Zimy sprzed lat. Tęgi mróz i śnieżne tunele

Zimy sprzed lat. Tęgi mróz i śnieżne tunele

Młodsi Czytelnicy być może tego nie wiedzą, bo skąd skoro na zewnątrz szaro i ani grama śniegu, ale kiedyś zimy były… białe. Naprawdę! Specjalnie dla młodszego pokolenia zebraliśmy opowieści i fotografie sprzed lat. Niech będą historycznym dowodem, że na Sądecczyźnie bywało faktycznie mroźno i śnieżnie.

Mroźna zima przed kryzysem

Starosądeczanin Antoni Radecki, zmarły w 2014 roku w wieku 101 lat mecenas a zarazem miłośnik lokalnej historii, w 149. numerze pisma „Kurier Starosądecki” opisał zimę z lat 1928/1929, uznaną za najmroźniejszą zimę XX wieku w Polsce, a także za jedną z przyczyn kryzysu gospodarczego z lat 1929-1932.

„Słoneczne dni w ostatnim tygodniu grudnia przyniosły niestety systematyczny, zwiększający się spadek temperatury sięgający na dzień Nowego Roku ponad 20 stopni minus”- pisał Antoni Radecki. Mróz nie ustępował, sięgając w styczniu i do połowy lutego nawet minus 40 stopni Celsjusza. Podobno „zamrożone” aż do minus 42 stopni były Warsztaty Kolejowe, osiedle Wólki oraz okolice Parku Strzeleckiego. Towarem deficytowym szybko stały się kominiarki, nauszniki, skarpety oraz oczywiście opał. Na ulicach pojawiły się piecyki zwane popularnie „koksiakami” (czy też koksownikami). Chociaż takie przenośne paleniska kojarzą się raczej ze stanem wojennym, to zdaniem Antoniego Radeckiego, świetnie spełniały swoją funkcję również kilkadziesiąt lat wcześniej.

 

Lód z Dunajca do… lodów

Sądeczanin Stanisław Śmierciak (zbieżność nazwisk z redaktorem Stanisławem Śmierciakiem całkowicie przypadkowa) prowadził od lat 50. XX wieku lodziarnię, mieszczącą się wówczas przy ulicy Wazów w Nowym Sączu. Pewnej mroźnej zimy, gdy Dunajec pokrywało mnóstwo lodowej kry, lodziarz udał się nad rzekę z kilofem w ręku i odrąbał okazałe bryły lodu. Masywne lodowe kawały umieścił na wozie i przewiózł do przydomowej piwnicy. W tartaku kupił trociny, którymi przysypał lód. Schował go w piwnicy, gdzie nie było ogrzewania. Bryły lodowe były tak grube, że nie stopniały i przetrwały do marca. Wiosną lód z Dunajca posłużył do schłodzenia przygotowanych w różnych smakach lodów. Pan Stanisław serwował je mieszkańcom Nowego Sącza i okolic między innymi na kramach podczas odpustów. Lody sprzedawane były w blaszanych puszkach, a lód z rzeki świetnie je ochładzał!

 

Zamrożona fontanna

Zimą w latach 60. XX wieku, Józef Cięciwa, komendant Straży Ochrony Kolei w Nowym Sączu, wraz ze swoją żoną Rozalią i kilkuletnią córeczką Marysią wybrali się na zimowy spacer do parku.

– Teren parku kolejowego, nieopodal dworca PKP w Nowym Sączu, był przed laty bardzo ładnie utrzymany i ogrodzony płotem, nie był zaniedbany tak jak dziś. Blisko dawnego budynku poczty umiejscowiona była fontanna. Pewnego razu najpewniej pracownicy kolei zapomnieli poprzedniego dnia zakręcić zasilającą fontannę wodę. W nocy ścisnął mróz i woda zamarzła, tworząc taki mini lodowy wodospad, który dostrzegamy na zdjęciu – wspomina córka Józefa Cięciwy, pani Maria.

 

Śnieżne kwiatki na Dzień Kobiet

Innym razem, 8 marca, pani Maria jechała autobusem do Trzetrzewiny. Wiozła ze sobą kwiaty z okazji Dnia Kobiet. Było mnóstwo śniegu a wiejący wiatr zwiewał go na boki drogi, tworząc wysokie zaspy. Na przystanku nie było chodnika, więc wysiadając z autobusu, trzeba było zdać się na własne nogi i krocząc niejako „na oślep”, posuwać się w śniegu do przodu, krok za krokiem. Po przebyciu jakiegoś odcinka, zmagania pani Marii ze śniegiem zakończyły się wpadnięciem w zaspę aż po pas. Czy kwiaty przetrwały to spotkanie bliskiego stopnia ze śniegiem? Tego rozmówczyni już nie pamięta.

 

Do szkoły na nartach szus!

Sądeczanin Kazimierz Wróbel, długoletni pracownik ZNTK w Nowym Sączu, pamięta zimy z dzieciństwa, które spędził w Kłodnym (powiat limanowski).

– Kiedy chodziłem do szkoły podstawowej, zimy były naprawdę srogie. Wraz z bratem i  kolegami do szkoły dojeżdżaliśmy na nartach. Na przerwach wszyscy dziarsko wybiegali na zewnątrz i zakładali narty, by pojeździć trochę na pobliskiej górce. Nauczyciele pozwalali nam czasem nawet pojeździć parę minut dłużej – wspomina pan Kazimierz. – W zimie mrozy zaczynały się już w grudniu, było przeważnie minus dwadzieścia stopni. Śnieg padał, szczelnie pokrywając doliny. Z bratem robiliśmy koło domu śnieżne tunele. (…)

Agnieszka Małecka

Całość tekstu i galerię zdjęć znajdziesz w numerze (do bezpłatnego pobrania):

 

Zew krwi, czyli jak góral z Beskidu odbił polskiego weterana Australijczykom

Targi Edukacja, Kariera, Przyszłość

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama