Przemysław Oberżyświat Osuchowski. Pamiętnik motocyklowy

Przemysław Oberżyświat Osuchowski. Pamiętnik motocyklowy

Choć podróżują najczęściej pojedynczo, tworzą fascynującą wspólnotę motocyklowych nomadów XXI wieku. Szukają końca świata. Tego umownego. Bo świat, w którym tkwią na co dzień, im nie wystarcza. Tylko jak na ten koniec się dostać? Nie dotrze tam biuro podróży, nie doleci samolot, nie dopłynie statek, nie dojedzie samochód, ani kolej. Ale Honda Africa… czemu nie? Niezawodny motocykl wyprawowy, wierzchowiec naszych czasów, zwycięży z każdym człowiekiem, z każdym wierzchowcem, a tym bardziej z każdym pojazdem. Pokona piach i kamienisko, rzekę i śnieżne zaspy. Wjedzie na niezdobyte przełęcze, przebrnie błota. Niestraszny mu wicher, ulewa, żar ani mróz.

Uciekający od cywilizacji motocykliści podążają za mitem. Bywa, że docierają na kraniec świata, lub do jego początku. Bo ich wyzwaniem jest widnokrąg. Towarzyszę ich marzeniom od prawie dwudziestu lat. Na ogół samochodem terenowym. Zawsze z aparatem fotograficznym. Staram się za nimi nadążyć. A jeżdżą piekielnie szybko…

 

Fotografia pierwsza

To stare zdjęcie. Ma ponad 15 lat. Przez wodę gna Sambor. Kto interesuje się wyprawami motocyklowymi, wie o kogo chodzi. Sambor to jeden z polskich pionierów ekstremalnych wypraw na dwóch kołach. Stworzył „fabrykę marzeń”, czyli ADVFACTORY.COM. Zaczynał wokół Krakowa i na Dolnym Śląsku. Ale ciasno mu było. Więc szybko spenetrował Rumunię, Ukrainę, Kaukaz. A potem… kilka razy dookoła świata. Przełomem było jednak Maroko – przedsionek Afryki. Bo tam się właśnie ta pasja zaczęła, na Rajdzie Dakar. Świat drgnął w posadach w 1979. Wtedy po raz pierwszy rajdowcy zmierzyli się z trasą Paryż – Dakar. No i każdy fan tej przygody, chciał mieć ciężki motocykl „wszystkomający”. Dakar wygrywały najczęściej Hondy Africa Twin. Narodził się kult…

W czasach przedinternetowych poznawali się raczej przypadkowo. Gdzieś w trasie. Ale szybko wspólnotowość zaczęła się rozwijać w sieci. Paweł Grzywalski pierwszą Africę kupił w 2003 roku i na przełomie 2003/04 założył internetowe forum Africa Twin Poland. Pod nickiem Puff wraz z Madzikiem (czyli Magdą) zarejestrowany jest do dziś pod numerem pierwszym. Africanerzy wszystkich krajów łączyli się skutecznie. Po paru miesiącach na pierwszym zjeździe w Firleju na Lubelszczyźnie było już 50 motocykli. Dzisiaj na spotkaniach forumowiczów motocykli bywa kilkaset. Nie są zazdrośni. Życzliwie tolerują posiadaczy BMW i KTM. Nie zamykają się w narodowych rezerwatach – na spotkaniach Africa Twin Poland są goście z kilku kontynentów. Polscy motocykliści bywają na zjazdach na całym globie.

Sambor i przyjaciele przywozili z wypraw sporo zdjęć. Zwykle był na nich motocykl zaparkowany na tle niesamowitego krajobrazu. Pytali mnie, jak te zdjęcia wykorzystać? Moim zdaniem stojąca Africa, jest warta tyle co wierzchowiec w stajni. Postanowiłem wybrać się z nimi w świat. Pojechaliśmy do… Chin. Na kołach. Tak się zaczął mój udział w ADVFACTORY.COM. I wtedy powstało to zdjęcie. Był rok 2008.

 

Fotografia druga

Niektórzy w piątek po pracy wrzucają do kufra karimatę, śpiwór, może jakiś namiot, coś na deszcz i ruszają. Przed siebie. Motocykl połyka kilometry. W sobotę jedzą śniadanie w rumuńskim Muramaresz, węgierskim Egerze, czeskim Krumlowie, litewskich Kiejdanach, ukraińskim Chocimiu. W niedzielę karpacka Transalpina, słowacki Poprad, austriacka Dolina Wachau, lub rajd dookoła Bornholmu. W poniedziałek grzecznie meldują się w pracy.

