Oaza na pustyni. ATRAMENT Rock & Blues Band w Spóźnionym Słowiku [RELACJA]

Oaza na pustyni. ATRAMENT Rock & Blues Band w Spóźnionym Słowiku [RELACJA]

Czterech świetnych facetów, których połączyła miłość do muzyki, pasja i radość płynąca ze wspólnego grania. Wszyscy pewni siebie i mający wiele do powiedzenia, o czym przekonałem się podczas przedkoncertowego „small talku”. Ciągle poszukują – nowych dróg i nowych wyzwań. Nie robią tego jednak „na siłę”, a w sposób zupełnie naturalny i niewymuszony, o czy można było się przekonać podczas sobotniego koncertu w kawiarni „Spóźniony Słowik”, który stanowił kolejny przystanek na trasie promocyjnej „Trasy I” – nowego albumu zespołu ATRAMENT Rock & Blues Band.

Ogródek kawiarni na sądeckich plantach wypełniła zarówno wierna publiczność, która nie zawodzi nawet w chłodne deszczowe wieczory, jak i koncertowi turyści. Przez niespełna trzy godziny miejsce wypełniała magicznie przestrzenna muzyka, a wrażenie przestrzenności potęgowały mrok oraz atramentowo-lynchowska gra świateł i cieni. Dźwięki rozlewały się między stolikami i krzesłami, zawłaszczając sobie zgromadzoną widownię, powoli acz metodycznie układając się w mozaikę, która zachwycić mogła zarówno tych zaznajomionych z rockowo-bluesowymi klimatami, jak i zwykłych „entuzjastów muzyki dobrej”.

Empatyczne i życiowe teksty, zabawa blues-rockową konwencją, kameralna – na poły szamańska, na poły szatańska – atmosfera koncertów oraz świetny kontakt z publicznością, to wszystko znaki rozpoznawcze zespołu ATRAMENT Rock & Blues Band, którego sądeczanom przedstawiać specjalnie nie trzeba. Muzycy w składzie: Sebastian Atrament/Sebastian Potoczek (śpiew, gitara elektryczna), „Maross Rock” (gitara basowa), Piotr „Pałan” Pałancewicz (instrumenty klawiszowe) i Artur Słysz (perkusja) grają głównie kompozycje lidera, jednak efekt finalny i brzmienie grupy to wypadkowa wielu zainteresowań i diametralnie różnych osobowości jego członków.

Prezentowana sobotniego wieczoru muzyka miała moc przyciągania i pochłaniała bez reszty, a kolejno odhaczanych z set listy utworów słuchało się z niesłabnącym zainteresowaniem do samego końca, zaakcentowanego pomysłowo sformatowanym jam session. Było dużo ciepła, radości, ale też refleksyjności. Była nadzieja, szczypta nostalgii i odrobina melancholii, ale tylko chwilami, gdyż przez większość występu dominowała żywiołowość i ikra. Prezentowane kompozycje tchnęły świeżością, były przemyślane i doskonale skrojone na miarę czteroosobowego składu z wysuwającą się na pierwszy plan sekcją gitarową.

Najwięcej w tej materii miał do powiedzenia Sebastian Atrament, który co rusz odlatywał w swoich solówkach w improwizacyjną stratosferę. Grał organicznie, ale z pazurem, całą swoją energię kanalizując na wydobywane dźwięki z charakterystyczną dla muzyki bluesowej architekturą melodii i frazowania.

Występ pełnoetatowego klawiszowca formacji to kolejny element sobotniego koncertu, który łechtał zmysły dopracowanym brzmieniem i profesjonalnym warsztatem. Piotr „Pałan” Pałancewicz pokazał tego wieczoru jak grać z nonszalancją i klasą jednocześnie. To osoba, która z jednej strony bawi się melodią – z drugiej, jego grę cechuje precyzja i dbałość o każdy dźwiękowy detal. „Pałan” wystąpił także w roli wokalisty, w kilku utworach wspomagając swoim głosem frontmana grupy.

Z kolei „Maross Rock”, mocno stojący na granicy między sekcją rytmiczną i melodyczną, wykazywał się zarówno niebywałym czuciem własnego instrumentarium, co inteligentnie zaaranżowanymi partiami basu – oszczędnymi, lecz efektownymi. Słyszałem go nie po raz pierwszy, podobnie jak perkusistę Artura Słysza. Obydwaj panowie mogą poszczycić się wysokim poziomem umiejętności muzycznych, co już wielokrotnie udowodnili podczas szeregu koncertów w formacji Sebastiana „Atramenta” Potoczka i nie tylko.

Na zakończenie nie sposób nie wspomnieć o liderze ATRAMENT Rock & Blues Band, którego kompozycje – od strony muzycznej, ale i tej lirycznej, zasługują na wielkie uznanie. Niezmiennie w formie, niezmiennie z klasą. Jego gra tego wieczoru była wysoce ekspresyjna, ale pozostawiająca dużo miejsca dla pozostałych członków zespołu. Widać jak na dłoni, że człowiek nie tyle czuje bluesa, co go rozumie, a ciekawe partie solowe w jego wykonaniu to wypadkowa wieloletniego doświadczenia i wypracowanego przez siebie indywidualnego gitarowego stylu. A wszystko to podbite muzyczną swadą, inteligentnym poczuciem humoru i naturalnym, niewymuszonym kontaktem z publicznością.

Grupa Atrament wykonała niemal cały materiał z nowego albumu, przeplatając je kawałkami starszymi, jak i coverami. Na zakończenie Sebastiana Atramenta i spółkę wspomogli przyjaciele po fachu, którzy kolejno anektowali dla siebie scenę, dopełniając ich grę w spontanicznym jam session.

Sobotni koncert w kawiarni „Spóźniony Słowik”, był dla mnie swoistą oazą na pustyni masowo odwoływanych lub przesuwanych wydarzeń kulturalnych na Sądecczyźnie. Po raz pierwszy od wielu miesięcy usłyszałam zespół „live” i muszę przyznać, że ATRAMENT Rock & Blues Band „zrobił robotę”. Miło było nie tylko słuchać, ale też patrzeć na ludzi, którym wspólna gra sprawia autentyczną niewymuszoną przyjemność; którzy nie tylko czują gatunek, ale szanują to, co robią i siebie nawzajem.

Fot. Bartosz Szarek, Lena Magórska i Maciej Graca

Reklama