Pan z telewizyjnego okienka

Pan z telewizyjnego okienka

Rozmowa z Pawłem Sikorą – dziennikarzem sportowym w telewizji Polsat

– Czujesz się celebrytą? Przyzwyczaiłeś się do określeń „Pan z telewizyjnego okienka”. To ciągle jest magia?

– Niezmiennie jestem pod wrażeniem, jak reagują dzieci moich znajomych na wujka, który dosłownie „wychodzi z telewizora”. Z ich perspektywy to prawdziwe czary. Nie mnie oceniać, ale wydaje mi się, że utrzymuję dość dobry kontakt z podłożem. Zdecydowanie nie pasuję do kategorii celebryta. To nie mój świat. Nie jestem obsługiwany poza kolejnością. Jedyna zniżka jaką dostałem „na twarz”, jaką sobie teraz przypominam, to rabat na ubezpieczenie mieszkania. Od razu wyjaśnię – zniżkę zaproponowała druga strona. Z „okienka” kojarzą mnie chyba najlepiej ludzie, których spotykam prawie codziennie na moim osiedlu na Saskiej Kępie: sąsiedzi, sprzedawcy na bazarku, gdzie robię zakupy, pracownicy spółdzielni, kurier i listonosz. Czasem rozmawiamy o bieżących wydarzeniach sportowych. Niektórzy są świetnie zorientowani. Ciekawe, że mój fryzjer, który notorycznie nazywa mnie Piotrem, był przekonany, że z racji profesji będę zaszczepiony na koronawirusa jako jeden z pierwszych. Skąd wziął ten pomysł?

– Jak wygląda Twój dzień pracy?

– Zauważyłem, że wrażenie robi moje wczesne wstawanie na poranny dyżur. Nagrywamy pierwszy serwis do Polsatu Sport News około 6., dlatego w pracy jestem między 4.30 a 5. rano. Przyznam, że dźwięk budzika o 4. rano to dla mnie zawsze szok. Najbardziej frustrujące jest to zimą, gdy jest ciemno i zimno. Mój rekord to chyba pięć takich dyżurów z rzędu. Po takiej pobudce muszę odespać. Ratuje mnie drzemka w ciągu dnia, a i tak ze zmęczenia zdarzało mi się zasypiać w porze dobranocki, wcześniej niż moja 4-letnia córka. Poranki są bardzo intensywne, ale mają dużo widzów i są stosunkowo krótkie. Dzięki nim wiele osób pije „ze mną” kawę przed telewizorem. Na szczęście mam też dyżury popołudniowe, których ukoronowaniem są Wydarzenia sportowe w Polsacie. Miło w ten sposób odwiedzać tyle domów.

– Nie jesteś tylko sportowym teoretykiem. Grasz w Reprezentacji Dziennikarzy. W Sączu też masz swoją drużynę – Galicję.

– Kiedyś graliśmy nawet w strojach, które ufundowałem. Zdarzyło mi się kilka lat temu jechać specjalnie na mecz Galicji z Warszawy, żeby pobiegać po boisku i wracać tego samego dnia. Przynajmniej 10 godzin w samochodzie, żeby pokopać piłkę. Totalne wariactwo! Do tej pory pamiętam wszystkie swoje bramki, które zdobyłem w meczach ligowych. Najlepiej tę pierwszą – w Jazowsku. Gdy piłka leciała do bramki Budowlanych, miałem wrażenie, że wszystko odbywa się w zwolnionym tempie. Dla obrońcy – najczęściej gram w defensywie – gol to zawsze wydarzenie. Jestem pod wrażeniem, że ten projekt Tomasza Miksztala przetrwał tyle zakrętów i ma już tyle lat. Sport potrzebuje takich ludzi jak on. W Warszawie mam za to Reprezentację Dziennikarzy. To głównie dziennikarze sportowi największych redakcji w Polsce. Naszym trenerem jest Piotr Czachowski. Proszę sobie wyobrazić, gdy wszyscy próbują komentować zagrania kolegów… Mamy podobne stroje do seniorskiej kadry. Gdy nie muszę nosić marynarki czy garnituru, zakładam często taki piłkarski dres czy kurtkę. Do tej pory trudno mi w to uwierzyć, ale dwa razy, właśnie w takim przebraniu, zostałem wzięty za prawdziwego piłkarza – reprezentanta Polski – raz za Łukasza Piszczka, raz za Rafała Murawskiego.

– Przeszedłeś ciekawą drogę: lokalne media, później prestiżowe RMF FM, Canal Plus, teraz Polsat. Czy praca w lokalnych mediach – Radio Echo, „Gazeta Krakowska”, „Nasze strony”, w jakiś sposób Cię ukształtowały, były pomocne w dalszej drodze? (…)

To tylko fragment rozmowy. Całość w najnowszym wydaniu „Dobrego Tygodnika Sądeckiego” – dostępnego za darmo pod linkiem poniżej:

Reklama