Martyna Czyrniańska, czyli z Czyrnej do Stambułu

Martyna Czyrniańska, czyli z Czyrnej do Stambułu

Sądecczyzna to region poniekąd siatkarski: wicemistrz Europy z 1983 r. Wacław Golec otworzył w 1998 r. karczmę na Jaworzynie Krynickiej, mistrz świata z 2018 r. Mateusz Mika grał w barwach LKS Bobowa, zespół Muszynianki zdobywał w latach 2006, 2008-2009 i 2011 mistrzostwo Polski kobiet, wicemistrz świata z 2022 r. i dwukrotny w barwach ZAKSA Kędzierzyn-Koźle triumfator Ligi Mistrzów Marcin Janusz urodził się w Nowym Sączu, a Martyna CZYRNIAŃSKA zaczynała w UKS Dwójka Krynica-Zdrój.

Czyrniańska nie jest jeszcze taka znana jak aktorka Joanna Kulig z Muszynki, ale – mimo iż ma dopiero niespełna 20 lat – już trzeci sezon występuje w reprezentacji Polski seniorek. O Kulig wspominamy nie bez powodu, bo i Martyna pochodzi z miejscowości w gminie Krynica. Nie zgadniecie, ale Czyrniańska jest z… Czyrnej.

Co jedno, to wyższe

W historii zapisał się już ktoś o nazwisku Czyrniański – chemik Emilian, profesor i rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego z II połowy XIX w. Ale on wywodził się z Florynki, natomiast ród siatkarki ze strony ojca z miejscowości, od której wziął nazwisko. Po II wojnie jej mieszkańców wysiedlono na Ziemie Zachodnie, toteż Bogdan, ojciec Martyny, urodził się w Środzie Śląskiej. Ale śladem wielu ziomków, gdy już mogli, wrócił w rodzinne strony.

Matka siatkarki, Marta z domu Włochowska, urodziła się w Nowym Sączu. Jako dziewczyna słusznego wzrostu (1,78 m) została siatkarką Sandecji i występowała w lidze okręgowej. Uczyła się w II LO, potem w Studium Wychowania Przedszkolnego przy tym LO. Póki uczyła się w Nowym Sączu, to jeszcze trenowała, ale dostała pracę w „zerówce” w Piorunce i sport wypadł z jej życiorysu. Chwilowo, jak się miało wkrótce okazać… Tymczasem zaocznie ukończyła studia na Akademii Pedagogicznej w Krakowie i została nauczycielką matematyki w Piorunce, następnie w Bereście, zaś obecnie w Polanach.

Na świat zaczęły przychodzić dzieci, co jedno to wyższe. Aneta ma dziś tyle wzrostu, co matka, Martyna 1,91, a Patryk 2,01, czyli jest o prawie 20 cm wyższy od ojca, mierzącego 1,82. A wcale się nie zapowiadało, bo Patryk w chwili urodzin mierzył 59 cm, a Martyna 55. Lecz szybko urośli, chude toto, więc żeby się nie garbili, wymyślono, że trzeba ich naprostować, oddając na pastwę sportu. Matka, była siatkarka, nie musiała się długo głowić, jaką dyscyplinę wybrać. Zresztą w okolicy dużego wyboru nie było. Patryk zaczynał wprawdzie jako piłkarz Popradu Muszyna, dumnie grający z „9”, ale niebawem nawrócił się na siatkówkę i rozpoczął treningi w Dunajcu Nowy Sącz, potem zaliczył Akademię Siatkówki w Jastrzębiu-Zdroju (zdarzało się, że znajdował się w składzie tamtejszego zespołu I-ligowego, figurując obok choćby reprezentantów Polski Dawida Konarskiego i Grzegorza Kosoka czy reprezentantów Niemiec Lukasa Kampy i Christiana Fromme’a), następnie odbył roczny kontrakt w VBC Waremme w lidze belgijskiej, aby trafić do I-ligowego MKS Będzin i II-ligowej Astry Nowa Sól, gdzie gra od dwóch sezonów.

 

Na doczepkę

Mama woziła Anetę z Czyrnej na treningi do Krynicy, mąż pracował za granicą, więc nie było, z kim zostawiać w domu najmłodszej Martyny, zatem zabierano ją do samochodu na doczepkę. A żeby się nie nudziła, matka gdzieś z boczku odbijała z nią piłkę.

