4 stycznia Eugenia Romańska skończyła 102 lata. To ostatnia żyjąca w Nowym Sączu uczennica Bolesława Barbackiego, znanego sądeckiego społecznika i artysty malarza.
Eugenia Romańska, z domu Kącka, z dumą pokazuje cenną pamiątkę sprzed lat, jaką jest jej pamiętnik. 25 lutego 1933 r. wpis zamieścił w nim sam dyrektor Bolesław Barbacki. Opatrzył go rysunkiem – swoją podobizną.
– Napisał „Kochanej Gieni”. To była prawda. Wszystkie uczennice jednakowo kochał i o wszystkie się troszczył. W potrzebie żadnej z nas nie zostawił bez pomocy – wspomina pani Eugenia,
Przyrzekła, że będzie się uczyć
Eugenia przyszła na świat w czasie I wojny światowej, 4 stycznia 1916 r. Miała pięcioro rodzeństwa.
-W domu, łącznie ze mną, było nas sześcioro. Najmłodsza siostra miała 1,5 roku, a najstarszy brat 14, kiedy umarł nasz tato… Ojciec pochodził z Krakowa. Gdy w Nowym Sączu powstały Warsztaty Kolejowe, sprowadził się tutaj. Z zawodu był mistrzem stolarki artystycznej, tzw. ebenistą – opowiada pani Eugenia.
Do Szkoły Przemysłowej Żeńskiej Towarzystwa Szkół Ludowych zawitała po ukończeniu Szkoły Powszechnej św. Elżbiety, gdzie języka polskiego uczyła ją matka znanej sądeckiej malarki, Ewy Harsdorf.
-Bardzo chciałam się dalej uczyć, ale mamy nie było na to stać na kształcenie mnie w ówczesnej tzw. Handlówce. Dowiedziałyśmy się o szkole Barbackiego. Pewnego dnia przyszłam do pana dyrektora wraz z mamą. Jak Barbacki zobaczył moje świadectwo, podjął decyzję o przyjęciu mnie do szkoły. Ze względu na to, że nie miałam ojca, Barbacki obiecał, że jak będę się dobrze uczyć, to szkołę będę miała za darmo. I tak też się stało. Dyrektor zapytał: „Chcesz się uczyć?” Odpowiedziałam, że bardzo. On na to: „Jak mi przyrzekniesz, że się będziesz bardzo dobrze uczyć, to ja przez kwartał będę za ciebie płacił czesne”. Przyrzekłam, że będę się dobrze uczyła – wspomina pani Eugenia. Edukację rozpoczęła 1 września 1930 roku.
4 centymetry Wołodyjowskiego
Dyrektor obawiał się jednak o zdrowie dziewczyny, która była niezwykle filigranowa. Gdy przyjmował ką do szkoły, mierzyła jedynie 135 cm wzrostu. Bardzo niewiele ważyła.
-Z tego względu wołano na mnie „Wołodyjowski” – śmieje się pani Eugenia.
Pewnego dnia Barbacki poprosił ją do swojego gabinetu.
-Boję się, że ty sobie w tej szkole nie dasz rady. Tu jest za dużo obowiązków, nie sprostasz im. Jesteś tak mała i szczuplutka, nie poradzisz sobie – stwierdził wówczas i przystawił Gienię do ściany, zaznaczył jej wzrost i zapisał datę.
-Zawołam cię za dwa miesiące i zmierzę. Jak urośniesz choć trochę, to cię w szkole zostawię. Jak nie urośniesz, to nie będziesz tu chodziła. Masz zrobić wszystko, żeby urosnąć – przytacza słowa Barbackiego pani Eugenia. Bardzo się wtedy przestraszyła.
-Mama powtarzała mi, że on na pewno żartował, żebym się tak nie przejmowała. Faktem jest jednak, że za dwa miesiące urosłam całe 4 cm! – śmieje się pani Eugenia.
Barbacki był jak dobry ojciec
Barbackiego wspomina z sentymentem:
– Za naszym dyrektorem wszyscy przepadaliśmy. Można się było ze wszystkim do niego udać. Był kochanym człowiekiem, dbał o nas, interesował się losem uczennic nie tylko podczas nauki, ale także już po zakończeniu edukacji. Dwa razy do roku zabierał nas na spektakle do Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Jeździliśmy tam pociągiem. Oj, ale było wesoło. Były także inne wycieczki, np. do Katowic do kopalni węgla i huty stali. W zimie były kuligi…
Bolesław Barbacki jako pierwszy wprowadził ponadto obowiązkowe badania lekarskie dla swoich uczennic.
