Staszkowi z Klęczan Bóg zamiast rąk dał talent. Dziś maluje dla ludzi nadzieję

Staszkowi z Klęczan Bóg zamiast rąk dał talent. Dziś maluje dla ludzi nadzieję

W 1971 roku w podsądeckich Klęczanach przyszedł na świat Staś – chłopczyk bez rąk.  Miał mądrą mamę, która nigdy nie pozwoliła, aby  jego codzienność i jego przyszłość zależała od wsparcia zdrowych ludzi. Chciała, aby wyrósł na samodzielnego Staszka. Tak się właśnie stało, choć samodzielność to za małe słowo. Stanisław Kmiecik używając stóp prowadzi samochód, pielęgnuje ogród, maluje… Ma wspaniałą żonę. Jego dom radością wypełniają dzieci. Jego codzienność wypełniają podróże, podczas których udowadnia ludziom, że ograniczenia wynikające z niepełnosprawności w sprzyjających okolicznościach znikają. Wystarczy złapać kurs na marzenia i nie odpuszczać… Na kładce w terminalu pasażerskim w Porcie Lotniczym im. Jana Pawła II w Krakowie otwarto wczoraj wystawę „Pasja dodająca skrzydeł” . Obrazy Stanisława Kmiecika  prezentowane w tym szczególnym miejscu będzie można oglądać do 31 sierpnia br.

Wystawa jest pokłosiem wspólnej inicjatywy Marty Mordarskiej – dyrektor Małopolskiego Oddziału PFRON, Radosława Włoszka – Prezesa Zarządu Kraków Airport oraz oczywiście autora prac.

Ta piękna wystawa jest efektem spotkania ludzi, którzy w chęć pomocy innym angażują się całym sercem, potrafią dostrzec drugiego człowieka i jego talenty, nawet te, które trzeba uchwycić i wydobyć  – takimi słowami Ks. dr Franciszek Ślusarczyk – rektor Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach zwrócił się do organizatorów wystawy .

Stanisław Kmiecik pomimo swojej niepełnosprawności pomaga innym. Poprzez swoje spotkania edukacyjne i wystawy, mówi o tym, że skupiając się na tym co mamy najlepszego do zaoferowania innym, z każdego kryzysu wyjdziemy z podniesioną głową – powiedziała o artyście Dyrektor Marta Mordarska.

W otwarciu wystawy udział wzięli przyjaciele artysty i wielu zaproszonych gości, m.in. posłanka Małgorzata Wassermann, Krzysztof Głuchowski – dyrektor Teatru im. Juliusza Słowackiego, profesor sztuk plastycznych Stefan Dousa – polski rzeźbiarz, który historią Stanisława Kmiecika często motywuje swoich studentów do pracy oraz Monika Kolasa – przedstawicielka Wojewody Małopolskiego Piotra Ćwika.

Wystawa „Pasja dodająca skrzydeł” to kolejny etap realizacji porozumienia o współpracy na rzecz osób niepełnosprawnych, podpisanego w ubiegłym roku przez Małopolski Oddział PFRON i Międzynarodowy Port Lotniczy im. Jana Pawła II Kraków – Balice.

To wspólne przedsięwzięcie ma na celu promocję sztuki, przede wszystkim sztuki, której twórcami są artyści z niepełnosprawnością. Taka sztuka, dodatkowo prezentowana na lotnisku dodaje nam wszystkim skrzydeł – podkreśliła dyrektor Marta Mordarska.

