Okiem uczestnika. Dobro wraca – akcja charytatywna Lwów 2019

Okiem uczestnika. Dobro wraca – akcja charytatywna Lwów 2019

Dwa duże busy a nich kilkadziesiąt worków, paczek, pudeł i pudełek wypełnionych darami serca od Polaków: ubraniami, zabawkami, przyborami szkolnymi, żywnością, artykułami codziennego użytku. Co w zamian? Uśmiechy, serdeczne gesty, uściski dłoni, przytulenie, wylane łzy wzruszenia i wdzięczności… Sukcesem zakończyła się kolejna już akcja charytatywna, organizowana przez Fundację Bratnia Dusza a także grupę motocyklową MOTO FAKRO, pod hasłem „Lwów 2019”.

Dary trafiły do naszych rodaków oraz osób potrzebujących – podopiecznych Caritas we Lwowie oraz polskiej katedry. Przez kilka tygodni rzeczy składane były w Centrum Informacji Turystycznej w Nowym Sączu. Przekazały je dzieci z sądeckich przedszkoli, szkół, osoby z prywatnych firm. Były również dary z innych miast, takich jak Kraków, Szczecin czy też Wrocław.

Kolumna około siedemdziesięciu motocyklistów, nie tylko z Nowego Sącza, ale również z Paszyna, Podegrodzia, Muszyny, Krynicy-Zdroju, Tylicza, Gorlic, Gromnika, Zakliczyna, Krakowa, Bochni, Radomia, Złoczewia, Lipin, Sieradza, Brąszewic, Burzenina, Rzeszotar, Pustkowa, Aleksandrowa Łódzkiego, Grabiny, Kłodawy, wyruszyły na Ukrainę z nowosądeckiego Rynku w czwartek 27 czerwca. Od granicy polsko-ukraińskiej eskortę zapewniła ukraińska policja. Po kilku godzinach wszyscy szczęśliwie dotarliśmy Lwowa, gdzie w powietrzu wciąż wyczuwa się ducha polskości…

 

Anioły z Polski na motocyklach

Pierwszego dnia przyjechaliśmy z darami do XVII-wiecznego kościoła św. Antoniego we Lwowie. W latach komunistycznych większość kościołów na Ukrainie była zamknięta, ale nie świątynia św. Antoniego, gdzie wierni mogli przychodzić i modlić się.

– Być może dlatego kult właśnie tego świętego jest we Lwowie tak bardzo żywy? – zastanawiał się brat Sławomir Bystry, franciszkanin, któremu wizyta Polaków sprawiła ogromną radość.

– We Lwowie pracuję dwa lata. Mamy tu dużo osób starszych, potrzebujących. Jest także wiele dzieci, którym brakuje zabawek. Na Ukrainie działają organizacje charytatywne, w tym Caritas, w miarę możliwości niosące pomoc potrzebującym. Jednak z taką charytatywną akcją motocyklową, z motocyklistami, którzy specjalnie przyjechali z Polski, spotykam się pierwszy raz. To jest coś fantastycznego! Wasza pomoc jest bardzo potrzebna. Na przykład te pampersy, które przywieźliście, bardzo przydadzą się jednej pani. To wszystko dary płynące z serca, co naprawdę widać. Bardzo za nie dziękujemy – podkreślał franciszkanin.

W charytatywnym konwoju z darami zawitaliśmy również do Centrum szkoleniowo-rehabilitacyjnego dla dzieci przy ulicy Lysenka. Niestety, nie mogliśmy spotkać się z większością wychowanków, gdyż wyjechali oni na letni wypoczynek. Na Ukrainie rok szkolny kończy się wcześniej niż w Polsce. Dzieci i nastolatkowie mieszkają w okazałym budynku. W środku jest bardzo skromnie, ale czysto i schludnie. Brakuje wielu rzeczy. Dzieci zajmują proste pokoje, zakwaterowane są po kilka osób. W pomieszczeniach łóżka i krzesła. Puste ściany. Nieopodal łazienki jedna większa salka z biurkiem do odrabiania zadań domowych. Na ostatnim piętrze pokoje bez klamek…

Wzruszeń nie zabrakło w jednym z lwowskich sierocińców. Na spotkanie wybiegło całe mnóstwo dzieci. Przejażdżki na motocyklach sprawiły im nieopisaną radość, która niezmiennie wprawia we wzruszenie prezes Fundacji Bratnia Dusza, „lokomotywę” motocyklowych akcji charytatywnych, Iwonę Romaniak.

