Dwa tygodnie Jaśka Gurby w Maroku. Oto relacja sportowca ze Starego Sącza [ZDJĘCIA]

Dwa tygodnie Jaśka Gurby w Maroku. Oto relacja sportowca ze Starego Sącza [ZDJĘCIA]

Jasiek Gurba ze Starego Sącza wrócił z Maroka. W miejscowych, trudnych górach szukał kolejnych wspinaczkowych wyzwań. W korespondencji z portalem DTS24 tak relacjonuje spędzone w Afryce dwa tygodnie.

– Do Maroka przyjechaliśmy trzy dni po trzęsieniu ziemi. Mieliśmy kupiony lot do Marakeszu, więc cały wyjazd stanął pod znakiem zapytania na kilka dni przed planowanym wyjazdem. Na nasze i lokalnych mieszkańców szczęście trzęsienie ziemi nie było tak poważne jak pokazywały to media. Po 6-godzinnej jeździe taksówką z lotniska musieliśmy wysiąść i dalszą drogę pokonać pieszo. Nasze bagaże przejęły osły, które są lokalnie jedyną formą transportu. Na miejscu ugościł nas Ahmed. U niego spędziliśmy cały dwutygodniowy pobyt w Taghi. Taghia jest małą, bo liczącą zaledwie 400 mieszkańców, urokliwą miejscowością. Położona jest na wysokości 1900 m.n.p.m w wąskiej otoczonej wysokimi ścianami dolinie. To właśnie na tych ścianach mieliśmy się wspinać przez następne dwa tygodnie – relacjonuje Jasiek Gurba w korespondencji z portalem DTS24.

Naszą przygodę zaczęliśmy od pięknej płytowej drogi „Into the blue”. Droga miała 450 m i wycenę 7c. Wraz z Patrykiem Kuncem udało nam się ją pokonać w 6 godzin w stylu OS, czyli w pierwszej próbie bez powtarzania żadnego wyciągu. Następnego dnia tym razem jeszcze z Kacprem Heretykiem (zachęceni wcześniejszym sukcesem) udaliśmy się na najtrudniejszą drogę pod względem technicznym w Taghi – „Paroi de La cascade” 8c niestety droga nie puściła.

Kolejnego dnia na tej samej ścianie wbiliśmy się w łatwiejszą ale nadal trudną „Babybel” 8a. Zrobiliśmy kluczowy wyciąg (niestety następny pomimo, że najłatwiejszy) mocno nas zniechęcił ze względu na kruszyznę i mocno oddalone od siebie przeloty. Na 4 dzień wspinania wybraliśmy północną ścianę Toujadu. Pierwsza połowa drogi poszła na wyśmienicie. Kluczowy wyciąg pokonaliśmy OS. Niestety druga połowa była dużo wolniejsza a styl pogorszył się – najpierw flash a potem RP. I tak właśnie zastała nas noc. Pół wisząc pół leżąc na stromych trawach na skalnej półce przetrwaliśmy noc, pakując nogi do plecaków. Noc nie była specjalnie zimna, ale mieliśmy tylko krótkie spodenki. Wiało bardzo mocno. Drogę w konsekwencji zrobiliśmy – ale hacząc, czyli używając również przelotów.

Po powrocie do Ahmeda przespaliśmy cały dzień. Dwa następne dni spędziłem na „szwędaniu się” po trzy tysięcznikach powyżej kanionów. I tak po 3 dniach po nieplanowanej nocy w ścianie, wybraliśmy średnio trudną drogę „La Mano del Maroc” 7b+ po pokonaniu której weszliśmy na szczyt Oudjadu. Kolejnych kilka dni zeszło na przygotowania do najważniejszej drogi – „Babelu”. Pomimo średnich trudności technicznych (7c+) trasa jest bardzo długa a trudności rzadko schodzą poniżej 7a. Droga jak dotąd opierała się polskim próbom jej przejścia a było ich kilka. Dwa dni przed próbą ataku zostawiliśmy w ścianie 6 litów wody, śpiwory i maty na półce skalnej, na której planowaliśmy nocleg. Dzień przed poczułem się nieco gorzej. Mimo tego w drogę wbiliśmy planowo o 8 rano. Drogę robiliśmy w zespole dwójkowym (ja z Kacprem). Pierwsze dwa wyciągi były najbardziej wymagające psychicznie, miały mocne runouty (duże odległości pomiędzy punktami asekuracyjnymi). Następnie przyszła część na główny ciąg trudności, które były głównie w płytach. Tutaj niestety musieliśmy powtórzyć kilka wyciągów (w sumie powtórzyliśmy 5 wyciągów). Na półkę skalną dotarliśmy o 21 czyli jakieś 1,5 godziny po zachodzie słońca. Tym razem nocleg okazał się bardzo wygodny. Śpiwór i mata spełniły zadanie. Wstaliśmy o 9. Ostatnie 5 wyciągów pokonaliśmy na bardzo dużym zmęczeniu i bolącej skórze, ale udało się! Na szczycie stanęliśmy o 14. To była najważniejsza i ostatnia droga tego wyjazdu. Ostatni dzień poświęciliśmy na zwiedzanie Marakeszu.

Czytaj także: Nowy Sącz. Cały Amfiteatr przyszedł na koncert Ralpha Kaminskiego [FOTORELACJA]

Fot: Jasiek Gurba

Reklama