Przez pół wieku zakorzeniłem się w Nowym Sączu

Przez pół wieku zakorzeniłem się w Nowym Sączu

Rozmowa z ks. prałatem Stanisławem Czachorem – długoletnim proboszczem parafii św. Kazimierza w Nowym Sączu

– W powojennej historii nowosądeckiego Kościoła Rzymskokatolickiego mocno się zapisały takie osoby duchowne jak ks. Władysław Lesiak, długoletni proboszcz parafii św. Małgorzaty, proboszcz tejże parafii ks. Stanisław Lisowski, ks. Józef Gucwa, rektor kościoła Szkolnego oraz… ks. prałat Stanisław Czachor.

– Ho, ho zacne grono. A ja jestem człowiekiem skromnym, więc nie mnie oceniać, jak się zapisałem w tej historii. Ale powiem, że zawsze kochałem ludzi, mam naturę człowieka z zacięciem społecznikowskim i zawsze mam żywy kontakt z Bogiem.

– Czy ks. prałat został księdzem, gdyż, jak to się mówi miał boskie powołanie, czy też wpływ na taką decyzję miała rodzina, środowisko, w którym się ksiądz wychował?

– Raczej to drugie. Rodzice nigdy mi nie dyktowali, co mam w życiu robić, nie namawiali, bym został księdzem. Natomiast niewątpliwie na moją przyszłą drogę życiową miał wpływ ks. proboszcz Józef Barszcz w moich rodzinnych Niedzieliskach. Otóż był on przed wojną wicedyrektorem Wyższego Seminarium Duchownego. Kiedy Niemcy podczas okupacji zamknęli seminarium, objął probostwo w Niedzieliskach. Imponowała mi jego wiara, wiedza, kultura, inteligencja, zachowanie. Prowadził tajne nauczanie i ja w tym uczestniczyłem. Uczył nas historii, języka polskiego i niemieckiego. Ludzie go wielce szanowali i podziwiali. Ta jego postawa życiowa zaważyła po wojnie na mojej decyzji. Kiedy w 1950 r. ukończyłem Liceum Ogólnokształcącego im. Kazimierza Brodzińskiego w Tarnowie, już wiedziałem co będę w życiu robił. Skierowałem swoje kroki do tzw. Małego Seminarium, zakładu prowadzonego przez księży, którzy wychowywali młodych chłopców pod kątem ewentualnego pójścia na studia teologiczne. Ale to nie był przymus. Ja jednak je wybrałem. W 1955 r. po ich ukończeniu w Wyższym Seminarium Duchownym zostałem wyświęcony na księdza. Potem byłem wikarym w Borzęcinie i Dębicy.

– Pamiętam wielkie zaskoczenie w styczniu 1969 r. wśród nas, młodzieży licealnej, kiedy zniknął nam z horyzontu ks. rektor Józef Gucwa i pojawił się ks. Czachor. Nie rozumieliśmy wtedy tej decyzji.

– Zacznijmy od tego, że w Dębicy byłem ks. seniorem i właściwie zastępowałem chorego wtedy proboszcza. Biskup Jerzy Ablewicz przyglądał się mojej pracy i myślę, że doceniał, gdyż mocno angażowałem się tam w działalność społeczną. Kiedy zaś ks. Gucwa został jesienią 1968 r. powołany na biskupa do Tarnowa, biskup Ablewicz zawezwał mnie do siebie 5 stycznia 1969 r. i oznajmił, że mianował mnie rektorem kościoła św. Kazimierza. Następnego dnia przyjechałem do Nowego Sącza. Już wtedy wiedziałem, że nie będzie mi łatwo, gdyż ks. Gucwa był znany i szanowany na Sądecczyźnie nie tylko jako ksiądz, ale partyzant, żołnierz Armii Krajowej. Młodzież, którą uczył tutaj w Sączu była nim zafascynowana.

– To się zgadza. Ale, jak to? Ks. biskup nie dał księdzu prałatowi nawet doby do namysłu? Jak w wojsku, rozkaz to rozkaz?

– Tak to było. Co prawda próbowałem go przekonać, że skoro mam wyjechać z Dębicy, to może do Uszwi, albo lepiej do Wierzchosławic, wsi Wincentego Witosa, którego współpracownikiem był mój ojciec Józef. Nic z tego. Mam jechać do Sącza i rozpocząć organizację nowej parafii św. Kazimierza. Takie miałem wtedy zadanie. Więc 6 stycznia 1969 r. w bardzo mroźny dzień „wylądowałem” w Sączu. Pełen obaw i nadziei. Nie było łatwo. Rządził wtedy parafią św. Małgorzaty ks. Władysław Lesiak, a co gorsze dla mnie w tej sytuacji, obejmowałem rektorat, który był samodzielną, autonomiczną jednostką niezależną od macierzystej parafii. Moja pozycja nie mogła się podobać ks. proboszczowi Lesiakowi m. in. z tego powodu, a także z zapowiedzi tworzenia nowej odrębnej parafii. Po roku pobytu w Nowym Sączu chciałem zrezygnować z pracy w Sączu. Ale wybił mi to z głowy wicedziekan ks. Stanisław Pieprznik, który zastępował chorego wtedy proboszcza Lesiaka. Moją parafię erygował ks. biskup w 1977 r. Ale, jak powiedziałem, początki były dla mnie trudne. Kościół św. Kazimierza cieszył się dużą frekwencją.

– Kierował ks. parafią do 2001 r. Tak długo żadnemu z proboszczy wcześniej się to nie udało. Pół wieku w Sączu. Wiele dokonań, zaszczytów, w tym honorowe obywatelstwo miasta nadane przez Radę Miasta w 2005 r. Udział w polityce miasta i wielka aktywność społeczna. Jak ocenia ksiądz prałat to półwiecze?

– Z zadowoleniem i satysfakcją. Coś udało mi się zrobić dla naszego społeczeństwa. Dla mnie jest to zaszczytem, który daje mi niejako prawo do zakorzenienia się na tej przepięknej sądeckiej ziemi, w królewskim mieście Nowy Sącz. Mam głębokie poczucie bycia współodpowiedzialnym za jakość tego miasta, jego mieszkańców, wśród których poczułem się swojsko. Jak to czasami mówię – już od lat nie jestem ptakiem, ale zakorzenionym krzakiem. Ja się tu mocno zakorzeniłem.

Kliknij i pobierz bezpłatnie cały numer:

 

Targi Edukacja, Kariera, Przyszłość

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama