GAZETA DO SŁUCHANIA. Panika jest zawsze najgorszym doradcą

GAZETA DO SŁUCHANIA. Panika jest zawsze najgorszym doradcą

Jako globalna gospodarka zachowywaliśmy się trochę tak, jakby nie było sufitu nad nami. Za odważni byliśmy jako ludzie, za bardzo się rozpędziliśmy

Rozmowa z Krystyną Baran – prezesem Zarządu Firmy Wiśniowski

Gazety słuchasz dzięki marce WIŚNIOWSKI

– Od blisko 30 lat jest Pani związana z firmą, pamięta Pani różne sytuacje i potrafi ocenić czy to, przez co gospodarka przechodzi w tej chwili, to najtrudniejszy moment polskiego wolnego ryku?

– Jeden z wielu trudnych momentów. Z kilkoma kryzysami już się mierzyliśmy, jak widać skutecznie. Nie wiem jeszcze, czy ten jest najtrudniejszy, bo do końca nie znamy jego skali, ale na pewno jest najbardziej zaskakujący. Oczywiście nie tylko dla nas, ale dla wszystkich. Sytuacja zmieniła się dosłownie z dnia na dzień.

Ale dodam tu jeszcze jedno zdanie, które po fakcie może brzmieć mało wiarygodnie, zapewniam jednak, że jest prawdziwe. Było to chyba na początku 2019 r. Spotkaliśmy się z naszymi kontrahentami, podsumowując kolejny etap projektu. Powiedziałam wówczas do naszych gości, że w ciągu roku-dwóch dotknie nas kryzys.

– Proroctwo?

– Niech pan nie żartuje. Raczej intuicja. Myślę, że nie tylko ja tak w ostatnim czasie myślałam. Dało się przecież wyczuć w biznesie pewne napięcie spowodowane nieustającą presją wyśrubowania jeszcze lepszego wyniku niż rok wcześniej. A przecież ten wcześniejszy i tak był zdecydowanie lepszy od poprzednich. Spirala nieustającego wzrostu musi mieć swój kres. Rozmawialiśmy wówczas o tym, by się sensownie przygotować na ewentualny kryzys, czy to ograniczając inwestycje, czy to uniezależniając się od banków. Kto mógł jednak przewidzieć, że tąpnięcie przyjdzie tak szybko? Ale przecież wszystko jest po coś. Życie w jakimś celu uczy nas pokory. Widocznie potrzebowaliśmy stanąć mocniej na ziemi.

– Ma Pani na myśli tę niekończącą się hossę w branży budowlanej, która mogła sprawić, że niektórzy stracili kontakt z rzeczywistością?

– Stare żydowskie przysłowie mówi, że zawsze tak nie będzie. Kryzysy wracają cyklicznie, a ja dobrze pamiętam jeszcze ten z 2008 r. Ale obecny – choć niewątpliwie przywoła nas wszystkich do porządku – nie potrwa długo. Jestem o tym przekonana.

– Potrzebujemy być „przywołani do porządku”? Przecież to, co się działo w ostatnich latach w gospodarce, to pożądana sytuacja, czyli dynamiczny rozwój.

– Zgoda, ale jako globalna gospodarka zachowywaliśmy się trochę tak, jakby nie było sufitu nad nami. Za odważni byliśmy jako ludzie, za bardzo się rozpędziliśmy. Wspomniana hossa sprawiła, że nasze apetyty na konsumowanie nie miały umiaru. Czy jeszcze kilka lat temu jeździliśmy trzy-cztery razy w roku za granicę na dwutygodniowy urlop? W mediach społecznościowych trwała nieustająca licytacja kto dalej, częściej i ciekawiej wyjedzie, a potem pochwali się przed znajomymi. Naszym niepohamowanym apetytem na wszystko, wyrządzamy krzywdę planecie. I o tym nie chcemy pamiętać.

– Czyli lepszy był model, kiedy człowiek w średnim wieku przyznawał, że właśnie wrócił z pierwszego urlopu, bo kiedy mieszkał na wsi, to nawet dzieci latem nie miały wakacji.

– Mogę w tej sprawie mówić tylko za siebie. Oczywiście, że dzisiejszy model życia jest lepszy niż ten sprzed kilkunastu-kilkudziesięciu lat, kiedy po szkole czy pracy trzeba było pomagać w gospodarstwie, a w moim przypadku w sklepie. Dzisiaj żyje się nam zdecydowanie wygodniej, a wszystko wydaje się bardzo proste i w zasięgu ręki. Każdy woli żyć wygodniej, zgoda. Natomiast tamten dawny model był bezpieczniejszy i uczący szacunku dla innych oraz dla pracy. Można pewnie było za nią nieco mniej kupić, ale może nie była aż tak narażona na wahania światowej gospodarki.