– Maluchy biegały koło motocyklistów i wołały do nich „dziadziu”. Chwytały ich za nogi, bawiły się, chciały się za wszelką cenę przytulić, choć na chwilkę oprzeć głowę na czyimś ramieniu. Jak tylko weszliśmy do sierocińca, niemal natychmiast przybiegły do nas wszystkie dzieci. Wyciągały do nas rączki, chciały poczuć po prostu bliskość i ciepło drugiego człowieka – podkreśla Iwona Romaniak.

Dzieciaki z prawdziwą radością odbierały od nas słodycze, zabawki, kolorowanki, puzzle, polskie książeczki, dzięki którym mogą uczyć się języka polskiego już od najmłodszych lat.

A już prawdziwą furorę zrobiła bitwa na misie, którą stoczyliśmy wraz z dziećmi. Na koniec wspólnej zabawy i naszego spotkania maluchy wraz z opiekunkami zaśpiewały piękną piosenkę. Niektórzy wychowankowie domu dziecka mają rodziców, którym odebrano prawa rodzicielskie, ale większość nie ma na świecie absolutnie nikogo… Rozumieją to wolontariusze – motocykliści, którzy dzielą z maluchami swoim sercem.

– Mnie też kiedyś w życiu ktoś pomógł, więc wiem, co to znaczy, gdy można na kogoś liczyć. Najfajniejszy jest uśmiech tych dzieciaczków, które dostają prezenty, uśmiechają się, cieszą, chcą się przytulić, one naprawdę nie potrzebują wiele. Potrzebują tylko, by z nimi być, by mogły otrzymać jakiś drobiazg, jakiś mały cukiereczek. Ta ich skromność jest cudowna – mówiła Beata Pasternak, która już po raz czwarty wzięła udział w akcji.

Podczas pobytu we Lwowie odwiedziliśmy również te najmłodsze, kilkumiesięczne maluchy, które wyrażały swoją dziecięcą wdzięczność za pomocą rozkosznych uśmiechów.

 

Drugi człowiek niczym gwiazdka z nieba 

– Bardzo się cieszę, że w akcję jest zaangażowany Nowy Sącz. Kiedy przez osiemnaście lat byłem proboszczem w parafii w Stryju, starałem się doprowadzić do takiego porozumienia między Nowym Sączem a Stryjem. Uczestniczyłem w tym, wiem, że mieszkańcy Nowego Sącza i Sądecczyzny systematycznie, co roku, tu przyjeżdżają i wiozą dobro – mówi ksiądz Jan Nikiel, proboszcz liczącej ok. 5 tys. parafian rzymskokatolickiej bazyliki archikatedralnej Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny we Lwowie.

– Cieszę się, że na swojej trasie nie omijacie katedry, bo mamy tu wiele dzieci, ale i osób dorosłych, których nie stać na to, by normalnie funkcjonować. Pomoc jest niezbędna. W kraju toczy się wojna, a ta niesie za sobą inflację. Emerytury, które były niskie parę lat temu, teraz są żałośnie niskie. Emeryci chętnie korzystają z naszej pomocy a my im chętnie pomagamy – dodaje kapłan.

Całą masę żywności oraz ubrań na placu katedralnym w drugim dniu akcji odebrali zarówno podopieczni katedry we Lwowie, jak i mieszkańcy dawnych polskich wiosek, takich jak Grabownica czy Niedziałkowice. Zebrane pod kościołem panie odbierały od nas żywność, która jest im koniecznie potrzebna, a także piękne, nowe ubrania przekazane przez Polaków.

Z prawdziwą biedą spotkaliśmy się jednak drugiego dnia akcji, w hospicjum. I to nie tyle z biedą materialną, co z biedą duchową – w liczącej blisko trzysta podopiecznych placówce mieszka wielu Polaków, których nie odwiedza absolutnie nikt. Cierpliwie czekają oni na wizytę rodaków zza zachodniej granicy. Na obecność, na uśmiech, na uścisk ręki. Potrzeby mają niewielkie, możliwe do zaspokojenia przez niemal każdego z nas.

 

Gdzie? Na Łyczkowie. Tam wszystkie panienki jak miód…

Na pierwszym piętrze spotkaliśmy się z panem Orestem Bielewiczem, który pilnie potrzebuje aparatu słuchowego. Innemu Polakowi, panu Kazimierzowi, marzy się polska flaga. Ze wzruszeniem spotkał się z rodakami z Polski, zaśpiewał „Mazurka Dąbrowskiego”.

Inny staruszek, pan Mieczysław, podkreślał, że przeczuwał, iż wkrótce odwiedzą go Polacy.

– Serduszko mi tak mocno pikało ostatnio… Wczoraj mnie wykąpali i dali mi nowe spodnie. Czułem, że coś się święci, czułem, że rodacy są blisko, że muszę tylko o was pamiętać. Trzeba przyjąć człowieka, krewnego, rodaka, trzeba porozmawiać. To jest dla mnie najważniejsze, jestem wam bardzo wdzięczny za waszą obecność. Teraz mogę powiedzieć, że mam rodzinę – mówił, nie bez trudu, pan Mieczysław.

Była taka piękna piosenka… I gdybym się kiedyś urodzić miał znów… tylko we Lwowie. A gdzie? Na Łyczakowie, tam wszystkie panienki jak miód… – zaintonował nam.

Rozmawialiśmy również z 80-letnim panem Leopoldem Kowalem, urodzonym w Tomaszowie Lubelskim, którego koleje losu rzuciły w okolice Lwowa. Ma w Polsce siostrę, która stara się go odwiedzać, tak samo zresztą, jak pozostali członkowie jego rodziny. Pan Leopold poskarżył się nam jednak, że nie ma czego czytać.

– Pomimo mojego wieku, oczy mam jeszcze dobre a tak bardzo chciałbym móc poczytać polskie książki, żeby się w nich coś działo, najchętniej kryminały – mówił pan Leopold.

Obiecaliśmy zatem, że przywieziemy mu całe mnóstwo pasjonujących historii. Przypadkiem okazało się, że ktoś z naszej grupy miał przy sobie jedyną gazetę wydawaną we Lwowie w języku polskim, „Kuriera Galicyjskiego”. Od razu podał mu ją Krzysztof Socha, motocyklista spod Zakliczyna. Jakież było zdziwienie i radość pana Leopolda, gdy mógł przeczytać polską gazetę…

Dyrektor lwowskiego hospicjum, Nikola Iwanowicz, podkreśla, że w placówce, którą kieruje, mieszka wielu Polaków.

– Łącznie mamy trzysta osób, ale wiele osób ma polskie korzenie. Mimo że są starsi i schorowani, rozmawiają i modlą się po polsku. Chcą tę polskość za wszelką cenę podtrzymać, mimo słabości. To widać i to jest piękne – podkreśla dyrektor hospicjum.

Na zakończenie wyjazdu uczestnicy wzięli udział w niedzielnej katolickiej mszy w katedrze lwowskiej. Akcja charytatywna „Lwów 2019” odbyła się pod patronatem Prezydenta Miasta Nowego Sącza Ludomira Handzla, starosty Powiatu Nowosądeckiego Marka Kwiatkowskiego oraz Konsulatu RP na Ukrainie. Kolejna, siódma już akcja, jak zapowiada Iwona Romaniak, w przyszłym roku.

– Dzwoniły do mnie kolejne kluby motocyklowe, które chcą do nas dołączyć za rok, co mnie bardzo cieszy, bo będzie nas więcej. Warto dzielić się dobrem, bo ono zawsze do człowieka wraca – dodaje.

Agnieszka Małecka  

Fot. Agnieszka Małecka

Reklama