Wystawę „Pasja dodająca skrzydeł” Stanisława Kmiecika  prezentowaną na kładce w terminalu pasażerskim w Porcie Lotniczym im. Jana Pawła II w Krakowie można oglądać do 31 sierpnia br.

tekst: Iwona  Kamieńska, Joanna Kołdras,

zdjęcia z otwarcia wystawy: Joanna Kołdras

Moje życie nie jest tylko moje

 

wersja audio

Staszek nie ma rąk, ale co tam ręce… Ma głowę. Ma talent. Ma fantazję. Ma pasję. Ma cel. Znacznie gorzej byłoby gdyby miał ręce, a nie miał talentu, fantazji, pasji, celu.– Mam swoją własną definicję kalectwa. Kalectwo to nie jest stan braku rąk, nóg, wzroku, słuchu. To jest stan w którym możesz coś zrobić, a nie robisz tego – mówi. – Kalectwo nie jest niemocą ciała, ale niemocą umysłu. Niemocą z wyboru. Dlatego nie przepadam za kalekami – dodaje z figlarnym uśmiechem.

Staszek (rocznik 1971) pochodzi z Klęczan pod Nowym Sączem. Mieszka w Krakowie. Jest artystą – malarzem, szczęśliwym ojcem dla całkiem sporej gromadki dzieci. Mała Julka podpatrując tatę próbuje jak on czarować kredką, farbą, ołówkiem.

Są też trzy panny – dorastające córy Moniki – damy Staszkowego serca. Traktuje je jak własne dzieci. One jego – jak ojca. Jest też syn – młody buntownik, bodaj największa troska Staszka. Czemu? Bo są chłopaki, dla których świadectwo życia ojca, który daje przykład jak być twardym, odpowiedzialnym mężczyzną, głową rodziny to jeszcze mało. Szukają innych wzorców, fruwając po świecie szukają siebie. Miłość Staszka do Bartka nie jest sielanką, jest trudna ale jest.

***

Staszek urodził się bez rąk, więc w naturalny sposób stopy zastąpiły mu dłonie. Zaczął malować zanim poszedł do podstawówki. Z rodzinnego domu wyniósł ambicję bycia samodzielnym.

– W mojej rodzinie niemal wszyscy mężczyźni to byli mundurowi: strażacy, policjanci, maszyniści. To twardzi ludzie, więc wśród nich nie dało się nie być twardym – wspomina.

Mama też nie rozczulała się nad małym Stasiem. Ledwie odrósł od ziemi – dawała mu do zabawy guziki. Brał je w paluszki stóp, które tak wyćwiczył, że dziś potrafi nogami zrobić znacznie więcej niż niejeden dłońmi. Wystarczy spojrzeć na jego obrazy. Są wśród nich bardzo dokładne studia budynków, pełne urokliwych detali krajobrazy i akty.

***

Talent szybko dostrzegli znawcy. Od 1989 r. Staszek  należy do Światowego Związku Artystów Malujących Ustami i Nogami z siedzibą w Księstwie L.ichtenstein, gdzie przeszedł wszystkie szczeble kariery od stypendysty do pełnoprawnego członka związku. Jego obrazy można oglądać na wystawach, na kartkach świątecznych, w kalendarzach, można przyjrzeć się jak maluje podczas imprez plenerowych i spotkań z dziećmi w szkołach.Te spotkania z dziećmi o dorosłymi to jeden z najważniejszych celów Staszkowej twórczości. Niesie do nich sztukę i coś jeszcze..

***

Był czas gdy Staszek malował dla samego malowania.

– Tak było do momentu, gdy spojrzałem na siebie starając się przyjąć punkt widzenia osób, które mnie obserwują. Są wśród nich ludzie schorowani, nieszczęśliwi, z bagażem potężnych trosk. Często tacy ludzie podchodzą do mnie gdy maluję i  mówią, że gdy patrzą na takiego jegomościa jak ja: bez rąk, malującego stopami, uśmiechniętego, któremu chce się żyć… wtedy ich własne problemy bledną – tłumaczy.Wtedy przyszło olśnienie.- Uświadomiłem sobie, że skoro oni tak myślą, to moje życie nie jest tylko moje. Nie jestem na świecie po to, aby sobie bimbać. Jest zadanie do wykonania. Trzeba przetrzeć ścieżkę w umysłach ludzi. Pokazać im, że niepełnosprawność nie jest przeszkodą dla szczęścia. Stąd właśnie wziął się  plan organizowania pokazów malowania. Są świetną okazją aby oswajać z innością, uczyć współbycia. Chodzi także o to, aby uświadomić, że nad ludźmi niepełnosprawnymi nie trzeba się litować. To nie są święte krowy. Niepełnosprawność to przecież zwyczajność – mówi.

