Ojciec Andrzej Chlewicki po 23 latach opuszcza Jamną

Ojciec Andrzej Chlewicki po 23 latach opuszcza Jamną

Dominikan o. Andrzej Chlewicki poinformował wczoraj oficjalnie, iż od grudnia po blisko 23 latach swojej pracy w Jamnej zostaje przeniesiony do pracy w Tarnobrzegu. Na stronie Sanktuarium Matki Bożej Niezawodnej Nadziei w Jamnej pojawił się również w tej sprawie komunikat, który publikujemy poniżej. Jamna to miejsce od lat przyciągające wiernych z całego regionu. Msze o. Andrzeja Chlewickiego w niedzielę o godz. 11 przyciągały wiernych zjeżdżających tam od Tarnowa po Nowy Sącz. Ksiądz Chlewicki był na Jamnej kontynuatorem dzieła o. Jana Góry.

Pod komunikatem ojców dominikanów publikujemy rozmowę z o. Chlewickim z września ubiegłego roku, która ukazała się w DTS. Wówczas pełnił on jeszcze funkcję rektora Sanktuarium.

Drodzy Przyjaciele,

decyzją Prowincjała o. Andrzej Chlewicki z początkiem grudnia rozpocznie swoją posługę w klasztorze dominikanów w Tarnobrzegu.

Pragniemy Was wszystkich serdecznie zaprosić na Mszę świętą 26.11 o godz. 11:00. w czasie której pożegnamy o. Andrzeja, który przez ponad dwie dekady poświęcił się budowie i rozwojowi niezwykłego miejsca jakim jest Jamna.

O. Andrzej jest nie tylko kontynuatorem myśli o. Jana Góry, architekta tego miejsca, ale także jego duszą i sercem. Jego pasja, zaangażowanie i niezłomna determinacja przyczyniły się do stworzenia wspólnoty, w której każdy mógł znaleźć swoje miejsce.

Chcielibyśmy razem z Wami podziękować o. Andrzejowi za każdy dzień, uśmiech i wygłoszone słowo. Jego wkład w to miejsce jest nieoceniony, a jego obecność pozostawiła niezatarte ślady w sercach wszystkich, którzy mieli możliwość Go spotkać.

Zapraszamy Was na wspólne pożegnanie, abyśmy mogli razem wyrazić naszą wdzięczność dla o. Andrzeja, aby wspólnie podziękować i życzyć o. Andrzejowi powodzenia w kolejnym etapie jego życia.

Jamna narodziła się z upokorzenia

Rozmowa z dominikaninem o. Andrzejem Chlewickim, rektorem Sanktuarium Matki Bożej Niezawodnej Nadziei w Jamnej.

– Trzydziestolecie dominikanów na Jamnej i 800 lat zakonu w Polsce to wyjątkowa kumulacja jubileuszy w 2022 r.

– Wyjątkowa, a mnie szczególnie bliskie jest 30-lecie naszej tu obecności, bo od początku uczestniczę w tym niezwykłym wydarzeniu jakim jest Jamna. Co ciekawe, narodziła się z upokorzenia. Przed laty ojciec Jan Góra zaprosił młodzież na sylwestra na Jamną, do schroniska PTTK. Miejsce to rekomendował mu o. Tomasz Pawłowski, duszpasterz krakowskiej „Beczki”. Na fali entuzjazmu zgłosiła się setka chętnych, ale ostatecznie pojechały… trzy osoby. Dwie dziewuchy i jeden chłopak. Chłopak nie chłopak, bo kolczyki miał w różnych częściach ciała, jak to w swoim stylu opisywał potem ojciec Jan. Jan mocno zresztą przeżył to upokorzenie, bo co ksiądz robi w górach z dwoma dziewuchami i chłopakiem? W smutku i żalu – tutaj licentia poetica – ojciec Jan zszedł do sklepu w Paleśnicy, żeby kupić pół litra i zapomnieć. A mówiąc poważnie, poszedł po żywność, żeby jakoś przeżyć ten niefortunny sylwester. W sklepie zaś spotkał brata wojewody tarnowskiego Stanisława Wodę i brata wójta gminy Zakliczyn Stanisława Chrobaka. Na pytanie o powód smutku Jan wypalił, że mógł sylwestra spędzić na przykład w Paryżu, bo ma paszport, a tak to musi siedzieć w tej leśnej głuszy. „Gdyby to było nasze, to może młodzież chętniej by przyjechała” – dywagował o. Góra. I wtedy padło coś na kształt propozycji, że może gmina by to miejsce, bacówkę, która kiedyś była szkołą, dała dominikanom. Po wojennej traumie i krwawej pacyfikacji wieś się nie mogła podnieść… Jak się potem Jan chwalił Janowi Pawłowi II – górale Górze dali górę.

