W Nowym Sączu ludzie robią to, co kochają

W Nowym Sączu ludzie robią to, co kochają

Rozmowa z KAMILEM ZBOZIENIEM, założycielem firmy RTCK w Nowym Sączu


– Oglądam spot z Tobą, który promuje RTCK, i z niedowierzaniem mam ochotę zapytać: Naprawdę chciałeś być koszykarzem?

– [śmiech] Naprawdę. To było moje marzenia, moja wieczorna modlitwa, żeby tylko grać w NBA.

– Nie grasz w NBA, a promujesz hasło – jak zresztą wiele innych firm – „Rób to co kochasz”? Kim więc właściwie jest człowiek, który robi to, co kocha?

– Dla mnie ten, kto robi to, co kocha, to osoba, która rozwija się na wszystkich kluczowych poziomach powołania. Paradoksalnie powołanie do pracy wcale nie jest najważniejsze.

– A co jest?

– Autorytetem, który dał najwięcej wskazówek na ten temat, jest święty Jan Paweł II. Mówił o tym nawet podczas wizyty w Starym Sączu w 1999 roku. Pierwszym i najważniejszym powołaniem, po którym długo nie ma nic, jest coś, w co albo wielu ludzi wciąż nie dowierza, albo wydaje się to czymś najnudniejszym. Pamiętam, że kiedy moja katechetka w podstawówce zapytała nas, kto z was chciałby być świętym, nikt nie podniósł ręki. Tymczasem najważniejszym powołaniem każdego z nas jest właśnie świętość. Drugie w kolejności powołanie wynika z naszego stanu. Jan Paweł II był księdzem, więc dążył do tego, żeby być najlepszych księdzem na świecie. Jak ktoś ma powołanie do życia w rodzinie, powinien dążyć do tego, by być najlepszym współmałżonkiem na świecie, tak żeby druga połówka „oszalała ze szczęścia”. Powołanie do budowania rodziny jest o wiele ważniejsze niż powołanie do pracy. I w końcu na trzecim poziomie jest praca, ale zbudowana na mocnych stronach i talentach, które każdy z nas ma. To nie jest tak, że robienie tego, co się kocha, jest zarezerwowane tylko dla sportowców, muzyków czy aktorów.

– Tak to hasło powszechnie się jednak kojarzy.

– Ostatnio miałem rozmowę z moim kolegą z firmy zajmującej się finansami, w której kiedyś pracowałem. Stwierdził, że jego to nasze hasło prześladuje, że on od tylu lat szuka i nie może znaleźć tego, co kocha. A ja, przyznam szczerze, nie znam drugiego gościa w branży finansowej tak szczerego i tak autentycznego. Ma niezwykły talent do wzbudzania zaufania i udzielania konkretnej, szczerej informacji zwrotnej. Śmiało, bez ryzyka powierzyłbym mu swoje finanse. Nie ma człowieka bez talentów. Mój brat, Arkadio [Arkadiusz Zbozień Arkadio – raper – przyp. red.], często przytacza słowa z książki Maxa Lucado „Wieloryb nie potrafi latać”, w której autor pisze, że największym sukcesem zawodowym jest, kiedy możesz w pracy realizować to, w czym jesteś najlepszy. Kiedy w mojej pracy buduję na mocnych stronach, od razu widzę owoce. To jest RTCK.

– Pytanie tylko, jak te mocne strony w sobie odkryć? Szczególnie, gdy nasze wyobrażenia o sobie nie są spójne z rzeczywistością. Chciałeś być koszykarzem, choć widziałeś, że nawet wzrost Cię ku temu nie predysponuje.

– Kiedy zdałem sobie sprawę, że nie będę koszykarzem, w moje życie wdarła się przeciętność i lęk, co będę robił po studiach. Poszedłem na informatykę, bo ten kierunek wybrali moi koledzy. Miał zapewnić dobrze płatną pracę. Ale ja się w tym w ogóle nie widziałem. Mój lęk narastał. Na zewnątrz wszystko wyglądało pięknie, jednak w środku pustka realizacji. Dla mnie przełomowym okazało się ćwiczenie, które polecił mi zrobić wówczas jeszcze jezuita ojciec Fabian Błaszkiewicz [po latach wystąpił z zakonu – przyp. red.]. Między innymi po tym odkryłem swój potencjał.

– To co trzeba zrobić?

– Ojciec Fabian najpierw polecił mi wskazać dwa-trzy autorytety. Wybrać osoby, które mi imponowały. Wypisałem wówczas: Jezus, mój dziadek i Denzel Washington. W drugiej kolejności tego ćwiczenia miałem odpowiedzieć sobie, dlaczego te osoby mi imponują, wskazując po dwie ich cechy. Dlaczego więc Jezus? Moim ulubionym fragmentem z Pisma Świętego było, że podążało za nim wiele kobiet i że słuchały go tłumy. Ja byłem natomiast bardzo nieśmiały i małomówny. Często miałem wyrzuty sumienia, że jechałem samochodem w ciszy, do nikogo się nie odzywając. Dlatego imponował mi też Denzel. Wypisałem spośród jego cech chód. W tym, jak chodził wyrażała się bowiem jego pewność siebie i powściągliwość. Pamiętam też zdanie, które wypowiada w jednym z filmów: „Ten, kto najgłośniej szczeka, jest zwykle najsłabszym ogniwem”. A dziadek? Zawsze mi imponował jako głowa rodziny. Ale to już bardzo osobista historia.

– W jaki sposób to ćwiczenie pomogło?

– Kiedy już wypisałem te sześć cech, które dawały mi obraz prawdziwego kozaka, ojciec Fabian powiedział: To jesteś ty! Pan Bóg tak na ciebie patrzy. To twój prawdziwy potencjał. Oczywiście to tylko ćwiczenie, ale…

– Dziś organizujesz konferencje na kilkaset osób i stoisz przed tłumami…

– Mam też żonę i dwie córki, więc kobiet na co dzień wystarczająco (śmiech). Wciąż jednak jestem małomówny, ale to mi nie przeszkadza. Moja powściągliwość i introwertyzm to wbrew pozorom moje mocne strony.

– Patrząc teraz na Ciebie, wydaje się, że droga RTCK jest łatwa, prosta i przyjemna. Podczas pierwszego spotkania społeczności ludzi, którzy kochają to, co robią, jakie zorganizowałeś na dziewiąte urodziny swojej firmy, przyznałeś jednak, że momentów frustracji nie brakowało.

– Szczególnie po pierwszym roku działalności, kiedy wydaliśmy pierwszą płytę. Bo zanim powstała firma RTCK w jej obecnym kształcie, w zamyśle mieliśmy stworzenie wytwórni muzycznej. Płytę w zasadzie rozdaliśmy.

– Za rok pracy zarobiłeś 400 zł?

– Taki był mniej więcej przychód. Kilka osób się zlitowało i kupiło płytę.

– Brzmi jak komentarz internauty: Rób to, co kochasz, a będziesz klepał biedę. Nie żałowałeś decyzji o porzuceniu dobrze płatnej pracy?

– Rzeczywiście, po roku wydawało się, że to nasz scenariusz. Byliśmy wszyscy sfrustrowani. W takim stanie przyszliśmy do naszego „biura”. W cudzysłowie dlatego, bo nie mieliśmy swojego biura. Za nie służyła nam kawiarnia ETC… w Nowym Sączu, gdzie się spotykaliśmy. Wówczas właściciel przedstawił nas członkowi zarządu jednej z największych agencji koncertowych na świecie Januszowi Sikorze Sikorskiemu, który akurat wpadł do niego na kawę. Niewiele rozmawialiśmy, ale umówiłem się z nim na spotkanie w Czchowie, gdzie kupił dom. Pamiętam, że zabrałem ze sobą miód z Sądeckiego Bartnika. I dobrze, że to zrobiłem, bo przynajmniej o miodzie mogłem z nim pogadać. Przepaść doświadczenia między nami była bowiem ogromna. Sikora współpracował z największymi gwiazdami: Michaelem Jacksonem, Rolling Stonesami, a my na koncie mieliśmy jedną płytę, której sprzedaż była zerowa. Później przeczytałem więcej na jego temat. Sikora otrzymał od papieża Krzyż Świętego Grzegorza za zasługi dla Kościoła i działalność charytatywną. Dla mnie to był znak od Boga – dał nam za jego pośrednictwem kroplówkę, która podniosła na duchu. Dostałem jakieś wskazówki, ale nie było w tym złotej rady. Tylko taka, żeby wytrwać.

– Co pomogło wytrwać?

– Moim zamysłem i pozostałych osób, które ze mną podjęły współpracę, było, aby zarażać ludzi dążeniem do realizacji swoich pragnień. Gdyby nie ta misja, autentyczne pragnienie, pewnie bym się poddał. Udało się stworzyć firmę, która szerzy pewną ideę i ubiera ją w różne formy. Jedną z tych form jest wydawnictwo. Choć zupełnie nie planowałem zakładać wydawnictwa. Po prostu któregoś dnia ojciec Fabian zaproponował, żebyśmy wydali jego płytę, ale nie muzyczną, a z konferencji. Sprzedała się lepiej w Polsce niż „Harry Potter”. W pewnym momencie staliśmy się liderem rynku audiobooków. Notabene nie robiąc audiobooków. Audiobook to książka czytana, a my robimy audiokonferencje. Ta nazwa jednak jeszcze się mało przyjęła. Teraz też prowadzimy agencję, która reprezentuje mówców i muzyków. Stale dobieramy formę do misji.

– Ściągając na swoje płyty znane nazwiska: Zanussi, Kamiński.

– Ludzie podążają za tymi, którzy mają misje. Chcą się w nią wpisywać. Drugim elementem, który przyciąga, jest jakość produktu.

– Pierwsze spotkanie społeczności RTCK przyciągnęło wiele osób, ale większość z Polski. Sądeczan była garstka. Trudno być prorokiem we własnym kraju?

– Mam poczucie, że w Nowym Sączu ludzie nie wiedzą o naszym istnieniu. Prawda jest taka, że jesteśmy bardziej rozpoznawalni poza swoim miastem. Z jednej strony to mi doskwiera, z drugiej – zawsze staram się działać naturalnie. Nic na siłę. Choć czasem budzi się we mnie pragnienie – i pewnie to zrobię – żeby wywiesić wielki baner na wjeździe do miasta: „Witaj w Nowym Sączu – mieście, w którym ludzie robią to, co kochają”.

Czytaj „Dobry Tygodnik Sądecki” – kliknij i bezpłatnie pobierz numer:

Reklama