Jan Duda przeżył kiedyś własną śmierć. Teraz zaczyna kolejne nowe życie

Jan Duda przeżył kiedyś własną śmierć. Teraz zaczyna kolejne nowe życie

W powodzi poważnych, a może nawet smutnych otwarć, inauguracji i przecięć wstęg wszelakich, uroczystość zamknięcia biura poselskiego Jana Dudy, była imprezą co najmniej radosną. A z całą pewnością nietypową, bo *uroczyste zamknięcia* to wyjątkowa rzadkość. Gospodarz, choć w nowej kadencji w sejmowych ławach już nie zasiada, nie wydawał się tym faktem specjalnie zmartwiony.

W biurze poselskim nie politykowano tego wieczoru specjalnie dużo, a były już poseł w krótkiej przemowie unikał jak mógł patetycznych słów oraz wzniosłych metafor i z zadania jakie sobie postawił w zasadzie udało mu się wywiązać niemal w stu procentach. Kulminacyjnym punktem spotkania było symboliczne zdjęcie ze ściany wspólnego portretu Baracka Obamy i Jana Dudy, których uderzające podobieństwo zauważyła przed kilku laty anonimowa performerka street artowa, tytułując swój obraz: „Barack Duda i Jan Obama”. Teraz portret ma zostać przeniesiony do gabinetu prostokątnego w rodzinnym majątku byłego posła, kopia – być może – zostanie przesłana do gabinetu owalnego.

W takim miejscu i zestawie gości trudno było oczywiście całkowicie uniknąć polityki. Scenariusze na jej bliższą i dalszą przyszłość snuli zanurzeni głęboko w fotelach członkowie legendarnego kanapowego klubu politycznego szerszej publiczności bardziej znanego jako „Spółdzielnia Gorzków”. O czym dyskutowano – trudno do końca odgadnąć, bowiem dym palonych cygar osnuwał mgłą tajemniczości wizje kreślone przez zebranych. A czas najbliższy politycznie zapowiada się bardzo ciekawie…

Jan Duda na emeryturę od działalności biznesowej i społecznej raczej nie wybiera się, ale szczegółów swojego nowego wcielenia na razie nie zdradził. Na pewno przeciwnikom trudno go będzie złamać, wszak przed laty przeżył własną śmierć i całkiem skutecznie do życia powrócił, ale o tym czytaj poniżej.

Jan Duda ma też swoje hasło z 2012 r. w „Abecadle sądeckim” Wojciech Molendowicza:

Pogrzeb – swego czasu głośnym echem rozeszła się po Sądecczyźnie informacja o nagłej i niespodziewanej śmierci Jana Dudy, ówczesnego przewodniczącego Rady Powiatu. Wiadomość spadła na wszystkich, którzy go znali, niczym przysłowiowy grom z jasnego nieba. No bo jak to? Jeszcze kilka godzin wcześniej wszyscy widzieli Jaśka, był w niezłej formie, przechadzał się po korytarzach, załatwiał jakieś sprawy, umawiał się z ludźmi na ważne spotkania, a tu nagle nie żyje? No właśnie. Niby tak to z życiem jest, że zaraz po nim przychodzi śmierć, ale ludzie zawsze są zaskoczeni tą najbardziej oczywistą sprawą w życiu, czyli śmiercią. W przypadku Jana Dudy naoczni świadkowie zaklinali się, że on nie żyje, a wielu dodawało, że nie żyje również starosta Jan Golonka! Wspomniani naoczni świadkowie nie widzieli co prawda ciała śp. Jana Dudy, ale widzieli coś innego. Coś znacznie gorszego! Widzieli sytuację nie pozostawiającą złudzeń. Widzieli bowiem służbowy samochód należący do Starostwa Powiatowego w Nowym Sączu, którym zwykle podróżowali powiatowi oficjele (jeśli mnie pamięć nie myli była to ciemnozielona nubira) rozbity na poboczu drogi gdzieś w okolicach Ptaszkowej. Obok samochodu – w którym ktoś najwyraźniej zginął – poukładane były wieńce. Wieńce świadczyły zaś o tym, że w kilka chwil po wypadku, obywatele powiatu zdruzgotani informacją o śmierci wysokich urzędników pospieszyli złożyć hołd – Janowi Dudzie i Janowie Golonce. Co za piękny gest w takiej trudnej chwili – szeptano na powiatowych korytarzach.

Informacja – jak to czasami bywa w takich przypadkach – okazała się lekko nieprecyzyjna. Otóż samochód starostwa faktycznie uległ wypadkowi na drodze – co za ironia losu – powiatowej! Faktycznie podróżowali w nim wysocy rangą przedstawiciele starostwa, w tym m.in. wspomniany Jan Duda. Nikt z podróżujących jednak nie tylko nie zginął, ale nawet nie znalazł się w szpitalu. A wieńce? Przewodniczący rady i starosta spieszyli się na pogrzeb kogoś ważnego w Grybowie, mieli bagażnik pełen wieńców z odpowiednimi szarfami, a kiedy auto wpadło w poślizg i wyleciało z drogi, wieńce się rozsypały po okolicy. Ktoś przytomny je pozbierał, ułożył wokół auta i już stugębna plotka poszła w świat – Jan Duda nie żyje! Ale Jasiek żył i miał się całkiem dobrze. Kuśtykał co prawda ze średnią gracją, na ręce miał bandaż, a rany odniesione w wypadku znieczulał we właściwy dla oficera sposób. Duda w tamtych dniach przypominał bowiem rannego w boju legionistę Piłsudskiego. W długim zielonym płaszczu, niczym w żołnierskim szynelu i z zakrwawionym bandażem wyglądał godnie! Trochę jak wojak, trochę jak dziedzic na Rdziostwie. Ponoć do dzisiaj łza mu się w oku ze wzruszenia – a może ze śmiechu – potrafi zakręcić na wspomnienie tamtych zdziwionych pytań: Jasiu to ty jednak żyjesz?

Czytaj też:

Poseł Jan Duda: Czasami jest mi żal tamtego Jaśka Dudy

Reklama