– Ale z drugiej strony ci, których stać kilka razy w roku na urlop i zagraniczny wyjazd, to również klienci Państwa hotelu nad Jeziorem Rożnowskim.

– Oczywiście, że tak i bardzo się cieszymy, że przyjeżdżają do nas. Teraz oczywiście hotel jest zamknięty. Ale znowu posłużę się swoim przykładem. Ja również poświęcam pracy wiele czasu, ale najchętniej wypoczywam gdzieś w kraju. A jak już sobie pozwolę na odrobinę ekstrawagancji, to najchętniej jest to wyskok na Węgry. Absolutnie wystarcza do naładowania akumulatorów.

– A może Pani nie jest najlepszym przykładem jak powściągliwiej wypoczywać?

– Chyba faktycznie nie jestem dobrym przykładem, bo ja po prostu lubię pracować. Zresztą w naszej firmie pewnie wszyscy lubią swoją pracę, więc nie jestem wyjątkiem. Nasza kadra kierownicza – kiedy izolacja była w najostrzejszej formie – żartowała, że chodzenie do pracy to ostatnia życiowa przyjemność, jaka im została.

– Gdzieś przeczytałem takie zdanie: w sytuacji kryzysowej, doświadczony menedżer, nie ulega panice, tylko szuka najlepszych rozwiązań na trudne czasy…

– Panika jest zawsze najgorszym doradcą i najczęściej podpowiada zbyt emocjonalne rozwiązania. Menedżer, podobnie jak pilot, powinien mieć przygotowane procedury na sytuacje awaryjne i ze spokojem je zastosować. Z tą tylko różnicą, że piloci na symulatorach mogą przećwiczyć różne zagrożenia, a my nigdy nie ćwiczyliśmy scenariusza, w którym niemal cały świat się zatrzymuje.

Najpierw w firmie staraliśmy się dogłębnie ocenić sytuację. Zespołowo, bo w tak dużym przedsiębiorstwie wiele zależy od sprawności dyrektorów w poszczególnych obszarach. Od oceny przeszliśmy do korekty strategii firmy i budżetu, zakładając z czego w najbliższym czasie musimy zrezygnować i co ograniczyć. 9 marca założyliśmy specjalny wirtualny arkusz, za pomocą którego błyskawicznie się komunikujemy w dużej grupie – od właściciela firmy do kadry kierowniczej. Okazało się to świetnym rozwiązaniem w sytuacji, kiedy bezpośredni kontakt musiał zostać ograniczony, a decyzje trzeba podejmować szybko.

– Czyli cała operacja przestawiania przedsiębiorstwa na nowy model funkcjonowania odbywała się bez większych turbulencji?

– Na szczęście tak, ale byliśmy przygotowani również na scenariusz, w którym rząd nakazałby zamknąć wszystkie fabryki. Poprosiłam, by zgłosiło się na ochotnika kilkanaście osób „wrażliwych” z punktu widzenia firmy. Mieliby oni spędzić tu cały okres, przez jaki firma musiałaby pozostać nieczynna. Zakładu nie można zostawić zamkniętego tylko z ochroną, z uwagi na miejsca wrażliwe. Pierwszy z brzegu przykład – ocynkownie, których nie można wygasić. W nich zawsze musi być utrzymywana temperatura 400 stopni. Do końca nie wierzyłam, że zastosowanie takich rozwiązań będzie potrzebne, ale byliśmy przygotowani na skrajne scenariusze. Były już nawet wydane specjalne przepustki dla tej wąskiej grupy pracowników, którzy zostawiliby domy, rodziny i przenieśliby się do zakładu na czas tej nadzwyczajnej kwarantanny.

– Po siedmiu tygodniach izolacji, przestoju, sytuacji kryzysowej, wiadomo już, jaka będzie skala ograniczeń i ewentualnych zwolnień?

– Zwolnień na tym etapie nie planujemy. W marcu skala absencji pracowników była tak duża, że zaskoczyła nas samych. Wiele osób przebywało na opiece nad małymi dziećmi, sporo znalazło się na L4, a niektórzy prosili o urlopy w trosce o zdrowie, bo mają w domu kogoś schorowanego i chcieli ograniczyć kontakty do minimum. Załoga zredukowała się o ok. 25 procent, a do tego część pracowników zabrała laptopy i przeszła na system pracy home office. Dyskomfortowo w tej sytuacji poczuli się pracownicy produkcji, którzy musieli zostać na stanowiskach, bo przecież nie zabiorą spawarek na home office. Administracja z kolei przeszła na system dwuzmianowy, żeby mniej osób spotykało się na małej powierzchni biurowej o jednej porze. Firma działała, chociaż korytarze mocno się w pewnym momencie wyludniły. Ostatnie tygodnie zweryfikowały moją opinię i ocenę wielu z nas. W tym czasie wyraźnie widać pracowitość, zaangażowanie i charakter.