– Badał nas doktor Dudziński, który potem przekazywał wyniki Barbackiemu. Dyrektor potem je z nami omawiał – mówi pani Eugenia.
Praca dla najlepszej
Z obietnicy danej Barbackiemu, że będzie mieć dobre stopnie w szkole, wywiązała się celująco. Można się o tym przekonać oglądając jej świadectwo, datowane na 9 czerwca 1933 roku, podpisane przez dyrektora Barbackiego. Widnieją na nim same piątki. To kolejna cenna przedwojenna pamiątka pani Eugenii.
– Uczyłam się dobrze, a języki obce jeszcze nieraz w życiu miały mi się przydać… Ze znajomości francuskiego skorzystałam, gdy obsługiwałam w cukierni państwa Pilińskich na Jagiellońskiej Francuzów, którzy przyjechali budować Tamę Rożnowską. Jednak moją pierwszą pracę pomógł znaleźć mi nie kto inny jak Bolesław Barbacki – podkreśla.
Gienia po skończeniu szkoły została sama z mamą. Bieda w domu aż piszczała.
-Siostry poszły do szkół, na praktyki. Moja mama zachorowała i musiała leżeć. Potrzebny był lekarz. Doktor Górski, z ulicy Kunegundy, zdiagnozował u niej poważną anemię. Pozapisywał leki, poszły na nie wszystkie pieniądze… Siedziałam w domu i opiekowałam się mamą. Pewnego dnia zdobyłam gdzieś cztery pączki, dałam mamie. Pamiętam z jaką radością i apetytem je zjadła… Niestety, pod wieczór mama dostała strasznych duszności. Pobiegłam po doktora Górskiego, ale nie był już potrzebny. Mama umarła w styczniu 1934 roku.
Szybko dowiedział się o tym Barbacki. Kazał Gieni przyjść do szkoły. W związku z trudną sytuacją uczennicy, załatwił jej zapomogę oraz pracę w pracowni krawieckiej. Do pracowni tej trafiały tylko najlepsze absolwentki szkoły. Trafiła i Gienia.
Rozstrzelany, bo nie namalował portretu
Na początku 1939 r. podjęła pracę jako kasjerka w Konsumie w Domu Robotniczym, przy ul. Zygmuntowskiej. We wrześniu wybuchła II wojna światowa.
– W czasie wojny pracowałam w niemieckim sklepie. Obsługiwałam Niemców, więc przydała mi się znajomość języka niemieckiego, jaką nabyłam w szkole. Widziałam Heinricha Hammana, szefa sądeckiego gestapo, który za to, że Barbacki nie chciał namalować mu portretu, wydał rozkaz rozstrzelania go. Mimo interwencji wielu znamienitych osób, w tym niemieckich artystów, egzekucji nie wstrzymano. Nasz przyjaciel i opiekun z młodych lat zginął 21 sierpnia 1941 r. w Biegonicach – wspomina pani Eugenia.
– Śmierć „wybrańca wielu muz” , jak nazywano Barbackiego, była dla nas wszystkich wielkim szokiem – dodaje.
I tylko wzrok nie ten
– Nie zdążył namalować mi ślubnego portretu. Robił uczennicom takie piękne prezenty, gdy wychodziły za mąż…
30 kwietnia 1945 roku wyszła za mąż za Bronisława Romańskiego. Miała z nim trójkę dzieci: Marka, Aleksandrę oraz Zofię. Do dziś mieszka z bliskimi w domu przy ul. Bilińskiego, w jednym z pierwszych budynków mieszkalnych, jakie powstały w tej okolicy przed wojną. Pani Gienia ma 102 lata, ale cieszy się jak na swój wiek bardzo dobrą pamięcią. Jedyne na co narzeka, to bardzo słaby wzrok, widzi tylko kontury.
– Może jeszcze trochę pożyję, choć za mną już sporo… – uśmiecha się sędziwa sądeczanka.
Czytaj również:
Fot. Agnieszka Małecka