Meksyk 1986. 30 dolców za remis z Marokiem

Meksyk 1986. 30 dolców za remis z Marokiem

Meksyk po raz  pierwszy organizował finały mistrzostw świata w 1970 r. i pewnie na kolejną okazje czekałby Bóg wiele ile dekad. Tamten mundial w Polsce mało kto pamięta. Raz, że naszych piłkarzy tam nie było, dwa, że nie było dziennikarzy, poza rezydentem PAP w południowej Ameryce, sportem specjalnie się nie zajmującym. TVP również zdystansowała się od imprezy, a jedyną możliwość jej oglądania mieli mieszkańcy Śląska i Małopolski, chwytający sygnał telewizji czechosłowackiej.

Mundialowy turniej roku 1986 już osiem lat wcześniej przyznano Kolumbii. Ta jednak z wielu względów zaniedbała przygotowania i straciła prawo do organizacji. Zastąpił ją Meksyk, gdyż miał gotową infrastrukturę. Zakwalifikowanie się naszej reprezentacji do trzeciego, kolejnego światowego czempionatu, a tym samym szansa na kolejny, trzeci medal dla Polski uruchomił kiesę podmiotów medialnych. Pieniądze na kosztowną wyprawę, znalazły się i dla „Tempa”, zwykle przy rozdziale środków traktowanego per nogam. Być może kiesę RSW Prasa-Książka-Ruch otworzyły rokrocznie zdobywane przez jego publicystów „Złote Pióra”(nagroda Klubu Dziennikarzy Sportowych SDP dla najlepszego dziennikarza). Być może…

Kilkunastoosobowy desant polskich dziennikarzy prasowych leciał do Meksyku na finały mistrzostw świata 1986 z kontrolowanym optymizmem. Zdobyty cztery lata wcześniej w Hiszpanii przez drużynę Antoniego Piechniczka medal, dawał podstawę do snucia takich nadziei. Zwłaszcza, że w kadrze znaleźli się piłkarze, którzy wtedy walnie przyczynili się do końcowego sukcesu – Zbigniew Boniek, Józef Młynarczyk. Po drodze , od tamtego czasu, osiągnęli status europejskich gwiazd. Nastroje studził mój sąsiad w samolocie transportującym do Mexico City dziennikarzy i działaczy PZPN – znany trener Leszek Jezierski. Wspierał go w tym sceptycyzmie red. Ryszard Starzyński ze „Sztandaru Młodych” krańcowo rozgoryczony, bo podczas pobytu w Frankfurcie nad Menem, gdzie oczekiwaliśmy na przesiadkę z LOT-u na KLM, został obrabowany z przydzielonych dewiz przez szajkę mafiosów polujących na pasażerów, którzy zamiast trzymać się jak najbliżej hotelu, ruszyli tego wieczoru na zwiedzanie śródmieścia.

*

Dominujący hurraoptymizm został częściowo przytłumiony wynikiem inauguracyjnego meczu w naszej grupie (Maroko, Portugalia, Anglia), w którym z trudem wyciągnęliśmy bezbramkowy remis z przedstawicielem piłki afrykańskiej. Akurat przed tym meczem red. Daniel Passent z „Polityki” zarządził zakład bukmacherski, którego celem było obstawienie wyniku spotkania. Mój typ okazał się trafny, więc skasowałem 30 dolców, gdyż konkurentów było siedmiu, a każdy postawił piątaka. Nadzieje na dalsze powiększanie wyjazdowego budżetu dolarowego, niestety spełzły na manowcach, gdyż poza mną, nikt już nie chciał ryzykować utraty dewiz. Zakładano bowiem, że przy oszczędnym gospodarowaniu nimi, czyli przy stawaniu w tanich hotelach, stołowaniu się w pizzeriach, jadłodajniach, da się z miesięcznego wyjazdu uściubić kilkusetdolarową nadwyżkę. Przy ówczesnym, czarnorynkowym kursie dolara w Polsce, efekt operacji robił wrażenie. Wiedział o tym dobrze ówczesny prezes PZPN minister rolnictwa Edward Brzostowski, który przyleciał do Meksyku suto wyposażony w sztandarowy produkt dębickiego kombinatu Igloopol- szynkę „Krakus”. Wspierał nią  niskokaloryczną dietę polskich żurnalistów. Dysponentem tej wielkodusznej darowizny był red. „Trybuny Robotniczej”, sprawiedliwie rozdzielając ją pomiędzy kolegów.

*

Brzostowski na tym turnieju zapisał się także hojnością dla samych piłkarzy, podpadając równocześnie krajowym zwierzchnikom, w tym najwyższemu – premierowi, prof. Zbigniewowi Messnerowi. Chciał koniecznie dodatkowo zmotywować drużynę, która wychodząc z grupy na III miejscu, za rywala w strefie pucharowej napotkała wielkiego faworyta mundialu – Brazylię. Niestety, na zawodnicze premie przepisy państwowe plus „dodatek” dorzucony do nich przez resort sportu, nie znalazły uznania wśród piłkarzy. Brzostowski, jak przystało na socjalistycznego menadżera, który całą swoją karierę formował posługując się metodami z gospodarki kapitalistycznej, postanowił pójść na całego. Nie uzgadniając z rządem dopuścił się grubej samowoli finansowej.

