Na każdy mecz w Bobowej dojeżdża z… Frankfurtu

Na każdy mecz w Bobowej dojeżdża z… Frankfurtu

Nie ma takiego drugiego szaleńca na świecie! By zagrać mecz w swojej ukochanej drużynie, piłkarz MAKSYMILIAN OBRZUT jedzie ponad tysiąc kilometrów w jedną stronę. A potem z powrotem tyle samo, do Niemiec. Trener już nawet nie pyta go, czy będzie. Bo Maks jest zawsze.


– Zodiakalne raki i barany słyną z wielkiego uporu. Pan jest…

– Rybą, a więc chyba nie ma w tym jakiejś reguły.

– Jest Pan piłkarzem, który chyba jako jedyny w Europie, a może i na świecie potrafi pokonać ponad dwa tysiące kilometrów w dwie strony, by dotrzeć na mecz swojej drużyny piłkarskiej i w nim wystąpić.

– Kto wie? Właśnie teraz, gdy rozmawiamy, wracam z takiej eskapady. Jest poniedziałek, a ja już stoję na dworcu we Frankfurcie. W weekend zagrałem pełne 90 minut w ataku. Zawsze opłaca mi się przyjechać, bo to nie wynik jest najważniejszy, a wparcie drużyny. I tak już od ponad 20 lat.

– Jak to się stało, że znalazł się Pan w takiej sytuacji?

– Znalazłem pracę w Niemczech. Ale wraz z przeprowadzką wcale nie porzuciłem grania. Nawet nagrałem piosenkę o naszym klubie (można ją znaleźć w serwisie YouTube pt. Hymn KS Bobowa).

– Nie może Pan żyć bez gry w piłkę?

– Dokładnie. Bo u mnie jest tak samo jak w tej wspomnianej piosence: „Moje serce na pół dzielę: pół rodzinie, pół drużynie…”.

– Co Panu daje ten sport?

– Żyję nim cały tydzień. Najpierw wspominam ostatni mecz, wystarczy mi do środy. A od czwartku zaczynam myśleć już o następnym. I tak non stop. Warto pokonać te kilometry, by pobyć z chłopakami, chłonąć atmosferę, brać w tym wszystkim udział.

– Podróże bywają przecież męczące?

– 12 godzin jazdy samochodem robi swoje. Jeśli mecz jest w niedzielę to wyruszam w piątek po pracy około godziny 19. U nas, w Bobowej, jestem koło 6, 7 rano w sobotę.

– Co na to koledzy z zespołu, trener, no i narzeczona?

– Koledzy są pełni podziwu, że potrafię pokonać tyle godzin, by zagrać w meczu. Moja narzeczona, Weronika, może nie jest z tego powodu do końca zadowolona, ale dogadujemy się. Później muszę po prostu starać się bardziej, wynagrodzić jej nieobecność. Poza tym mocno mnie dopinguje, bo dostrzega, że skoro tak to kocham, nie
mogę przestać grać. Dziękuję jej za wyrozumiałość. Mój 5,5-letni syn Ksawier przychodzi na mecze naszego zespołu. Mamy swój klub kibica. Może mój syn będzie moim następcą?

– Jest Pan zawodnikiem KS Bobowa, przedostatniej drużyny nowosądeckiej Ligi Okręgowej. Te rozgrywki są aż tak trudne? Wiosną na cztery mecze wygraliście jeden, z Orkanem Raba Wyżna (2:0).

– Poziom ligi jest wysoki. Nie ma co się oszukiwać, ale nie każdy z nas ma czas na treningi w ciągu tygodnia. A w tych rozgrywkach bez ciężkiej pracy daleko się nie zajedzie. Jest inaczej nić choćby w A klasie. Gdy na zajęciach nie ma połowy drużyny to niewiele można później zrobić. Mimo to, że w oczy zagląda nam spadek, wiele się tutaj nauczyliśmy. Zanotowaliśmy historyczny awans do „okręgówki”. Może kiedyś jeszcze tutaj wrócimy.

– Taki piłkarz to zapewne marzenie każdego trenera. Co by się nie działo on i tak przyjedzie na mecz.

– (Śmiech). Gdy trener wysyła nam sms-y odnośnie terminu meczu, mnie wpisuje bez pytania. Wie, że na pewno będę.

ROZMAWIAŁ REMIGIUSZ SZUREK

Fot. Arch. piłkarza

Czytaj „Dobry Tygodnik Sądecki” – największa porcja najlepszych tekstów:

Reklama