I tak dziewczynka dała porwać się siatkówce. Tym bardziej, że zaczęła objawiać charakter do sportu. Nienawidziła przegrywać i walczyła zawzięcie. Te gry niemal na śmierć i życie najpierw toczyły się na trawniku przy domu rodzinnym – rolę siatki pełnił sznurek rozciągnięty między drzewami. Do rodzinnej legendy przeszedł mecz na podwórku u ciotki w Nowym Sączu, gdzie Martyna tak rzuciła się całym ciałem za piłką, że złamała obie kości przedramienia z przemieszczeniem.

Wkrótce w domu lały się łzy, kiedy zimą zasypało drogi i nie dało się jechać na trening. Tak jej zależało na sporcie, że kiedy szosa pokryła się lodem-szklanką, nawet wtedy kazała ojcu wieźć się na turniej w Muszynie. Ojciec wydusił z auta wszystkie konie mechaniczne, oponami zdarł lód, driftował od prawa do lewa, ale jakoś udało się podjechać pod stromą przełęcz Piorun.

Do Muszyny jeździło się także na mecze Muszynianki, w której grały wtedy czołowe polskie siatkarki, dzięki czemu drużyna brylowała w lidze polskiej i odnosiła sukcesy międzynarodowe. Martyna jako adeptka siatkówki pełniła w czasie meczów rolę dziewczynki do podawania piłek. Nie zniechęciła się nawet wtedy, gdy ścięta przez zawodową zawodniczkę piłka trafiła ją mocno w twarz.

Najpierw chodziła do podstawówki w Czyrnej, od IV klasy jeździła gimbusem do Berestu, potem do gimnazjum w Piorunce. W Krynicy trenowała i grała w UKS Dwójka przy Szkole Podstawowej nr 2, prowadzonym przez Krzysztofa Poprawę. Ponieważ drużyna z nią na czele odnosiła sukcesy, wypatrzyli ją łowcy talentów, więc o miejsce w siatkarskiej Szkole Mistrzostwa Sportowego nie musiała się ubiegać – sami ją wyłowili. Przeniosła się zatem z Beskidu Sądeckiego do Śląskiego – otoczenie niewiele się zmieniło, bo w Szczyrku jak w Czyrnej i Krynicy, podobny krajobraz.

 

Klub „policyjny”

Jeszcze w czasie nauki została zawodniczką Chemika Police, o którym wszyscy za granicą myślą, że to klub policyjny. Toteż na świadectwo z czerwonym paskiem zasłużyła i maturę zdała w Policach – w LO im. Łukasiewicza, a więc poniekąd krajana, bo przez szmat życia gorliczanina.

Została koleżanką klubową takich gwiazd jak Serbka Jovana Brakocević czy Brazylijka Fabiola, ale też reprezentantek Polski Agnieszki Kąkolewskiej, Marleny Kowalewskiej, Martyny Łukasik, Natalii Mędrzyk czy Marii Stenzel. W pierwszym sezonie – 2021/22 – zdobyła mistrzostwo kraju, a w sezonie 2022/23 – Puchar Polski. W 2021 r. trener Jacek Nawrocki powołał ją do kadry narodowej seniorek. Wystąpiła w Mistrzostwach Europy, zajmując z koleżankami 5. miejsce.

Ponieważ kiedy trafiła do Chemika, była niepełnoletnia, matka wykorzystała przysługujący nauczycielom roczny urlop dla poratowania zdrowia i zamieszkała z córką w mieszkaniu wynajętym w Policach. Martyna miała indywidualny tok nauki, mecze i treningi, toteż mama zajęła się domem. Szczęściem, że dziewczyna jest prawie wszystkożerna, z jednym wyjątkiem – pomidorów. Co ciekawe, zupę pomidorową chętnie zje, ale surowego nigdy! A dlatego, że córka nie miała prawa jazdy, oprócz posady gosposi mama zajęła również fotel szofera, niezawodnie dowożącego siatkarkę gdzie trzeba.

 

Potomek w NBA?  

O ile w siatkówce wybujały wzrost jest atutem, to w życiu prywatnym – gorzej. Martyna nie narzeka, aby w szkołach przezywano ją żyrafą, dzięki czemu nie musiała odpowiadać, że inni to hobbici, lecz zdała sobie sprawę z tego, że może mieć problem ze znalezieniem partnera. Kiedy podajemy przykłady par siatkarskich, prycha, że nie chce siatkarza, gdyż takie pary prawie się nie widują. Czyli, że pragnie mężczyzny w domu, bo nie miała tego u rodziców. O ile matka była przy niej zawsze, to ojciec, budowlaniec zarabiający za granicą, tylko od święta.

