Szyldoza, czyli walka z wiatrakami

Szyldoza, czyli walka z wiatrakami

Mirosław Trzupek, dyrektor Wydziału Budownictwa i Architektury Urzędu Miasta Nowego Sącza, wywodzi się z rodziny kolejarsko-architektonicznej. Krew kolejarską ma po dziadku, zaś architektoniczną po ojcu, wybitnym architekcie Zenonie. Sam pan Mirosław ma na swoim koncie wiele znakomitych projektów. A więc nasz pan Mirosław ma zmysł planowania przestrzennego, estetyki architektonicznej tej przez duże A, tak jak i tzw. małej architektury.

Przed rokiem wziął na swoje barki tytaniczne dzieło uporządkowania drążącego niby rak nieładu, chaosu w przestrzeni publicznej. Otóż firmuje on swoim nazwiskiem włącznie z prezydentem Ryszardem Nowakiem projekt przyjętej przez Radę Miasta uchwały w sprawie ustalenia zasad i warunków sytuowania obiektów małej architektury, tablic reklamowych i urządzeń reklamowych oraz ogrodzeń, ich gabarytów, standardów jakościowych oraz rodzajów materiałów budowlanych, z jakich mogą być wykonane.

Przytoczyłem całą nazwę tematyczną uchwały, by zrozumieć, z czym zamierzają walczyć władze miasta, by nastał wreszcie w tej materii, jaki taki porządek. Co wydaje się pracą na lata, jeśli doprawdy nie syzyfową, niemal walką z wiatrakami. Termin „szyldowa” zapożyczyłem od pisarza Ziemowita Szczerka, który używając publicystyki wskazuje na pospolity bałagan architektoniczny, porównując polskie realia w tym zakresie z krajami cywilizowanymi. No właśnie. Przecież królewski gród Nowy Sącz mieni się stolicą zagłębia turystycznego, którego walorem najprzedniejszym są krajobrazy. I cóż widzimy drodzy państwo – turyści z kraju i zza granicy – te wspaniałe krajobrazy są przesłonięte banerami, bilbordami, różnego rodzaju szmatami reklamowymi. Wystarczy wyjechać na drogi prowadzące ze świata do królewskiego grodu a w oczy bije i zasłania widoki wszechobecna szyldowa.

Władze miasta zamierzają z tym walczyć, bo radni miejscy uchwałę przyjęli i jak to zwykle w naszym pięknym miasteczku bywa, na tym ich rola się skończyła. Uchwałę „klepnęli” i poszli spać. Kto zaś ma wykonać postanowienia uchwały, kontrolować zawarte w niej nakazy i zakazy, to ich mało obchodzi. Takich mamy rajców! Nie dopominają się meldunków z walki z szyldową, nie wnoszą uwag. Dla nich sprawa niby zamknięta. A nie powinna być w najwyższym stopniu, podobnie jak dla mieszkańców miasta, którym los jego leży na sercu. Co najdziwniejsze radni, mieszkańcy Sącza, jeżdżą po świecie, po bardziej cywilizowanych krajach i widzą czyste, urocze miasteczka i miasta w Austrii, Niemczech, Szwajcarii, Wielkiej Brytanii o pobliskich Czechach, czy Słowacji nie wspominając. Tam prawo jest przestrzegane, wszechobecnych przy drogach szmat i tektur reklamowych nie uświadczy. Dlaczego tych wzorców nie potrafią przenieść na rodzimy grunt? Kompletna indolencja.

W myśl wspomnianej uchwały, która obowiązuje już ponad rok, niewiele się w sądeckim grajdole zmieniło na lepsze. I to w każdym wydzielonym w uchwale obszarze, na który podzielono niczym strefy, miasto. Szczególną troską, przynajmniej na papierze, objęto obszary wpisane do rejestru zabytków, czyli historyczne centrum miasta, zespół tzw. „Starej Kolonii” połączone osią komunikacyjną wzdłuż Alei Wolności i Alei Stefana Batorego, „Biały Klasztor”, Park Strzelecki i Sądecki Park Etnograficzny. Strefa druga obejmuje tereny dróg krajowych i obszarów bezpośrednio przylegających.

To wszystko jest, jak na razie, na papierze. Bo jak jest w rzeczywistości, każdy widzi. Jak wygląda „Szyldoza” na zaniedbanej i obskurnej wręcz „Starówce”, czy przy wspomnianych drogach krajowych prowadzących do miasta, nie ma już sensu opisywać, choćby dosadnym określeniem wręcz nieprzyzwoitym na literę „s”. Czy architekt Mirosław Trzupek zostanie bohaterem tej wojny? Czas pokaże.

Reklama