Karaś/Rogucki Airlines. Bezpieczny lot [RELACJA]

Karaś/Rogucki Airlines. Bezpieczny lot [RELACJA]

Panika miliona neuronów. Oszalały tłum zagłuszający wszystko. Zbiorowa histeria i bezład. Kilka westchnień o ostatecznym kataklizmie i końcu wszystkiego. Sygnał traci ciągłość…!#koniec. Podobno każda maszyna latająca, zanim wzbije się w powietrze, przechodzi szereg testów, które obejmują różne ekstrema, takie jak możliwość lotu na jednym sprawnym silniku, oparach lub w warunkach przekraczających możliwości aeroplanu czy znajdujących się tam pasażerów. A co jeżeli awiacja łamie wszelkie możliwe normy na tyle turbulencyjnie, bombowo, sztokholmsko, że kiedy niespodziewanie kończy się film i pada prośba o opuszczenie pokładu, ludzie ani myślą wychodzić, tylko błagalnie proszą o więcej? By zamiast „do widzenia do jutra” usłyszeć „widzimy się wczoraj”?

Poskładanie sobotniego lotu w całość okazało się wyzwaniem ponad siły. Za dużo zniszczeń, wszystko do wymiany. W sumie przecież tego chciałem, o to chodziło. Przypuszczalnie wiedziałem, że ogień uderzy z taka siłą, że nie zdążę zareagować i zasnąć. Wcześniej nie spałem dobrze, przeczuwając nieuniknione. Oszukując przeznaczenie. To że rozpoznawałem kawałki nie tłumaczyło jeszcze niczego. Usiadłem na zapasowych miejscach, zapiąłem pasy i wszedłem w tę ciszę – jeszcze, gdyż na pasie startowym „Sokół” pogoda była stabilna. Nic nie zapowiadało tego, co za chwile miało nastąpić. Kierownik Knapik szepnął wszystkim dobre słowo w ucho, przedstawił informacje ze świata o dłuższej przerwie, o zmodernizowanym sprzęcie, wszelakich nowinkach i kolejnych potwierdzonych przypadkach, że dobro zaczyna wracać. Solo zapowiedział kapitański duet powstały na zgliszczach innych (The Dumplings/Coma Airlines) i choć z nazwy wynikało co innego, przewożą obecnie pod szyldem czteroosobowej załogi, w której – oprócz kapitana Roguckiego i drugiego kapitana Karasia, znalazło się miejsce dla stewardessy Jakubowskiej oraz inżyniera lotu Kryszaka, który akurat tego feralnego dnia obchodził swoje urodziny.

Piotr Rogucki | fot. Andrzej Rams

To pewnie gdzieś tam dawno, dawno temu w niedalekiej przyszłości czy innych alternatywnych szufladkach. Ale jak tu nie czytać koncertu inaczej? Inaczej jak bezpiecznego lotu na burzliwej trasie miłosnych turbulencji, surrealistycznych rozbłysków, paranoicznych wybuchów i bolesnych strzałów w serce. Czy dla kogoś ten niespełna dwugodzinny wojaż zakończył się eksplozją, ekstazą, wszystkim naraz czy wszystkim-jedno, to w głównej mierze wypadkowa tego, na jak dużo pozwoliliśmy sobie w folgowaniu własnym odpływom myśli i przypływom snów. Tym pięknym – tym szkaradnym. A w przypadku Karaś/Rogucki pretekst pretekstem poganiał. Nie według moich, lecz przyjętych założeń wynikających z zawartości „Ostatniego bastionu romantyzmu” i jego sequela, grupa wysłała w naszym kierunku kolejny kontyngent piosenek o różnych kalibrach namiętności. By zaopatrzyć nas w zapasowy tlen, zapasowe serca. By ugrać na czasie i przygotować się na najgorsze – miłość, jedyną szansę na wyrwanie się z chaosu, w który stacza się świat.

