Barcice. To ona prowadziła pojazd, w który uderzył pociąg. „Ustalenia policji nie są prawdziwe”

Barcice. To ona prowadziła pojazd, w który uderzył pociąg. „Ustalenia policji nie są prawdziwe”

wypadek barcice, przejazd kolejowy, relacja poszkodowanej

Wracamy do wydarzeń z Barcic, gdzie dwa dni temu doszło do zderzenia pociągu linii Krynica-Zdrój – Tarnów z samochodem osobowym marki Skoda. Incydent miał miejsce na niestrzeżonym przejeździe kolejowym „na Zabroniu”. Portal DTS24 wysłuchał pani Katarzyny, która kierowała pojazdem marki Skoda. Nasza rozmówczyni kieruje kilka ważnych uwag. Kobieta nie zgadza się z przedstawionymi w mediach faktami oraz narracją policji.

Co ustaliły służby?
Portal DTS24 jest w posiadaniu wiedzy na temat tego, którzy policjanci prowadzili czynności wyjaśniające. Ich ustalenia powędrowały do komisariatu Komendy Miejskiej Policji w Nowym Sączu. W dniu dzisiejszym poprosiliśmy panią rzecznik KMP Nowy Sącz o przedstawienie nam dokonanych ustaleń. Oto one:

1 listopada br. około godziny 14:25 w Barcicach na przejeździe kolejowym niestrzeżonym z sygnalizacją świetlną, doszło do kolizji z samochodem osobowym i pociągiem relacji Krynica-Zdrój – Tarnów. Z ustaleń policjantów wynika, że kierująca samochodem osobowym marki Skoda nie zastosowała się do sygnalizatora świetlnego, który nadawał sygnał czerwony oraz znaku drogowego STOP, w wyniku czego wjechała na przejazd kolejowo-drogowy i doprowadziła do kolizji z pociągiem osobowym – przedstawia ustalenia policjantów Aneta Izworska z Zespołu ds. Komunikacji Społecznej Komendy Miejskiej Policji w Nowym Sączu.

„To nie było tak”
Pani Katarzyna jako osoba kierująca pojazd, w który pociąg uderzył wyraża się wprost: – Nikt mi nie wmówi, że nie zastosowałam się do znaku drogowego oraz sygnalizatora świetlnego czy dźwiękowego. Sygnalizator świetlny oraz dźwiękowy nie działał – rozpoczyna. Narracja pani Katarzyna warta jest uwagi przede wszystkim dlatego, że pokrywa się ze zdaniem wielu innych osób, które również potwierdzają brak działania sygnalizacji na omawianym przejeździe.

– Mieszkam już tutaj dwa lata. Jest to przejazd niestrzeżony, zatem jestem szczególnie wyczulona. Dobrze pamiętam to zdarzenie. Podjechałam w pobliże przejazdu i zatrzymałam samochód. Sygnalizacje świetlna oraz dźwiękowa nie dawały żadnych komunikatów. Jak zawsze spojrzałam też w kierunku torów, które wiodą od strony Starego Sącza. Tam widoczność jest dobra. Pociąg nie jechał. Spojrzałam także w prawo, czyli w kierunku Rytra. Tam z kolei widoczność jest utrudniona, bo nasyp ziemi nie pozwala swobodnie spojrzeć na tory. Co ważne, nie miałam w aucie włączonego radia. Słyszałabym dźwięki sygnalizatora. Widziałabym także czerwone światło. Wrzuciłam „jedynkę” i ruszyłam. Gdy byłam na torach, z prawej strony nadjechał rozpędzony pociąg. Uderzył w prowadzony przeze mnie samochód. Obróciło mnie, „przecięłam drogę krajową” i zatrzymałam się na płocie – relacjonuje pani Katarzyna, po czym dodaje:

– Nie straciłam przytomności. Pamiętam, że po tym jak zatrzymałam się na płocie, odruch był taki, aby dać bieg wsteczny i zacząć wycofywać. Ale to nie było możliwe z powodu uszkodzenia pojazdu. To cud, że gdy wybiło mnie z torów na drogę krajową, nie przejeżdżał żaden samochód. Już po zdarzeniu, pierwszy samochód jaki się pojawił to ten z kierunku Rytra. Okazało się, że podróżował nim strażak PSP. Podszedł do mnie, miał przy sobie apteczkę. Byłam przytomna. Już wtedy zaczęłam mu zgłaszać, że sygnalizacja nie była aktywna.

Albo mandat, albo „większe konsekwencje”
Pani Katarzyna przyznaje w rozmowie z naszą redakcją, że jej argumenty, które przedstawiała policji, nie zostały wzięte pod uwagę. Policjanci zdecydowali o wypisaniu mandatu karnego w wysokości 3 tysięcy złotych. Ukarali ją także piętnastoma punktami karnymi. – Nie wiem na jakiej podstawie panowie w ogóle stwierdzili, że ja się nie zatrzymałam do znaku STOP. Po pierwsze, znak STOP jest dopiero za torami. Po drugie, nie jestem samobójczynią. Mam trójkę dzieci. Zwracam szczególną uwagę na ten przejazd. Uczulam zawsze każdego, aby uważał na to miejsce. Wmawianie mi, że nie zatrzymałam się do znaku i nie zastosowałam się do sygnalizacji jest okrutne. Panowie policjanci sugerowali, że lepiej będzie jeśli ten mandat przyjmę, bo jeśli sprawa trafi do sądu to mogą mnie czekać większe konsekwencje. Nie chciało mi to przejść przez głowę. Na miejscu byłam od momentu zdarzenia, czyli od około godziny 14:25 do godziny około 15:50. Międzyczasie pojawili się znajomi. Mówili: „dobra Kaśka bierz ten mandat, przecież najważniejsze, że żyjesz”. W domu czekały na mnie dzieciaki. To wszystko złożyło się na fakt, że tylko i wyłącznie, dla tak zwanego „świętego spokoju” podpisałam ten papier. Ale jedno wiem na pewno: ustalenia funkcjonariuszy nie są prawdziwe.

Pani Katarzyna jest kolejną osobą, która potwierdza hipotezę, że sygnalizacja świetlna na niestrzeżonym przejeździe kolejowym „na Zabroniu” jest wadliwa. Taka sama narracja płynie od innych osób, w tym od kobiety, która stojąc w korku, podeszła na miejsce zdarzenia (pani Katarzyna była wtedy opatrywana w karetce) i informowała, że dostrzega takie uchybienia. Osobną sprawą jest także nasyp ziemi, który ogranicza widoczność na tory. Zdaniem pani Katarzyny, powinien zostać zlikwidowany. – Mieszkam dosłownie cztery domy od przejazdu. Nie ma tygodnia, aby pracownicy kolei nie grzebali przy skrzynce, która jest połączona z tą sygnalizacją. Ale jak to w życiu, musi pewnie dojść do tragedii, aby ktoś wadę zlikwidował.

Fot: PSP Nowy Sącz / st. ogn. Przemysław Kaczor

Reklama