Charles kontra Charles

Charles kontra Charles

Było ich dwóch o tym samym imieniu: ojciec i syn. Ziemia i Niebo. Bach i Beethoven… Gdy w Nowym Sączu zmarł milioner Charles Merrill junior – świat oszalał w gąszczu pytań: a co on u licha tam robił? Czemu nikt nie wiedział, że TEN człowiek mieszka w powiatowym miasteczku na południu Polski? Odpowiedzi są proste: Co robił? Kochał i pomagał. Jak to się stało? Po prostu: nie lubił rozgłosu. Był skromny.


Ojciec Charles, który przyszedł na świat 19 października 1885 roku był najpierw zwyczajnym chłopakiem z Florydy, a później bogaczem – twórcą firmy brokerskiej Merrill Lynch & Co. Pierwszy milion dolarów zarobił przed trzydziestymi urodzinami. Był też republikaninem i konserwatystą. Miał talent, który sprawiał, że wszystko, czego dotknął, zamieniało się w fortunę. Uwielbiał grę w golfa, uwielbiał otaczać się wpływowymi ludźmi i uwielbiał wygodne, luksusowe życie.

Nie dla takich chudzin nasze wspaniałości

Syn Charles, rocznik 1920, był najpierw spadkobiercą olbrzymiej fortuny, a później filantropem, dobroczyńcą młodych ludzi, o których wiedział, że będzie im ciężko sięgnąć po sukces, jeśli ktoś nie pomoże. Postanowił, że będzie pomagał. Był demokratą. Uwielbiał otaczać się zwykłymi ludźmi i… jak pisał o nim Czesław Miłosz „zdawał się czerpać przyjemność z wyglądania i zachowywania się jak biedak. Toteż woźni nie dopuszczali go nieraz przed oblicze osób kierujących instytucjami, którym pomagał, a lekcję o pazernej Polsce po upadku komunizmu otrzymał w świeżo odnowionym Hotelu Francuskim w Krakowie. Starszy kelner złapał go za kark i wyprowadził. Nie dla takich chudzin te nasze wspaniałości… Sam o tym opowiadał z humorem”. Miał talent, dzięki któremu potrafił dmuchać ludziom w skrzydła, prowokując ich do lotu po szczęście.

W poszukiwaniu Kmiciców i Skrzetuskich

Charlesa seniora i Charlesa juniora łączyło imię i więzy krwi. Dzieliło wszystko. Chcąc poznać świat zupełnie inny niż ten, który otaczał ojca, 19-letni Charles – syn wybrał się z przyjacielem do Europy – do Francji, Niemiec i do Polski. Znał Polskę tylko z powieści Henryka Sienkiewicza. Dzięki sienkiewiczowskiej „Trylogii” polubił Polaków. W poszukiwaniu współczesnych Skrzetuskich, Wołodyjowskich i Kmiciców dotarł między innymi do Nowego Sącza. Ale zanim dotarł, była wojna. Był żołnierzem. Z Afryki przez Maroko, Algierię i Libię dotarł do Włoch. Wojenne ścieżki zetknęły go z Polakami, w których poznał współczesnych Skrzetuskich, Wołodyjowskich i Kmiciców.

Miłosz sądził, że to wywiadowca CIA

Pod koniec wojny – właśnie w Polsce poznał też żydowskiego nastolatka, Bernarda Rosnara. Pomógł mu wyjechać z piekła, opłacił naukę w amerykańskiej szkole, a później studia. Bernard został prawnikiem. Charles przekonał się, że to, co zrobił, odmieniając czyjeś życie, daje mu ogromną radość. Sięgnął więc po następne powody do radości: w 1946 r założył w St. Louis Thomas Jefferson School, a w 1958 r. – w Bostonie – Commonwealth School, gdzie przez blisko ćwierć wieku uczył historii, prowadził kółko biblijne i sprawował dyrektorskie rządy dbając o to, aby jego szkoła była tratwą do lepszego życia dla wszystkich bez względu na narodowość, kolor skóry, zasobność portfela. Ciekawość świata i ludzi pognała go w świat. Pierwszym miejscem, do „ ucieczki” z Ameryki na dłużej był Paryż. Przywiózł stamtąd przyjaźń Czesławem Miłoszem i jeszcze większą ciekawość Polski. „Był tak ciekaw wszystkiego, co mogłem mu opowiedzieć o Polsce, że sądziłem, iż mam do czynienia z wywiadowcą CIA” – wspominał Charlesa Merrilla Miłosz. Z Paryża do Krakowa i Nowego Sącza był przysłowiowy rzut beretem.

