnam zmienić, itd. To zawsze jest droga poszukiwań, co jeszcze mogę poprawić w swojej pracy. I oczywiście trzeba do tego podchodzić rozsądnie, bo przecież nie dogodzi się każdemu gustowi. A ludzkie preferencje są przeróżne. Więc czytałam te komentarze głównie po to, żeby wyciągać z nich wnioski dla siebie.

– Wracam do wielokropku z poprzedniego pytania…

– No więc później już komentarzy nie czytałam, bo wiedziałem, na czym to polega. Ludzie muszą wyrzucić z siebie te opinie, czują się dzięki temu lepiej i uważają, że są częścią całego przedstawienia. Bo istotnie w jakimś sensie są. Umówiłam się tak ze sobą, że oni zagospodarowują swoją działkę czyli komentarze dobre, złe i każde, a ja zagospodarowuję swoją, czyli dostarczam im rozrywki, bo w końcu za to zostało mi zapłacone. I koniec, kropka.

– Skąd u Pani takie dojrzałe spojrzenie i zdystansowany spokój? Myślałem, że to przychodzi z wiekiem, a u Pani chyba przyszło na skróty.

– U mnie chyba faktycznie przyszło to trochę wcześniej niż u innych, bo ja całą moją młodą młodość traktowałam bardzo serio. Dzisiaj widzę, że nie było potrzeby, żeby aż tak serio wszystko traktować.

– Brzmi tajemniczo. Przejmowałam się, ale czym?

– Przejmowałam się przed szkołą, przejmowałem się w szkole, przejmowałem się, czy się dostanę na studia. A potem przejmowałam się, czy mnie z tych studiów nie wyrzucą, chociaż nie mieli powodu. Dzisiaj wiem, że nie było potrzeby się stresować, bo na studia dostałam się od razu.

– I do tego skończyłam najlepsze liceum w Nowym Sączu.

– No tak, ale muszę się przyznać, że ja byłam bardzo złym uczniem. I nie mogę powiedzieć, że w jakimkolwiek stopniu przysporzyłam chwały I LO, choćby z moim nagannym zachowaniem na któryś tam semestr. I bardzo złymi ocenami.

– Za co było naganne zachowanie u grzecznej dziewczynki?

– Właśnie za nieobecności, bo byłam zabiegana. Ja już w szkole byłam zabiegana. Nie chodziłam na wagary, tylko jeździłam do Krakowa przygotowywać się do egzaminów wstępnych do szkoły teatralnej. Bo tak jak niektórym wystarczy dobrze zdać maturę, to w moim przypadku nie wystarczyło dobrze zdać matury, ale przede wszystkim trzeba były skoncentrować się na egzaminach wstępnych, które były dużo trudniejsze niż sama matura i trwały tygodniami. Miałam więc zupełnie inny tryb przygotowań niż wszyscy znajomi z mojej klasy, którzy wybierali się na normalne uczelnie.

– Ciągle jestem pod wrażeniem Pani tętna wysiłkowego 195 uderzeń na minutę. Co Pani robi, żeby utrzymywać taką formę?

– Na co dzień robię co się tylko da, żeby utrzymać formę. Biegam, jeżdżę na rowerze, chodzę na siłownię. Uwielbiam rower! Chodzi mi o utrzymanie ogólnej sprawności. Dla przykładu – kiedy przygotowywałam się do Michaela Jacksona, to biegałam pod górę po parku, jednocześnie śpiewając cokolwiek przyszło mi do głowy. To taki żołnierski trening, żeby podczas tańca móc mówić i śpiewać, nie mając zadyszki. Wiem, że tętno 195 uderzeń na minutę może robić wrażenie, ale nie widzę w tym nic nadzwyczajnego. Tak jak pianista dba o swoje dłonie, tak aktorka musi dbać o swoje ciało, by móc wykonać cokolwiek reżyser sobie nie wymyśli.

– Chciałem jeszcze zapytać o Agatę Wilczewskę i serial „Uroczysko”. Kiedy patrzyłem na zdjęcia z planu i widziałem Panią z policyjną blachą i tym wielkim ganem, to bałem się zadzwonić.

– To w takim razie jest pan pierwszym, który się wystraszył. Do tej pory słyszałam, że jestem chyba najmłodszą panią komisarz w historii polskiego kina. Z jednej strony jest to dla mnie komplement, ale na Boga, ja mam 31 lat, więc w rzeczywistości mogłabym już dosłużyć się stopnia komisarza. Cieszę się, że młodo wyglądam, a że to niektórym może utrudniać uwierzenie w tę historię, to jest mi trochę przykro.

– Pani zdaje się strzelała zanim trafiła do tego serialu.

– Tak, na studiach mieliśmy warsztaty posługiwania się bronią palną i podstawowych czynności policyjnych na ewentualność zagrania roli policjantki już w dorosłym aktorskim życiu. Mam nawet na to certyfikat, który nie jest oczywiście równoznaczny z pozwoleniem na posiadanie broni.

– My sobie tak rozmawiamy, a co z Pani zupą słychać? Nie przypaliliśmy?

– Nie, wszystko pod kontrolą!

Zajrzyj też do archiwum numerów DTS – dostępne bezpłatnie

Reklama