Dokładnie przed rokiem 1 kwietnia Tomasz Brzeski miał dramatyczny wypadek. Jego „być” wisiało na włosku. Krok po kroku, tydzień po tygodniu, sportowiec o harcie ducha mocarza, wracał do życia i do sprawności. To był rok walki. Ale też rok cudów. Bo miłość czyni cuda. I pozwala odrodzić się na nowo. I to dosłownie.
1 kwietnia
Zakopane. Puchar Polski w ski-alpinizmie. Jeden z zawodników to Tomasz Brzeski, sportowiec, biegacz, trener, mistrz Polski w narciarstwie wysokogórskim. Ułamek sekundy. Pod Zawratem Tomasz z impetem uderza głową w skałę. Kask pęka. Złamana podstawa czaszki, rozległy obrzęk mózgu, połamane oczodoły i piramida skroniowa, rozdarty mózg, odma opłucnowa, serce przestaje pracować. Reanimacja. 40 minut walki o życie. Ze stoku śmigłowiec zabiera go do krakowskiego szpitala na OIOM. Już pędzą do niego żona z Warszawy, a z Nowego Sącza dziewiętnastoletnia córka Ewa razem z ciocią. Ale on jest nieprzytomny, jego serce znów staje, reanimacja, stan jest krytyczny.
2 kwietnia
Obrzęk narasta, zapada decyzja o otwarciu czaszki. Trzeba zrobić miejsce, aby nie zostały uszkodzone ważne ośrodki mózgowe. Strach i oddanie woli Bożej.
4 kwietnia
Tomasz w śpiączce farmakologicznej, podpięty do urządzeń podtrzymujących życie, zmasakrowana głowa jest(…)
Przeczytaj całość w świątecznym „Dobrym Tygodniku Sądeckim”: