Z gór widać lepiej. Facet, który zjada kocie odchody*

Z gór widać lepiej. Facet, który zjada kocie odchody*

Od wczoraj nie ukazuje się już drukiem najstarsza gazeta świata – „Wiener Zeitung”. Ukazywała się od 320 lat. Dla wielu będzie to ciekawostka nieco egzotyczna z gatunku: „Właśnie kopnął w kalendarz najstarszy żółw z Galapagos, który znał osobiście cara Piotra I z czasów, kiedy ten wbijał pierwszą łopatę pod budowę Petersburga”. Dla innych 30 czerwca 2023 r. zostanie datą symboliczną, wszak upadają nawet instytucje, które wydawały się wieczne.

Nie chciałbym jednak popadać w patetyczny ton mowy pogrzebowej, dlatego najlepiej będzie, jeśli wyręczą mnie inni: „W coraz większej liczbie miejsc poważne treści rywalizują o uwagę z fake newsami, filmikami z kotkami i teoriami spiskowymi. (..) Wysokiej jakości dziennikarstwo tonie w strumieniu ciekawostek, irytującym wirze krzykliwych obrazów i nagłówków” – napisali w pożegnalnym tekście redaktorzy „Wiener Zeitung”.

I na tym w zasadzie można by zakończyć uroczystość żałobną, bo przecież wiadomo, o co chodzi? Po co komu wiedeńska gazeta, skoro doczekaliśmy czasów, kiedy każdy może sobie napisać co chce i nie potrzebni mu do tego dziennikarze ani redaktorzy. No więc piszą wszyscy, ale prawie nikt niczego nie czyta. Najczęściej również ci, którzy piszą, nie czytają, co sami wcześniej powypisywali. Pięknie opowiedział o tym jakoś niedawno Stanisław Mancewicz w „Tygodniku Powszechnym”, że oto doczekaliśmy czasów spełniających postulat Juliusza Słowackiego, który marzył, by…: „Chodzi mi o to, aby język giętki, powiedział wszystko, co pomyśli głowa”.

Chcieliśmy, to mamy. Każdy może napisać, co mu się tam w głowie pomyśli albo nawet jak mu się akurat nic mądrego nie myśli. Po co zatem wydawać 1 euro na „Wiener Zeitung”, skoro za te pieniądze można kupić sobie piwo i do woli czytać, co też sobie akurat pomyślały jakieś głowy. Na świecie jest po kokardę takich myśli zapisanych. Prosta sprawa. Epidemia głupoty ma się dobrze i na razie nie widać, by naukowcom udało się wynaleźć na to szczepionkę.

No to na koniec jeszcze jeden cytat do poduszki. Gdzieś to znalazłem i zachowałem na specjalną okazję. Nie wiem dlaczego, ale słowa Jana Englerta jakoś mi pasują na stypę po najstarszej gazecie świata:

Żyjemy w czasach, w których wszyscy się obnażamy. Zupełnie bezwstydnie. I nie mówię tu o obnażeniu fizycznym, tylko psychicznym. Mam z tym prawdziwy kłopot. Internet doprowadził nas do tego, że informujemy, co jemy, co wydalamy, gdzie jesteśmy na wakacjach i o kolejnych podbojach miłosnych. Wszystko stało się własnością publiczną. Daje to złudne poczucie, że jesteśmy obywatelami świata. Że ktoś o nas usłyszy. Ścigamy się na ilość lajków, na ilość followersów. To się obecnie przekłada na castingi. Niedawno jedna z moich aktorek poszła na casting. Wyszedł pan, wywołał jej nazwisko i powiedział: „Proszę pani, ale pani nie ma w ogóle followersów!”.

Faktycznie nie miała, więc jej podziękowali. Casting polega teraz nie na szukaniu umiejętności, tylko polubień. Facet, który na oczach widzów zjada kocie odchody i robi inne obrzydliwe rzeczy, ma pięć milionów fanów. Jego sprawa, że to robi, niech tam. Tyle, że ludzie z dużą liczbą followersów zarabiają krocie na kontraktach z firmami, które się poprzez nich reklamują. Kłopot polega na tym, że ilość zaczyna wygrywać z jakością tego, co robimy. Nie jest ważne, czy to co robimy ma wartość, tylko czy da się to komuś opchnąć.  Poziom oferty zaczyna się dostosowywać do niewykształconej większości. Do masy. Do miernoty. Wszystko zaczyna równać w dół. Kiedyś próbowaliśmy wejść na drabiny, na których górowali mistrzowie. Teraz odwrotnie, mistrzom każe się schodzić w dół, żeby stali się dostępni dla tych, co stoją pod drabiną…

*Oczywiście taki tytuł dałem po to, by się ten tekst klikał. Gdybym dał np. „Aby język giętki, powiedział wszystko, co pomyśli głowa”, to ktoś mógłby nie wiedzieć o co chodzi.

Przeczytaj też:

Z gór widać lepiej. Nowy Sącz, miasto do wynajęcia

Reklama