– Pamięta Ojciec swój pierwszy przyjazd na Jamną?

– Pamiętam, bo niebawem po tamtym sylwestrowym upokorzeniu Jan 8 lutego 1992 r., w swoje imieniny i urodziny, zorganizował kolejny wyjazd w kilka aut z Poznania. Mieliśmy już deklarację ówczesnego wójta Stanisława Chrobaka, że gmina odda to dominikanom. Postawa wójta to był przykład – jak mówi katechizm – capax Dei, głowy otwartej na sprawy Boże. Uznał, że warto – pozornie – coś stracić, żeby coś zyskać. Uznał, że połączenie poznańskiej, wielkopolskiej solidności z galicyjską fantazją przyniesie jakieś owoce. No więc gmina chciała Jamną dać, a zakon nie chciał przyjąć. Przysłano specjalnego wysłannika, który kopnął w ganek i ocenił: „Próchno, prowincja tego nie weźmie”. No i prowincja odmówiła. Jan Góra w akcie desperacji 25 marca zawierzył sprawę w ręce Maryi. W tym miejscu wyobraźnią wykazał się klasztor poznański z ówczesnym przeorem i radą, którzy przytomnie stwierdzili, że co nabywa zakonnik, nabywa dla klasztoru. I klasztor poznański wyraził wolę przyjęcia Jamnej.

– Tym sposobem wszystkie problemy się rozwiązały.

– Powoli, przecież trzeba było jakoś to miejsce próbować zagospodarować. Za co? Jan żartował, że stało się to pod natchnieniem Ducha Świętego, a tym natchnieniem była Wanda Plucińska, żona ambasadora Argentyny w Teheranie. Otóż dzwoni ona do Góry i mówi swoją cudowną polszczyzną: „Ojciec Jan, ojciec Jan, ja miałam taki męczący sen, że ojciec jest zmartwiony. Ja ojcu wiele zawdzięczam”. Wanda Plucińska słuchała w Radiu Wolna Europa audycji o. Jana – prowadzonej oczywiście pod pseudonimem – o godności kobiety, a przeżywała wtedy kryzys małżeński. Twierdziła, że to ją uratowało. Przekazała wówczas darowiznę dla klasztoru poznańskiego z myślą o Jamnej, a przeor darowiznę przyjął. W kwietniu 1992 r. podpisano dokumenty o przekazaniu przez gminę bacówki. Ojciec Jan napisał niebawem do Jana Pawła II: „Wreszcie mamy coś swojego! Wychodzimy z salek katechetycznych. Koniec z ideologią, czas na czyn, bo wiara bez czynów jest martwa!”

– A kiedy Ojciec w lutym 1992 r. wysiadł z busa na Jamnej, to pomyślał, że to fajne miejsce na kilkudniową wycieczkę, czy od razu wiedział, że zostanie tu na dwadzieścia lat…

– Nasza wyobraźnia wówczas była jaka była. Jan miał w głowie ideę caritas academica – studenci mieli przed wojną swoje domy, które potem komuna zabrała. Mogli tam pojechać i poczuć się jak w domu, poczuć własną przestrzeń wolności, w której człowiek czuje się sobą, bo jest u siebie. W domu się nie udaje. To była wielka szansa. Kiedy bowiem jestem we wspólnocie, a wspólnota jest lustrem, to odkrywam, ile jest jeszcze we mnie pokładów egoizmu, ciążenia ku sobie, żeby mnie było dobrze. A to chodzi o to, że innym ma być z tobą dobrze i to jest właśnie przestrzeń uczenia się domu. W domu istnieje wolność, ale też odpowiedzialność.

– Kiedy padła propozycja, by ojciec objął Jamną?

– To tak nie było. Nikt nie powiedział: „Obejmij Jamną”. Papież napisał do Jana Góry, żebyśmy wybudowali tu wioskę dla tych, którzy odważą się przekroczyć próg nadziei. To życie pisało scenariusze, przecież myśmy sobie nie wyobrażali, że tu powstanie sanktuarium albo że choćby kościół wybudujemy.

– Nie wyobrażaliście sobie tego?

– Nie! Na górze, gdzie stoi dzisiaj kościół, paliliśmy ogniska, śpiewaliśmy pieśni i oglądaliśmy rozgwieżdżone niebo. Ale granice naszej wyobraźni poszerzały się – ludzi zaczęło przybywać, ołtarz polowy pod tysiącletnim dębem przestał wystarczać, przybywało budynków. Warto zwrócić uwagę jak one są chaotycznie zlokalizowane, bo tak biegła granica. Potem wielokrotnie zmieniało się przeznaczenie poszczególnych zabudowań, a teraz jak popatrzymy na to z góry, to jeszcze nie miasto, ale już sioło jest.

– Kilka tygodni temu odbyły się uroczystości 30-lecia dominikanów na Jamnej. Biskup tarnowski ks. Andrzej Jeż mówił dużo krzepiących słów o tym, co stało się na Jamnej przez te lata. Co ojciec wtedy czuł?

– Radość, że nie dla pustki przyjeżdżają tutaj ludzie. Mając w swoim mieście kościół po drugiej stronie ulicy, zadają sobie trud, żeby z Tarnowa albo Nowego Sącza jechać tu godzinę w jedną stronę. Licząc ze mszą, poświęcają na to niemal pół niedzieli. Trzeba by ich zapytać, dlaczego to robią, mając kościół kilka kroków od domu?

– Jaka jest odpowiedź?

– Widocznie otrzymują tu coś, co jest pragnieniem ich serca. W liturgii jamneńskiej, podczas eucharystii jest element budowania więzi z przypadkowymi ludźmi. Słowo „przypadkowymi” weźmy w cudzysłów, bo istnieją tylko boże przypadki i w gramatyce. Są tu elementy budujące wspólnotę. Może nie wszystko jest zgodne z liturgią…

– A co nie jest z nią zgodne?

– Moje zaproszenie, by przekazanie sobie znaku pokoju coś znaczyło. Ono musi pójść w dwóch kierunkach. W stronę Jezusa: „Beze mnie nic nie możecie uczynić”, a po drugie w stronę drugiego człowieka, w stronę wyjścia z osobistych okopów. My nie patrzymy na drugiego tak, jak patrzy Jezus, tylko widzimy w nim wilka, wroga. I nie ma próby budowania jedności, co jest obecnie bardzo odczuwalne w naszym społeczeństwie. A na Jamnej trzeba wyjść z okopów z inicjatywą miłości, podać sobie ręce z nieznajomymi i wspólnie otoczyć ołtarz. Nie można się tylko modlić o miłość i pokój, tylko coś trzeba zrobić, żeby miłość i pokój zapanowały. Trzeba – za przeproszeniem – ruszyć dupę, ruszyć się z miejsca, wyjść ze swojej strefy komfortu, wziąć drugiego za rękę. Inny nieliturgiczny element to moment, kiedy zachęcam przed „Ojcze nasz”, abyśmy unieśli ręce do modlitwy, wyciągnęli je ku Ojcu. To nie jest wyłącznie gest kapłański, to może zrobić każdy. Umiemy prosić, a nie umiemy przyjmować.

– A potem widać w okolicznych kościołach, że kto bywał na Jamnej, ten unosi ręce podczas modlitwy „Ojcze nasz”. Tych, którzy są na Jamnej po raz pierwszy, też widać, bo mają opory przed uniesieniem rąk w górę.

– Ale nie chciałbym, żeby – kiedy nie będzie mnie już na Jamnej – uczyniono z tego element liturgii.

– A wracając do 30-lecia…

– To przychodzi mi jeszcze na myśl, że budując Jamną nijak nie przystawaliśmy do języka ekonomii, który obowiązuje w dzisiejszym świecie. Ten język nie przystaje do Bożej ekonomii. Jeżeli próbujesz rozmawiać z Bogiem językiem ekonomii, to na nic nie będzie cię stać. Czy nas było stać na to wszystko, co widać wokół? Na nic nie było nas stać, a przecież niczego nam nie brakuje. Dzisiaj mamy nawet winnicę. Ktoś powie – a po wam winnica? Otóż jest to instrument dotarcia do ludzi, do których nie dotrę przez pobożne kazanie. To kopalnia obrazów i porównań – kiedy Pan błogosławi – winnica kwitnie, kiedy cofa błogosławieństwo, popada w ruinę.