Można też inaczej, w styczniu planują trasę, kompletują i analizują mapy i zdjęcia satelitarne. W lutym decydują z kim i dlaczego. W marcu zaczynają załatwiać wizy, bilety lotnicze i morskie. W kwietniu „organizują” przy pomocy (lub jej braku) ambasad i „tych, co wiedzą” cywilne i wojskowe zezwolenia na wjazd w regiony zmilitaryzowane lub strefy konfliktów i wymieniają setki maili z innymi włóczęgami. W maju rozkładają pojazdy i ruchome wyposażenie na czynniki pierwsze, czyszczą, regenerują, naprawiają, konserwują i składają do kupy. W czerwcu jeszcze w domu przyzwyczajają swą nędzną powłokę do spania na (kolejno) dywanie, podłodze, balkonie. W lipcu decydują, czy wolą chińskie zupki, czy liofilizowane potrawki dla alpinistów. Wreszcie wysyłają motocykle i bagaż do docelowego portu kolejowego, lotniczego, morskiego. 1 sierpnia w pierwszym dniu urlopu lecą, płyną, jadą. A potem już „w siodle” przedzierają się przez bezdroża Kirgistanu, Pakistanu, Maroka, Nepalu, Afganistanu, Boliwii, Islandii, Alaski, Kamczatki. A 1 września podwijają zarękawki i wracają do cywilizacyjnej mordęgi. Ale przez kilka następnych miesięcy myślami są jeszcze tam skąd wrócili… Daleko stąd.

A że urlop bywa krótki, mało komu udaje się dojechać na koniec świata na kołach. Motocykle wysyłają wcześniej na samochodowej lawecie, w ciężarówkach, lub w okrętowych kontenerach. Bo największa przyjemność jest, gdy jeździsz na swoim motocyklu. Te z wypożyczalni to jednak co innego…

 

Fotografia trzecia

Romantyzm jest jeszcze ciągle tam, gdzie nie dotarła cywilizacja. Świat jest zatłoczony. Ale ciągle można znaleźć prawdziwe bezludzie. Mongolski step. Alaskańską tundrę. Saharyjską nieskończoność piaszczystej pustyni. Boliwijski płaskowyż. Tam można poczuć prawdziwy wiatr we włosach. Bez ludzkich osad. Bez cywilizacji. Bez asfaltu. Bez turystycznych resortów. Bez całej tej macdonaldyzacji. Bez kibiców.

Jesteś tylko ty, twój pojazd i bezkres marzeń. Sam wobec epickiej przyrody. To zdjęcie powstało w Tadżykistanie. Do najbliższej wsi, do najbliższej stacji benzynowej… kilka godzin jazdy. Czasami żal, że to aż tak daleko od domu i rodziny. Ale może właśnie dlatego tak pięknie…

 

Fotografia czwarta

Przeważają mężczyźni. To męska, twarda przygoda. Załadowany sprzętem i zatankowany motocykl waży ponad ponad 300 kilogramów. Jeżeli pasażerów jest dwoje, to już mamy pół tony. Ale kobiety radzą sobie na motocyklu nie gorzej. Choć dziwią się czasem, że dla innych wyprawowiczów nie są miłym uzupełnieniem, ale pozbawionym płci partnerem. Znam i takie, które męską adorację potrafią skwitować mocnym ciosem. Zdarzają się też grupy czysto damskie. Słyszeliście o polskich „orlicach”? Poszukajcie w internecie. Gnają przez świat z prawdziwie męską fantazją. Są absolutnie wszędzie.

Na motocyklowym szlaku spotykam też pary na jednym pojeździe. Wiele takich duetów realizuje nie tylko wakacyjne trasy. Wielomiesięczne podróże dookoła świata, to wbrew pozorom nic oryginalnego. Wiek również wcale nie ogranicza. Towarzyszyłem parom, które były właśnie w podróży poślubnej, ale i takim, które chciały uczcić trzydziestą rocznicę ślubu.

 

Fotografia piąta

Na początku towarzyszyłem im jako dokumentalista fotograficzny. Szukałem dynamicznych kadrów, prędkości, sportowej ekwilibrystyki. Czasami służyłem pomocą. Gdy była niezbędna. Z biegiem lat zdobyłem nowy zawód i przy okazji hobby. Na czym polega moje wsparcie? To, że dzielę się podróżniczym doświadczeniem, to truizm. Oczywiście bywa, że jestem pilotem, wyznaczam trasy i pilnuję by się nie pogubili. Przede wszystkim jednak jestem wsparciem logistycznym. Samochodem terenowym wożę ponadgabarytowy bagaż oraz mobilny warsztat motocyklowy. Na wertepach popsuć się ma prawo absolutnie wszystko. W ostateczności ładuję niesprawną maszynę na pakę. Nie lubię tego, bo nie mam wtedy gdzie… spać.

Jestem też ratownikiem medycznym. Wypadki zdarzają się wszystkim pojazdom i wszystkim kierowcom. Jeżeli jakiś motocyklista powie wam, że się nie przewraca, to kłamie. „Gleby” zaliczają absolutnie wszyscy. Też kilka razy poczułem ten ból. Dlatego wolę koła cztery. Na wyprawach ekstremalnych do szpitala jest zawsze daleko. Zdarzało mi się jechać z „pacjentem” setki kilometrów. Z drobniejszymi kontuzjami radzimy sobie sami. Motocykliści niestety zbyt łatwo łamią sobie żebra i obojczyki. Prawdziwe tragedie zdarzają się na szczęście bardzo rzadko…

Ciąg dalszy opowieści znajdziesz w odcinkach na dts24.pl

Więcej ciekawych tekstów przeczytasz w najnowszym wydaniu DTS – kliknij w link i czytaj za darmo:

Reklama