Julia…, nic to

Charlesa seniora i Charlesa juniora różniło jeszcze jedno: ojciec kolekcjonował żony. Nazywano go Good Time Charlie – Lolek Bawidamek. „Dorobił się” trzech. Syn nigdy się nie rozwiódł. Ze swoją pierwszą żoną przeżył 60 lat. Zmarła w 1999 roku. Los, albo Bóg chciał, aby w nowosądeckiej szkole SPLOT, którą Charles junior – pasjonat pomagania – pomagał tworzyć, pracowała nauczycielka języka angielskiego, Julie Boudreaux. Charles Merrill odnalazł w Julii swoją „Baśkę”. Gdyby dziś można było go słyszeć z zaświatów, z pewnością dotarłoby do Nowego Sącza mniej więcej to samo, co mały rycerz mówił do swojej damy: „Julia…, nic to…”.

Na Millenium nie wiedzieli, kim był sąsiad

Charles Merrill zmarł w Nowym Sączu 29 listopada 2017 r. Gdy „Dobry Tygodnik Sądecki” posłał w świat wieść, że odszedł bardzo bogaty i bardzo dobry człowiek, dla którego Nowy Sącz był drugim miastem, a Polska – drugą ojczyzną, i który olbrzymi majątek zainwestował w pomaganie nowosądeckim dzieciakom, świat się zadziwił. Nawet sądeczanie z Millenium nie wiedzieli, że mieli takiego sąsiada. W minioną sobotę nad jego urną wspominali go przyjaciele z Małopolskiego Towarzystwa Oświatowego, które pomagało mu pomagać. Fundował dla podopiecznych MTO stypendia, darował książki i obrazy, darował siebie.

– W latach 2000 – 2016 Małopolskie Towarzystwo Oświatowe dzieliło się swoim doświadczeniem z okresu transformacji z 12 krajami byłego obozu sowieckiego (Albania, Macedonia, Bośnia i Hercegowina, Kosowo, Serbia, Bułgaria, Rumunia, Mołdowa, Ukraina, Gruzja, Azerbejdżan i Białoruś). Zapraszaliśmy do Nowego Sącza nauczycieli, rodziców i dyrektorów szkół z małych, prowincjonalnych miasteczek i pokazywaliśmy na własnym przykładzie, dlaczego warto zakładać i rejestrować stowarzyszenie typu „rodzice i nauczyciele”. Metodą warsztatów uczyliśmy, jak tworzyć projekty, układać budżety, szukać sponsorów, aplikować o granty i w oceniać efekty. Wiele tysięcy ludzi odwiedziło dzięki nam Nowy Sącz i na jego przykładzie oceniało i zachwycało się gościnną Polską. A po kilku tygodniach lub miesiącach jechaliśmy samochodem z wizytą do każdej z objętych projektem miejscowości, żeby zobaczyć jak idzie naszym uczestnikom. We wszystkich tych podróżach towarzyszył nam Charles Merrill. Zawsze był tam witany z radością, wręczał książki, dyplomy i nagrody, rozmawiał z uczniami, nauczycielami i rodzicami. Nauczyciele angielskiego tłumaczyli Jego książki na swoje języki, on ogromnie cieszył się z tego, a my byliśmy szczęśliwi, że mogliśmy sprawić mu radość i wzbogacić szkolne biblioteki – wspomina sądeczanka Alicja Derkowska, przyjaciółka Charlesa, założycielka MTO.

Pieniądze?

„Pozwalają robić to, na co się ma ochotę. Mnie na przykład pozwoliły rozwijać muzyczne zainteresowania. Już jako studenta stać mnie było na kupowanie dziesiątek płyt z muzyką klasyczną. Dzięki pieniądzom, które ojciec przekazał mi w funduszu powierniczym, mogłem podróżować. Choć za punkt honoru postawiłem sobie, żeby nie zatrzymywać się w najdroższych hotelach i nie jadać w najlepszych restauracjach. Wreszcie: majątek sprawił, że mogłem na poważnie zająć się filantropią” – mówił.

Bóg?

„Staram się wierzyć w Boga. Wydaje mi się to bardziej rozsądne i odpowiedzialne niż wiara w pieniądz, ten szalony kult, jakiego przestrzegano w świecie, w którym wyrastałem. Myślę, że Bóg nie jest Amerykaninem ani Republikaninem, że silnie wierzy w równość wszystkich ludzi, że szanuje kobiety i popiera ich prawa. W przeciwieństwie do niektórych katolików. W sierpniu skończę 96 lat. Jestem szczęśliwym mężem, ojcem, dziadkiem i pradziadkiem, a moim jedynym zmartwieniem jest fakt, że umrę za jakieś trzy do pięciu lat. Sto lat? Zawsze uważałem, że w tej liczbie jest coś ordynarnego” – mówił Charles Merrill w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego”. Brakło mu do setki trzy lata. Za gościnę, jaką w sercach sądeczan dostał milioner z Ameryki, dziękowali w sobotę jego synowie. Urna z prochami Charlesa Merrilla juniora poleciała już za ocean – do Bostonu. Pamięć o skromnym Charlesie zostanie nad Dunajcem na zawsze.

IWONA KAMIEŃSKA

Czytaj „Dobry Tygodnik Sądecki”:

WYBORY 2024

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama