Od czteroszpulowego magnetofonu po smartfony

Od czteroszpulowego magnetofonu po smartfony

Rozmowa z Marią Oćwieją, z domu Bulzak, długoletnią pedagog, wychowawcą młodzieży, działaczką Klubu Inteligencji Katolickiej, byłą radną Nowego Sącza

– Od 1980 r. do przejścia na emeryturę była Pani pedagogiem lubianym przez młodzież, wychowawczynią i nauczycielką języka polskiego w Zespole Szkół Samochodowych im. Tadeusza Tańskiego w Nowym Sączu. Przez te lata przeżywała Pani wraz z młodzieżą prawdziwą rewolucję społeczną, cywilizacyjną, od czasów PRL-u po dzisiaj. Niejako od zamierzchłych, siermiężnych czasów po czasy komórek, laptopów, komputerów, smartfonów. Od czasów małego fiata 126p po samochody elektryczne. Jak Pani ocenia ze swojej i młodzieży perspektywy te minione lata prawdziwej mentalnej rewolucji?

– Tak, rzeczywiście, czasy przełomu wieków przyniosły wiele zmian cywilizacyjnych i tych w postrzeganiu świata. Zawsze starałam się iść do przodu, być na bieżąco, korzystając z dobrodziejstw i unowocześnień czasów, w których żyję. Na studiach uczono nas obsługi czteroszpulowego magnetofonu, projektora AP-14 i radiomagnetofonu Grundig, co w początkach mojej pracy okazało się już nieprzydatne. Na swoich lekcjach wykorzystywałam filmy z kaset video i płytek DVD i CD. Sama starałam się uczyć obsługi nowych środków przekazu, by zbytnio nie odstawać od umiejętności uczniów, pamiętając o tym, że urządzenia są dla mnie, a nie odwrotnie i to ja nimi rządzę, a nie one mną. Mimo to zawsze zachęcałam swoich uczniów do zdobywania wiedzy z książek oraz zachęcałam do podróżowania po Polsce i świecie. Wszak podróże kształcą i tego, co zobaczyliśmy i przeżyliśmy, nikt nam nie zabierze. Obecne czasy niosą wiele zagrożeń, z którymi borykają się młodzi ludzie. Dlatego własny przykład rodziców, świadectwo życia nauczycieli pociąga młodzież najbardziej. Dowody na to mamy po latach, na spotkaniach z absolwentami. Według mnie dzieci i młodzież zbyt wcześnie dostają do rąk „ekrany” i dlatego nie widzą, co jest wokół nich, a przede wszystkim, kto jest wokół nich. To niestety prowadzi do alienacji, czego skutki widzimy właśnie teraz, ale nie poddajemy się.

– Czy Pani działalność społeczną, pedagogiczną, związkową można łączyć z Pani rodzinnym domem i jego tradycją? Wszak ojciec Józef w czasie II wojny światowej był żołnierzem Batalionów Chłopskich i Armii Krajowej, a Pani bracia, choćby Jerzy (piłkarz m.in. Sandecji), Józef i Antoni, to tancerze i śpiewacy zespołów regionalnych „Lachy”, „Sądeczanie”, „Dolina Dunajca”. Można powiedzieć, że w latach 70., 80. i 90. pełno było Bulzaków znanych z działalności społecznej, turystycznej, kulturalnej i sportowej, a i Pani aktywnie działała w Klubie Inteligencji Katolickiej w Nowym Sączu, przy parafii św. Kazimierza.

– Oczywiście odpowiedź jest twierdząca. To w domu rodzinnym nauczyliśmy się, że pomagać trzeba sobie nawzajem i innym, że dbać trzeba nie tylko o siebie, ale o świat wokół. Nadto nie można skupiać się tylko na zaspokajaniu podstawowych potrzeb, ale sięgać dalej i widzieć więcej. Stąd nasza ciekawość świata i ludzi, stąd także kształtowanie własnego zdania i umiejętności jego artykułowania, stąd walka o słuszną sprawę i prawdę, nawet kosztem kłopotów i utraty szerszego uznania. Bo bronienie własnego zdania kosztuje. Nie bez znaczenia jest też tradycja rodzinna. Mój pradziadek Jan Potoczek był posłem do Sejmu Galicyjskiego w Wiedniu, a dziadek Józef Bulzak działał na rzecz swojej społeczności lokalnej. Tato – Józef Bulzak był wzorem pomocy dla całej rodziny, a także dla społeczności parafialnej. Tak więc inaczej być nie mogło z nami.

– W 1990 r. została Pani radną, reprezentując Komitet Obywatelski „Solidarność”. To były pionierskie lata budowy demokracji w Polsce. Byli radni i mieszkańcy wspominają, że była to najbardziej wykształcona Rada o wysokim poziomie merytorycznym, intelektualnym. Jak Pani to ocenia i porównuje z następcami? Co podpowiedziałaby Pani osobom kandydującym do Rady Miasta królewskiego grodu, jak niektórzy z dumą podkreślają, chociaż doświadczenie uczy, że ostatnimi laty poziom merytoryczny radnych nie miał nic wspólnego z królewską powagą.

– Tak. To już 34 rok mija jak z polecenia Solidarności Nauczycielskiej zostałam wybrana na kandydatkę do Rady Miasta. Myślę, że to, co powiedziałam wyżej, zadecydowało, iż to właśnie mnie wybrano. Po wyborze poczułam ogromną odpowiedzialność, która na mnie spadła. Zostałam przewodniczącą Komisji Kultury i Oświaty Rady Miasta, gdyż czułam się kompetentna w tym temacie, przede wszystkim ze względu na wykształcenie oraz wykonywaną pracę. Udział w pracach Rady Miasta w większości nie kolidował z wykonywanym zajęciem. W naszym społecznym działaniu na rzecz sądeczan i miasta kierowaliśmy się, w większości, słowami Jana Pawła II, który mówił, że jest to praca wymagająca nieustannego wysiłku i troski o dobro wspólne naszej Małej Ojczyzny i że jest to wymagająca współpracy, solidarności służba wobec wyborców niezależnie od opcji politycznych czy światopoglądowych. Nasza Rada Miasta, licząca wówczas 36 osób, często się spierała, miała różne poglądy i spojrzenia na sprawy, ale używaliśmy nadrzędnych argumentów prowadzących do osiągnięcia najwyższego celu – dobra naszego miasta i jego mieszkańców. Następna Rada Miasta stała się już politycznie uzależniona. Zwyciężały partyjne interesy, a nie dobro wspólne. Obecna Rada jest bardzo słaba, przede wszystkim dlatego, że odeszła od ideałów wolności sądów i troski o dobro wspólne mieszkańców. Zwyciężają partykularne interesy grup nacisku, a nie dobro wspólne. Radny dla takich właśnie interesów gotowy jest zdradzić swoich wyborców, by poprzeć interesy jakiejś grupy lub uzyskać dla siebie profity. Te wybory samorządowe muszą obudzić świadomość obywatelską mieszkańców, by mądrze wybrali tych, którzy pokazali gotowość walki o dobro wspólne swojej dzielnicy i mieszkańców naszego królewskiego miasta Nowego Sącza, by można było o nich powiedzieć „A Wasze Imię: Wierni Sądeczanie”.

 

Fot. Arch. M. Oćwieja

Reklama