Śladem Górskiego, Piechniczka, czy Janasa i Nawałki?

Śladem Górskiego, Piechniczka, czy Janasa i Nawałki?

Na rosyjskie mistrzostwa świata 2018 leciałem nie tylko na skrzydłach LOT-u. Także na skrzydłach optymizmu. Senegal, Japonia, Kolumbia, z całym szacunkiem dla ich piłkarskich osiągnięć, kazały mi zakładać spokojne wyjście z grupy, a dalej co Bóg da, nie wykluczając finału dla chłopców Adama Nawałki.

Nadzieję podparłem pokorną wizytą w najważniejszej cerkwi na Placu Czerwonym i pokrzepiony duchowo pospieszyłem na stadion Spartaka. Resztę już znacie… W Moskwie w łeb, w Kazaniu w łeb i zostało jedynie granie o honor w Wołgogradzie, który na szczęście nie okazał się dla nas Stalingradem, bo słabiutką Japonię pokonaliśmy nie bez trudu. Do Kataru nie polecę, ale gdybym leciał, to nauczony rosyjską przygodą, pewnie musiałbym nawiedzić meczet i dobę krzyżem leżeć w intencji wyjścia z grupy.

Argentyna z Messim i Di Marią, Meksyk, udowadniający zawodniczy status machistów, to o wiele poważniejsze ekipy niż te, co nas w Rosji wyeliminowały. W odróżnieniu od ekip europejskich, oni specjalnie nie przejmują się Robertem Lewandowskim, z którym my z kolei wiążemy największe nadzieje. Wprawdzie Robertowi wcale nie ciążą te cztery lata, jakie upłynęły od rosyjskiej wyprawy, ale jego znakomite popisy strzeleckie w Barcelonie nijak nie przekładają się ostatnio na zdobycze w drużynie reprezentacyjnej.

Nawiasem mówiąc, większość kalkulacji polskich kibiców opiera się na sumowaniu ilości naszych graczy występujących w renomowanych klubach zagranicznych. Lewy, Szczęsny, Glik, Milik, Zieliński, Świderski, Krychowiak, Zalewski, Frankowski, Klich, Piątek, Bednarek. Ten w Barcelonie, ten w Juventusie, tamten w Napoli, inni w PSG, Interze, Leeds United i tak dalej. Żeby ten konglomerat na statusie gwiazd europejskiego nieboskłonu posklejać i dopasować klocki pod kątem wykreowania monolitu zespołowego, trzeba nie byle jakiego fachury.

Czy jest nim trener Czesław Michniewicz? To się okaże na patelniach arabskich stadionów. Póki co, nasza drużyna przypomina plac budowy w stanie surowym niezamkniętym. Obawiam się, że postawienie wiechy i uroczyste przekazanie obiektu inwestorowi może mieć charakter, jaki pamiętamy z PRL-u. Na froncie trwa odznaczanie murarzy, a na zapleczu betoniarki jeszcze wciąż pracują w ramach godzin nadliczbowych!

Zwolennicy Michniewicza mają jednak jakie takie atuty, bo reprezentacja do mundialu się zakwalifikowała, pokonując Szwecję, utrzymała się elitarnej dywizji Ligi Narodów. Wątpiących w stratega Michniewicza, wskazują na niedorozwój w ostatnich występach przeciwko Holandii i Walii. Tej pierwszej wyraźnie ustępowaliśmy w kulturze gry, nieporadnie klecąc akcje ofensywne, zaś w grze obronnej ujawniając liczne luki i chaos w kryciu zespołowym. Cenny wyjazdowy sukces osiągnięty w Cardiff, wypada jednak przeszacować in minus, bo osłabiona Walia dominowała przez cały mecz, a tylko fart i umiejętności naszego bramkarza Wojciecha Szczęsnego zapobiegły klęsce. Jeśli ma sens wyciąganie wniosków z przeszłości, zwycięstwo z  Walią i remis z Holandią  bezpośrednio poprzedziły przecież pamiętny występ Polaków na Wembley w październiku 1973. Polskiemu kibicowi wszystkich pokoleń nie trzeba tłumaczyć, co ten remis 1-1 z Anglią, znaczy w historii polskiego futbolu. A historia przecież lubi się powtarzać…

Ryszard Niemiec

Specjalne wydanie DTS POLACY NA MUNDIALACH dostępne bezpłatnie pod linkiem:

Reklama