Prócz malowania Staszek Kmiecik ma jeszcze jedną pasję: jazdę samochodem. Jest świetnym kierowcą. Prowadzi auto stopami. Uwielbia podróże. Ale nie takie w których jedynie droga jest celem samym w sobie.

– Cóż to byłoby za życie: samochód, nawet fura pieniędzy do tego i pustka… Jazda bardzo mnie cieszy, odpoczywam jadąc, ale największą radością i inspiracją są dla mnie ci, których w podróży lub u jej celu spotykam. Uczę się od nich. Czasem i ja czegoś kogoś nauczę – uśmiecha się.

***

Monikę poznał w Zakopanem, w sanatorium. Owo poznanie dokonało się dwukrotnie. Pierwszy raz, gdy obydwoje byli bardzo młodzi. Dopiero po kilku godzinach sympatycznej rozmowy, przy pożegnaniu, gdy Staszek podał Monice stopę, zdziwiona zorientowała się, że nie ma rąk. Dla niej nie miało to żadnego znaczenia. Drugi raz nawiązali kontakt kilka lat temu, gdy i on i ona byli na życiowym zakręcie.

– Nie w głowie mi były wtedy amory, ale jego determinacja i ujmujący sposób bycia zrobiły swoje. Pewnego dnia zadzwonił, że jedzie do mnie na drugi koniec Polski. Przecież nie mogłam powiedzieć komuś, kto tyle trudu sobie zadał, że nie mam ochoty na przyjmowanie gości. Tak się zaczęło. A później Staś pojechał do Krakowa, znalazł dla nas dom i przywiózł mnie i dziewczyny na gotowe – wspomina Monika.

Gdyby reszta świata traktowała niepełnosprawność tak jak Monika, świat byłby znacznie bardziej przyjazny.

– Przecież niepełnosprawność to nie jest nic, co człowieka negatywnie wyróżnia. Doskonale wie to na przykład nasza córka Julcia. Na niej nie robią wrażenia cztery koła wózka inwalidzkiego, nie ma dla niej znaczenia, że ktoś jest gruby, niewidomy, niesłyszący, że nie ma rąk, albo nóg  – tłumaczy mama Julci.

***

Niedawno Staszek zaprzyjaźnił się z małym Stasiem – chłopczykiem, który jak on – przyszedł na świat bez rąk. Jego rodzice przymierzali się do kupna protez dla synka.Gdy poznali dużego Stasia, zmienili zdanie. Już wiedzą, że nogi w połączeniu z głową, pasją i miłością bliskich to aż nadto, aby być szczęśliwym.A czego jeszcze do szczęścia potrzeba dużemu Staszkowi?

– Jestem szczęśliwy. Małe, codzienne szczęścia są dla mnie najważniejsze. To, że możemy pojechać z Moniką na koncert i posłuchać dobrej muzyki, że dzieciaki w małych wiejskich szkółkach cieszą się gdy do nich przyjeżdżamy, że udało nam się tak wyremontować mieszkanie, aby było dostępne dla moich przyjaciół poruszających się na wózkach inwalidzkich. Szczęście tkwi w drobiazgach – mówi Staszek.

Nie powiedział jednego, bo nie lubi się chwalić. Dopowiemy za niego: jest szczęśliwy za każdym razem, gdy uda mu się komuś pomóc. Jeździ z jednej imprezy charytatywnej na drugą. Oddaje obrazy na dobroczynne cele, nie szczędzi pieniędzy, gdy są komuś potrzebne, gdy wie, że pomaganie ma sens.

Iwona Kamieńska

 fragment książki Akademia Orłów, którą możesz ZA DARMO w całości pobrać  TUTAJ

 

 

Reklama