Z gór widać lepiej. Nowy Sącz, miasto do wynajęcia

Z gór widać lepiej. Nowy Sącz, miasto do wynajęcia

W Nowym Sączu właśnie wzmogła się (na krótką chwilę zresztą) dyskusja, jak ratować upadające centrum miasta, a w zasadzie, czy da się jeszcze reanimować trupa? Świetnie się składa, że ktoś podjął ten temat, bo jak obliczyłem, właśnie świętujemy 25-lecie społecznych inicjatyw tchnięcia ducha w to miejsce. A jubileusze warto celebrować.

W zasadzie nie pamiętam przez minione ćwierćwiecze momentu, kiedy o starówce mówiono by dobrze. A to patologia okupowała łańcuchy i ławki na Jagiellońskiej, ze szczególnym upodobaniem zasiadając pod legendarnym Kasztanem Nierobem na Rynku. Kasztan został, alkoholowe delirium wysłało na tamten świat miłośników wina w cieniu drzewa, a porządni obywatele i tak się do centrum nie kwapili. Potem przyszła fala wypierania wszelkiej działalności przez banki i telefonie komórkowe, upadków, powrotów i kolejnych upadków lokali gastronomicznych, a całkiem niedawno zamieściliśmy na tym portalu galerię kilkudziesięciu witryn zaklejonych szarym papierem i komunikatem wysyłanym światu: „Do wynajęcia”. Ot, całe miasto do wynajęcia.

Dobrze pamiętam, był chyba rok 2001 r., akcję ożywiania starówki podjętą przez Związek Sądeczan w konfederacji z innymi organizacjami. Pomysłów było mnóstwo, choćby jarmark bożonarodzeniowy i stragany z grzanym winem na głównym deptaku miasta. Żeby było jak w szwajcarskich albo austriackich miasteczkach, kiedy spadnie pierwszy śnieg. Miało pachnieć piernikami, goździkami, podsuszaną kiełbasą, ale tylko miało, bo nawet pies z kulawą nową nie miał w planie tam zawitać. Nie będzie nam tu jakiś Niemiec świątecznych tradycji wytyczał! Sądecka klątwa, dziwne miejsce, w którym nic nie ma prawa się udać. Kolejne komitety zwoływały się i rozwiązywały, nieustannie ktoś się miotał z mniej lub bardziej abstrakcyjnymi pomysłami, a hasło, że po godz. 16 na Jagiellońską nie ma po co chodzić, stało się obowiązujące.

Trochę trudno się dziwić, bo na czele ruchów społecznych chcących ruszyć z posad centralny beton miasta stawali zazwyczaj aktywiści z kategorii oszołomów. Próżno było wypatrywać sukcesów, kiedy prym wiódł w tym gronie pewien przedsiębiorca z Jagiellońskiej, który nie rozróżniał w jakiej redakcji się akurat znajduje. Chciał gadać, byle gadać. Podążając za takim liderem można dotrzeć co najwyżej w wiklinę nad Dunajcem. A tam już się tylko urżnąć z rozpaczy.

Ale co tam ludowi aktywiści. O starówce od lat nie wspominają ani jednym słowem miejscy radni. Wręcz przeciwnie, festiwal przechwalania się co to zrobili dla swojego osiedla nigdy się nie kończy. A to huśtawkę naoliwili, a to żarówkę wkręcili, chodnik zamietli, a to piwo postawili mieszkańcom… Wszystko po to, żeby obywatele Nowego Sącza do centrum miasta nie musieli się fatygować, bo i po co, skoro po pustych ulicach tylko wiatr hula. I nigdy, ani jeden raz radni z mniej lub bardziej odległych dzielnic nie pochwalili się, że zrobili coś dla sądeckiej starówki, by nie zaklejała witryn szarym papierem.

Oczywiście całą dyskusję o wymieraniu centrum miasta można podsumować najgłupszym argumentem jaki jest tu używany: że wszystko co złe w centrum dzieje się przez brak miejsc parkingowych. Hm, a po co chcielibyście tu parkować, skoro wybieracie się na piwo? To po pierwsze. A po drugie, wszyscy macie ze sobą urządzenia do liczenia kroków, więc im dalej od centrum zaparkujecie samochód, tym więcej kroków zrobicie. Najlepiej w garażu.

Przeczytaj także:

Czytelnicy mają głos. Centrum Nowego Sącza umiera…

Reklama