Tu wchodzimy na pola starć wymiarów oraz znaczeń, których nie ustanawia ani widownia ani artysta, lecz relacja z którą literalnie nie jest w stanie konkurować żadne medium – żaden nośnik. Relacja między dziełem a wykonawcą, wykonawcą a publicznością, którą spaja scena. W tym temacie Karaś/Rogucki wypełnili wszystkie znamiona przypisanego im zadania. Zaprezentowali przekrojowy repertuar ze swoich dwóch albumów. Ze sceny poleciały: „Nie mogę spać”, „Brunatny”, „Witaminy”, „Bezpieczny lot”, „Marianna”, „Resztę zostawmy na jutro” i „Film”. Wtem Rogucki (gitara, wokal) wykorzystując „dziką kartę”, zaproponował numer „Zaopiekuj się mną” zespołu Rezerwat, by następnie powrócić do autorskich tematów. „Kilka westchnień”, „Zapasowy tlen”, „Bolesne strzały w serce” i „Zobacz jak się ładnie pali” kończyły zasadniczą część koncertu. Na bisy trzeba było chwilę poczekać, choć gdyby nie interwencja Wojtka Knapika, mogłoby w ogóle do nich nie dojść. Gospodarzowi niech będą dzięki, gdyż „wymusił” na gościach wykonanie jeszcze dwóch kawałków: „1996” (T.Love) i „Jutro spróbujemy jeszcze raz”.

Kuba Karaś | fot. Bogdan Chrobak

Każdy poszczególny numer – zwłaszcza w interpretacji takiego tuza jak Rogucki – staje się jedynym, niepowtarzalnym konceptem, który ucieleśnia i narzuca słuchaczowi cały przepych nie tylko bazy brzmieniowej, ale tego wszystkiego, co się w nim jako artyście gotuje i osiąga żywy, namacalny klimaks. Choć nie wypada nie docenić wokalu Piotra i jego scenicznego magnetyzmu, niezwykłe były również pląsy, gest, konferansjerka, jak i prosta, choć wymowna charakteryzacja. Karaś (gitara basowa, wokal) w tym temacie wypadał niezgorzej, stanowił bardziej stonowane, choć kompatybilne z charyzmą Roguca dopełnienie. Drugie skrzypce, czyli perkusja Wiktorii Jakubowskiej, która swoją optymistyczną grą skutecznie odciągała uwagę od pierwszego planu, razem z gitarą Kamila Kryszaka bawili się, uwodzili, hipnotyzowali raz za razem, gdy dostawali swoje pięć minut on stage. Niezrównana była również gra świateł – czapki z głów dla operatora. Był to chwytający za serce bonus do jednego z bardzie immersyjnych wydarzeń, jakie miałem okazję w tym sezonie przeżyć, a może właśnie dzięki efektom świetlnym zyskiwał na „zanurzeniu zmysłów” w dźwięku, tekście i parateatralnej formule całości.

Przygotowałem się do gigu. Zadanie domowe odrobiłem, albumy przesłuchałem, teksty przeczytałem i najogólniej w świecie wiedziałem, biorąc poprawkę na to, kto stanie sobotniego wieczoru na scenie starosądeckiego „Sokoła”, że nie mogę się mylić. A jednak, przejechałem się po całości w temacie jak lepszy od moich wyobrażeń na temat koncertu może być sam koncert… Nie chcę już o niczym myśleć, a jeżeli to wszystko mi się śni, to czy „po drugiej stronie nieuchronnie kolejny raz powpadamy w ogień”? Czy zostaniemy poszatkowani, a dno wokół miejsca będą przeszukiwać nurkowie? Zaczynam wybudzać się powoli – delikatnie. Jestem już przytomny. Tym razem nie oszukam przeznaczenia i znowu: panika miliona neuronów. Oszalały tłum zagłuszający wszystko. Zbiorowa histeria i bezład. Kilka westchnień o ostatecznym kataklizmie i końcu wszystkiego. Sygnał traci ciągłość…!#koniec…

„…po wylądowaniu prosimy kierować się znakami prowadzącymi do punktu odbioru bagażu. Dziękujemy za skorzystanie z naszych usług i do widzenia do jutra.”

Foto: Małgorzata Tomica, Bogdan Chrobak, Andrzej Rams, Video: Bartosz Szarek

Reklama