Ale jeżeli Martyna wyklucza siatkarzy, to polecamy mężczyzn równie wysokich, a nawet przeciętnie wyższych – koszykarzy. I jakie wspaniałe perspektywy przed potomstwem. Dajmy na to, że urodzi się synek wzrostu 2,20 i nie zostanie siatkarzem, a zostanie wykierowany na koszykarza, to będzie miał szanse trafić do NBA, zaczynając tam od najniższego kontraktu na marne parę milionów dolarów. A tyle nie zarabia żaden siatkarz, nawet najlepszy na świecie!

 

Bayern siatkówki

 

Kiedy Martyna, poproszona o wymienienie najlepszych siatkarek na świecie na wszystkich pozycjach, aż na dwóch umieściła Polki, zadumaliśmy się. Bo tylko Polska w jej zestawie ma dwie zawodniczki, a przecież Polki dostają w skórę w meczach z reprezentacjami, które w zestawieniu Czyrniańskiej mają tylko po jednej siatkarce. Ba, ulegają wielu reprezentacjom, które w jej wyborze nie mają żadnej zawodniczki. Nie tylko czołowym ekipom: Stanom Zjednoczonym, Serbii, Chinom czy Japonii, ale przegrywają też z Belgią, która ma jedną świetną siatkarkę, niezaliczoną zresztą przez Martynę do najlepszych na świecie, a wszystkie pozostałe gorsze, przynajmniej teoretycznie, od naszych zawodniczek.

Nawiasem pisząc: jeśli powściągliwą na boisku Czyrniańską ma cechować zawziętość w grze, to co w takim razie powiedzieć o owej Belgijce – kieszonkowej elektrowni atomowej nazwiskiem Britt Herbots, która w czasie meczów dostaje siatkarskiej mutacji ADHD, wręcz amoku wygrywania?

Te dwie polskie siatkarki wymienione przez Martynę to rozgrywająca i libero. Wynika z tego, że reprezentacja Polski ma genialne przyjęcie i takież rozegranie. Możliwości zatem są dwie: że jeżeli z tymi fenomenalnymi zawodniczkami w składzie nie zdobywamy medali na igrzyskach olimpijskich i mistrzostwach świata, ba – nawet na mistrzostwach Europy, to albo te dwie siatkarki nie są tak wspaniałe, albo beznadziejne muszą być te, które mają zdobywać punkty, a zatem skrzydłowe i środowe, w tym gronie również sama Martyna.

A przecież tak nie jest. Nie bez powodu parę reprezentantek Polski gra w lidze włoskiej, jedna w brazylijskiej, zaś czołowe drużyny ligi polskiej zaczynają liczyć się w Europie, w odróżnieniu np. od zespołów z ligi belgijskiej. A i sama Martyna nie może być beznadziejna, skoro w przyszłym sezonie ma grać w Eczacibasi Stambuł, który w niedawnym finale Ligi Mistrzyń uległ innemu zespołowi z ligi tureckiej. Może w skali siatkówki Eczacibasi nie jest jeszcze takim klubem jak Real Madryt, Barcelona czy Manchester United w piłce nożnej, ale do rangi powiedzmy Bayernu i Juventusu już dosięga.

 

Równanie do Glinki

 

Nie wierzymy malkontentom, którzy twierdzą, że Czyrniańska przenosi się do Eczacibasi po znajomości, gdyż trenerem jest tam Ferhat Akbas, niedawny trener Chemika Police, klubu, w którym Martyna zaczynała przygodę z wielką siatkówką. Nie, bo Akbas może myśleć, że Czyrniańska zapowiada się na siatkarkę formatu samej Małgorzaty Glinki. Przypomnijmy: Glinka, zbliżona wzrostem do Martyny i w podobnie młodym wieku, trafiła do ligi włoskiej, która – przed rozkwitem ligi tureckiej – była wtedy bezkonkurencyjna. I niebawem w europejskiej siatkówce kobiecej zaczęło obowiązywać prawo Glinki: gwarantowany udział w finale Pucharu Europy (ówczesny odpowiednik Ligi Mistrzyń) ma klub właśnie z Polką w składzie. Przynajmniej udział w finale, bo często kończyło się to triumfami zespołów Glinki. Prawo to działało bez pudła, do tego stopnia, że kiedy Glinkę zakontraktował klub ligi hiszpańskiej, nieliczącej się – ani wcześniej, ani później – w Europie, to też awansował do finału PE!

To chyba niemożliwe, żeby w Polsce prędko pojawiła się następna wielkoformatowa siatkarka klasy Glinki, ale Czyrniańskiej tego życzymy! A zadatki ma, gdyż przyjmuje piłkę chyba lepiej od Małgorzaty…

 

 

 

 

Reklama