– A wspomniane pobożne kazania… W Ojca wydaniu są wyjątkowo krótkie, czasami to półtorej minuty, czasami dwie. Jan Góra przeciwnie – wygłaszał bardzo długie kazania, każdą dygresję obudowywał kilkoma kolejnymi dygresjami.

– Kiedy byłem licealistą, ojciec Jan Góra trafił do mojego rodzinnego Tarnobrzegu. Ekstrawagancki dominikanin – nosił dżinsy, czerwone skarpety i czerwony szalik. Ja się wówczas nie narzucałem Panu Bogu specjalnie, podczas mszy stałem pod kasztanem, do kościoła wchodziłem tylko czasami. A o 19.30 w niedzielę była msza bez kazania. I mnie ona bardzo odpowiadała, więc na nią właśnie chodziłem. Trwała tylko pół godziny i ja po dzienniku o godzinie 20. mogłem już sobie obejrzeć jakiś film. No i właśnie ojciec Góra dostał te msze o 19.30 i mówił bardzo krótkie kazania. Ale takie, że moja głowa licealisty parowała przez tydzień. Taki był wówczas Góra: mówił kilka zdań, a ja je wiele dni przeżuwałem. Trafiał do mnie. Podczas studiów nasz profesor od homiletyki – sztuki mówienia kazań – twierdził, że dobre kazanie powinno być jak spódniczka mini. Na tyle krótkie, żeby zainteresować, ale jednocześnie na tyle długie, żeby ująć istotę rzeczy. I tego się trzymam. A swoją drogą, to chyba się starzeję. Bo z jednej strony mówię krótkie kazania, ale za to głoszę trzy kazania podczas jednej mszy. Na wejściu, potem kazanie właściwe, podczas modlitwy wiernych, a potem jeszcze kilka słów na zakończenie.

– A wracając do podsumowań 30-lecia Jamnej i 20 lat Ojca tutaj to…

– To nie wiem jakiego słowa użyć, żeby o tym trafnie powiedzieć. Satysfakcja nie jest dobrym określeniem, nie chcę tu również mówić o mojej pracy w kategorii sukcesu – „Biada wam, kiedy was będą chwalić”… Ale cieszę się i dziękuję Panu Bogu, kiedy z mojego mówienia do ludzi wynika coś dobrego. „Dziękuję Ci, że zechciałeś się mną posłużyć” – to jest źródło mojej radości. W takich momentach czuję, że mam jeszcze coś do zrobienia na tej Ziemi.

– Ten rok to również 800-lecie obecności dominikanów w Polsce, a jednocześnie trudny czas, wizerunkowy problem, wynikający z fatalnych zachowań sprzed lat jednego ze współbraci, co skutkowało głośną aferą. Paradoksalne, ale polscy dominikanie zdają się wychodzić silniejsi z tego ostrego zakrętu, na jakim się niedawno znaleźli.

– Moc w słabości się doskonali. Tam gdzie rozlał się grzech, jeszcze mocniej rozlazła się łaska. Człowiek jest człowiekiem i w swojej wolności czasami jest zdolny do strasznych rzeczy. Myśleliśmy, że w XXI wieku nie ma miejsca na takie rzeczy, jakie dzieją się w Ukrainie, a jednak barbarzyństwo jest tam niewyobrażalne. Ostatecznie jednak chrześcijański optymizm sprowadza się do przesłania Juliany z Norwich: „Wszystko będzie dobrze!”. To musi jednak wypływać z tego, że człowiek ze swoją bidą zwraca się do źródła miłosierdzia i wówczas ma miejsce obfitość łask. W chrześcijaństwie mniej ważne jest, jaki był grzech, istotniejsze jest owocowanie po grzechu. Grzech bowiem może przynieść dobre owoce i dobre skutki. Oczywiście, jeśli się człowiek nawraca.

Rozmawiał Wojciech Molendowicz

Fot. Katarzyna Chojnowska-Burkietowicz

Czytaj również: https://www.dts24.pl/jamna-swieto-pamieci-o-tych-ktorzy-zgineli-w-imie-polski/

Reklama