Nadzorując jako szef resortu rolnictwa meksykańsko-polską spółkę, sprzedająca polską, czystą wódkę „Wyborową”, wziął od niej kasę na koszt podwyższenia premii drużynie. To nic, że Polacy przegrali mecz 0-4, a kasa wróciła na konto spółki, umyślni donieśli o samowolce prezesa. W parę miesięcy później premier pouczył Brzostowskiego, że równoległe pełnienie funkcji prezesa PZPN, ministra rolnictwa i dyrektora kombinatu, gospodarującego na terenie 37 województw, to stanowczo za dużo, jak na jednego, choćby najbardziej pracowitego człowieka. Brzostowski w wyniku tej sugestii odpuścił prezesurę w piłkarskiej federacji. Cokolwiek by o nim nie mówić, udział naszej reprezentacji w meksykańskim mundialu zorganizował doskonale. Nasza drużyna zakotwiczyła w ośrodku wypoczynkowym pod Monterrey – Bahia Escondida, w warunkach optymalnych. Piłkarze nie mogli narzekać, jak cztery lata wcześniej na zakwaterowanie w pokojach pozbawionych klimatyzacji, do dyspozycji mieli wszelakie wygody, włącznie z basenem.

*

Po zwycięstwie 1-0 z Portugalią (bramka Włodzimierza Smolarka), liczyliśmy, że naszych stać na stawienie czoło Anglikom. Takie życzeniowe myślenie miało swoje racjonalne podstawy, gdyż Angole nie tylko przegrali z Portugalią 0-1, ale i ledwie zremisowali z Marokiem. Niestety, spotkanie rozegrane na Estadio Universitario, które mogło nam dać pierwsze miejsce w grupie F, kompletnie nam nie wyszło. Zwłaszcza błędy w obronie (Ostrowski, Wójcicki, Majewski, Pawlak), zrobiły swoje. Przeciwnik natarł z impetem już od pierwszego gwizdka i już w 8. minucie Lineker otworzył wynik meczu. 6 minut później za sprawą tegoż zawodnika było już 2-0. Naszym gra się posypała, a hat trick Linekera osiągnięty już do przerwy, zapowiadał pogrom Polaków. Nie doszło do niego, bo podopieczni trenera Antoniego Piechniczka trochę się ogarnęli w defensywie, zaś Anglicy zaczęli szanować piłkę, by dowieźć bezpiecznie wynik do końca Widać było, że się rozkręcają, co potwierdzili wygraną w II rundzie z Paragwajem 3-0, przy czym Lineker zdobył dwa gole. W ćwierćfinale stanęli naprzeciw Argentyny, a ten mecz w warstwie emocjonalno-politycznej traktowany był w tej części świata, jako rewanż za Malwiny (Falklandy).

W marcu 1982 siły zbrojne Argentyny dokonały inwazji na należące do Anglii wyspy falklandzkie na południowo-wschodnim Pacyfiku. Zostały rozgromione przez ekspedycję armii brytyjskiej, co – mówiąc nawiasem – przyniosło kres rządzącej w Buenos Aires juncie wojskowej i pozwoliło wrócić Argentynie na drogę demokratycznych przemian. Nie dziwota, że rywalizacja sportowa toczona na stadionie Azteków upływała pod znakiem kontekstów pozasportowych. Zapamiętamy ją wszakże przede wszystkim z racji tak zwanej „boskiej ręki Diego Maradony”. Chodzi o bramkę strzeloną przez niego Anglikom w 51. minucie meczu. Zdobył ją posługując się wyciągniętą ponad głową bramkarza Shiltona ręką. W związku z pomeczowymi komentarzami, w których oskarżano go o oszustwo, całkiem serio prezentował opinię o ręce boskiej, która nim kierowała. A, że wyrokom boskim sprzeciwiać się nie należy… Po feralnym golu boskiego Diego, Argentyńczycy za dwie minuty strzelili gola następnego, a bramka Linekera na parę minut przed końcowym gwizdkiem, była jedynie golem honorowym!

*

Polska w boju o 1/8 finału napotkała nie byle kogo, bo naszpikowaną gwiazdami Brazylię. Na stadionie Jalisco w  Guadalajarze, zasiadło 45 tysięcy widzów dopingujących zdecydowanie canarinios. I chociaż Polacy zagrali najlepszy swój mecz na tym mundialu, nie byli w stanie powstrzymać rywali. Były wprawdzie takie momenty spotkania, kiedy wydawało się, że strzały Tarasiewicza i Karasia w poprzeczkę i słupek brazylijskiej bramki, zapowiadają niespodziankę, aliści w miarę upływu czasu dominacja ulubieńców widowni narastała. Przełamanie defensywy Polaków i wysoka wygrana 4-0 stało się łatwiejsze za sprawą dwóch karnych (Socrates i Careca), w tym ten pierwszy, otwierający wynik w 30. minucie. Rozczarowanie w polskim obozie było spore. Oczekiwania ponad realne nasze możliwości, w konfrontacji odpadnięcia z turnieju przed fazą ćwierćfinałów, zaowocowało nadmierną krytyką selekcjonera. Żałosnym podsumowaniem takiej postawy przede wszystkim ekip radiowej i telewizyjnej był przebieg pomeczowej konferencji prasowej. Gołosłowne zarzuty i aroganckie domaganie się dymisji Piechniczka przy otwartym mikrofonie, zwieńczyły wielkomocarstwowe zadęcie niektórych kolegów. Rzeczywiście, Guadalajara była końcowym przystankiem w trenersko-selekcjonerskiej posłudze zasłużonego szkoleniowca.

Ryszard Niemiec

Specjalne wydanie DTS POLACY NA MUNDIALACH dostępne bezpłatnie pod linkiem:

Reklama