– Teraz znowu jest tłoczno?

– Przede wszystkim jest wyraźnie inny klimat. Nasi kontrahenci, którzy wcześniej na dwa-trzy tygodnie pozamykali firmy i urlopowali ludzi, teraz zaczęli znowu dzwonić i pisać maile. Zapraszają do siebie naszych przedstawicieli handlowych, pytają o najświeższą ofertę i nowości. Mówię tu o polskich i zagranicznych kontrahentach, może z wyłączeniem Włoch, gdzie wszelka aktywność jest zawieszona przynajmniej do 4 maja.

– A jak Pani ocenia obecny poziom produkcji i sprzedaży?

– W porównaniu z analogicznym okresem poprzedniego roku nie notujemy żadnych spadków. Jest w tym jednak pewien szkopuł. Obrót firmy trzeba mianowicie odnosić do jej potencjału. Jeśli bowiem w ciągu ostatnich dwóch lat zainwestowaliśmy w jej rozwój ponad 300 mln zł, to nasze obroty powinny być obecnie 50-60 procent wyższe niż w roku ubiegłym, a może nawet podwojone. Inwestowaliśmy, ponieważ brakowało nam mocy produkcyjnych w niektórym asortymencie – po prostu nie nadążaliśmy za zamówieniami rynku. W tej sytuacji utrzymania obrotów z ubiegłego roku nie możemy uznać za sukces.

– Podziela Pani opinię, że branża budowlana będzie jedną z pierwszych, która poradzi sobie z obecnym kryzysem?

– Przekonanie, że tak właśnie będzie, wyraziłam 9 marca w komunikacie do kierownictwa naszej firmy. Ale do równowagi musi wrócić cała gospodarka, bo to system naczyń połączonych. Mocno stanąć na nogach muszą nasi klienci, bo to od ich siły nabywczej zależy wysokość sprzedaży w branży budowlanej.

– Zarządza Pani również Hotelem Heron nad Jeziorem Rożnowskim. Nie obawia się Pani, że branża turystyczna będzie jedną z ostatnich, która sobie poradzi po pandemii?

– Z natury jestem optymistką i tak również patrzę na tę trudną sytuację w turystyce. Wierzę, że jeszcze w maju nastąpi tu pierwszy etap odmrożenia, pewnie z jakimiś ograniczeniami. Ale już dzisiaj rozmawiając z ludźmi z różnych zakątków Polski słyszę, że zamiast za granicą chętnie spędziliby urlop np. nad Jeziorem Rożnowskim. Inni wręcz nie mogą się doczekać przyjazdu. Mówią, że gdyby to tylko było możliwe, już dziś przyjechaliby do naszego hotelu – oczywiście przy zachowaniu wszelkich środków ostrożności – żeby się trochę zrelaksować po tym trudnym okresie. I to jest – między innymi –  źródłem mojego optymizmu.

– Jacy wyjdziemy z sytuacji, w jakiej postawił nas koronawirus? Lepsi, bardziej powściągliwi, skromniejsi, będziemy konsumować życie mniejszą łyżeczką?

– Nie jestem przekonana, że właśnie tacy się staniemy, choć oczywiście nie będzie już tak jak dotychczas. Wierzę, że Polacy wyjdą z tej sytuacji silniejsi. Nasi przodkowie przetrwali zabory, dwie wojny światowe, kilka wielkich epidemii, a przecież zbudowali bogaty kraj. W mojej rodzinie opowiadało się o epidemii tyfusu sprzed lat. Ja znałam to z przekazów babci, ale dziadek zmarł na tyfus w wieku 28 lat, a mój tato ciężko chorował będąc 5-letnim dzieckiem. Nie wiem, czy będziemy po tym doświadczeniu lepsi czy gorsi. Wiem, że na pewno poradzimy sobie z problemami, jakie pandemia nam zostawi.

– To na koniec: gdyby miała Pani możliwość przekazania jakichś gospodarczych sugestii premierowi Mateuszowi Morawieckiemu, to jak one by brzmiały?

– Doceniam wiele działań rządu i uważam, że polskie rodziny nigdy nie miały lepiej niż obecnie. Nie ukrywam jednak, że irytowały mnie ciągłe komunikaty części mediów, jakby najważniejsze było 500+ i trzynaste emerytury. O gospodarce niewiele konkretów, po prostu ciągła hossa. I nagle ktoś lub coś zafundowało nam w końcu ogromne uderzenie w gospodarkę światową. Trzeba wspólnie szukać rozwiązania problemu. Panie premierze, moim zdaniem warto objąć wsparciem polskie firmy, które swój rozwój opierały na wypracowanym zysku i kredytach bankowych, zwiększały zatrudnienie i płaciły wielomilionowe podatki do budżetu państwa.

Pobierz najnowszy numer „Dobrego Tygodnika Sądeckiego”:

 

Reklama