Antoni Malczak: Naszą siłą są dzieci i ich dziadek Józef Broda

Antoni Malczak: Naszą siłą są dzieci i ich dziadek Józef Broda

Kiedy w rodzinie pojawia się dziecko, w domu od razu zapanowuje radość. A co dopiero się dzieje, kiedy pojawi się ich pół tysiąca? Rozmowa z Antonim Malczakiem, dyrektorem Małopolskiego Centrum Kultury Sokół w Nowym Sączu, organizatorem Święta Dzieci Gór.

– Jest wiele festiwali, które zaczynały z wielką pompą, ale ich siła przy kolejnych edycjach słabła. Ze Świętem Dzieci Gór mam wrażenie jest odwrotnie. Skąd bierze się jego siła?

– Nie powiedziałbym, że festiwal z edycji na edycję rośnie, ale na pewno zainteresowanie nim zarówno uczestników, jak i widowni utrzymuje się od lat na pewnym, sądzę, wysokim poziomie. Bez wątpienia siła ŚDG tkwi w dzieciach. Kiedy w rodzinie pojawia się dziecko, w domu od razu zapanowuje radość. A co dopiero się dzieje, kiedy pojawi się ich pół tysiąca? Tę radość trzeba pomnożyć razy pięćset. Święto Dzieci Gór to rodzinny festiwal pod każdym względem. Na widowni zasiadają całe pokolenia: dziadkowie, rodzice, wnukowie.

– Rodzinna jest także struktura festiwalu. Czuje się Pan jego ojcem?

– Żartują, że mam więcej dzieci poza domem niż w domu. Chyba jako współautor formuły programowej i organizacyjnej mogę powiedzieć, że jestem ojcem Święta Dzieci Gór. Wracając jeszcze do pierwszego pytania, muszę podkreślić, że obok dzieci siłą festiwalu jest jego prowadzący, czyli Józef Broda. Niezwykle charyzmatyczna postać.

– To dziadek festiwalowej rodziny.

– Nigdy o nim w ten sposób nie myślałem. Ale sporo w tym racji. Nawet przez tę jego długą brodę dzieci mogą go postrzegać jako dziadka. Pamiętam, jak jeden z chłopców z czeskiego zespołu zapytał go, czy ma już więcej niż sto lat. Józef Broda snuje dzieciom opowieści o życiu, bawi się z nimi. Obrazek tulących się do niego maluchów jest dla nas tak naturalny, że nawet nie pomyślałem, że w sumie spełnia on rolę festiwalowego dziadka. Nie zna języków obcych, a wystarczy, że zagra na swoich instrumentach, poudaje odgłosy różnych zwierząt, a już wszystkie dzieci są przy nim.

– A rodzice, jak to bywa, w tym czasie pracują, by ta gromadka miała gdzie spać, jeść itd.?

– Organizacja tego rodzinnego przedsięwzięcia, jak to w rodzinie bywa, to rola mamy, za którą można uważać Małgorzatę Kalarus [zastępca dyrektora MCK SOKÓŁ – przyp. red.]. Ona potrafi ogarnąć swą opieką całą tę gromadę dzieci, mając do pomocy kilkadziesiąt pracowników Sokoła. Skoro wszystkim dajemy rodzinne przydomki, to chyba pracowników, ale też pilotów, tłumaczy, możemy nazwać dobrymi ciociami i wujkami. Ich obecność jest nieoceniona, bo przy takiej liczbie dzieci wydarza się wiele niezaplanowanych sytuacji. Chyba jeszcze nie było festiwalu bez wizyt w szpitalu. Albo jakieś dziecko zjadło lody i zachorowało, albo niefortunnie skoczyło i zwichnęło kostkę, albo… Na nudę trudno narzekać.

– Narzekać za to można na miejsce, w którym odbywają się występy dzieci…

– Hala sportowa przy ulicy Nadbrzeżnej to zło koniecznie. Zdaję sobie sprawę, że Święto Dzieci Gór to impreza wybitnie plenerowa, dlatego z utęsknieniem czekamy na realizację budowy amfiteatru w Parku Strzeleckim, gdzie można by przenieść koncerty. Zupełnie inaczej, jeszcze lepiej wyglądałoby życie festiwalowe, gdyby Nowy Sącz dysponował bazą noclegową, która mogłaby pomieścić wszystkie dzieci w jednym miejscu. Teraz część zespołów nocuje w Gołkowicach i Nawojowej, część w Domu Studenta.

– Panu, jako ojcu, udaje się zarobić na tę rodzinną imprezę?

– Na szczęście mogę liczyć na pomoc bogatych wujków i przyjaciół festiwalowej rodziny. Święto Dzieci Gór na pewno ma więcej sponsorów niż inne imprezy, jakie organizujemy. Budżet festiwalu w głównej mierze jednak to dotacja z budżetu Województwa Małopolskiego i Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

– Kolejna edycja festiwalu mija i…?

– Jak to z uroczystościami rodzinnymi bywa: przyjeżdżają goście, jest wiele zachodu, bieganiny, ale i ogromnej radości, zabawy. Wręcz bym powiedział euforia. Nagle jednego dnia wszyscy wyjeżdżają i… Cisza. Przychodzę w poniedziałek do pracy. Sokół wydaje mi się pusty. Tylko na biurku pełno faktur do podpisania.

Dla niego ważny jest człowiek

Monika Kurzeja, w tym roku po raz ósmy asystentka Józefa Brody:

Józef Broda jest niezwykle ciepłym, pełnym charyzmy i poczucia humoru człowiekiem, prawdziwie dobrym duchem tego festiwalu. Jego niezwykłą cechą jest to, że skupia się przede wszystkim na człowieku. Podczas prób rozmawia z dziećmi, żartuje, opowiada anegdoty – niczym dobry dziadek, choć czasem zgani za nieodpowiednie zachowanie. Prawdziwą sensację wśród najmłodszych (i nie tylko) wywołuje naśladowaniem przy pomocy rąk i ust odgłosów prawie wszystkich ptaków. Niemały podziw budzą także wyjmowane z jego festiwalowej torby różnorakie instrumenty – fujarki, listek, rogi, drumla, okaryna i wiele innych, które otrzymał od muzyków uczestniczących w festiwalu, a także przyjaciół z całego świata. Oprócz wprowadzania dzieci w świat dźwięków i muzyki, Józef Broda uczy je autentycznego zainteresowania drugim człowiekiem i poszanowania dla jego odmienności kulturowej. Dzięki swej nieskrępowanej naturalności potrafi rozmawiać z kierownikami, tłumaczami i pilotami zespołów jak z dobrymi znajomymi, nawet przyjaciółmi. Dla niego ważny jest człowiek, z którym rozmawia, jego emocje, jego historia. Wnikliwie dopytuje, będąc ciekawym tej drugiej osoby. Towarzyszymy mu w trójkę: Małgosia – Laszka Sądecka, Marek – Krakowiak i ja – Góralka Łącka, wiedząc, że przy tym wspaniałym, acz wymagającym „szefie” wszystko musi być idealnie. Po zakończeniu dwóch najważniejszych koncertów – inauguracyjnego oraz finałowego, podchodzi do nas i dziękując za wszystko przytula. Nie ma lepszej nagrody!

Partnerem dodatku „Dobrego Tygodnika Sądeckiego” Święto Dzieci Gór jest firma Koral.

Fot. Piotr Droździk/Klaudia Kulak

Reklama