Nowy Sącz, Lwowska 11. Tu się dzieją dobre rzeczy

Nowy Sącz, Lwowska 11. Tu się dzieją dobre rzeczy

Gdy wiem, że nie dźwigam ciężaru nieszczęścia w pojedynkę nie ma nic, co może mnie złamać. 10 lat temu przekonałam się o tym osobiście. A później jeszcze pięćdziesiąt razy. A później przestałam liczyć.

Antoine de Saint-Exupéry pisząc, że „przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają, jak latać”, ujął najpiękniej to, o czym się przekonałam. Dodam do tej myśli od siebie tylko jedno „ale”: czasem nie mamy pojęcia gdzie ci przyjaciele są i kim są. Może się zdarzyć, że pomyślisz, że ich nie ma. Będziesz wtedy w błędzie. Ten tekst jest po to, aby każdy wiedział się gdzie ich szukać. Zapamiętaj, zapisz: Nowy Sącz, Lwowska 11, wejście od św. Małgorzaty. Gdy kiedykolwiek poczujesz, że brakuje sił, aby zmierzyć się z czymś, co wydaje się ponad twoje siły – idź tam. Albo zadzwoń: 18 441 19 94.

Zapamiętałam ten adres raz na zawsze mniej więcej trzynaście lat temu. Moja przygoda z dziennikarstwem trwała już wtedy od dobrych kilku lat. Do redakcji, w której pracowałam, dosłownie co kilka dni przychodził człowiek potrzebujący cichego anioła. Czasem ktoś opowiadał taką historię, z której jasno wynikało, że jeden anioł nie wystarczy, że potrzebne jest wojsko aniołów.

Taką właśnie historię opowiedzieli mi rodzice małej Emilki z Nowego Sącza, a później – małego Bartka ze Starego Sącza. Dwie bliźniacze opowieści. Dzieci z wadą serca. W szpitalach rozkładano bezradnie ręce. Wady skomplikowane. Kolejki oczekujących na operację zbyt długie. A nadzieja, że będzie dobrze – ledwie się tliła. Za leczenie za granicą, gdzie nadzieję dawano, trzeba było zapłacić majątek. Życia wycenione na setki tysięcy złotówek mogła ocalić tylko armia ludzi – aniołów. Sztab dowodzenia akcją ratowania życia Emilki i Bartka mieścił się na Lwowskiej 11.

Pewnie wielu z Was przypomina sobie teraz śliczną, rezolutną blondyneczkę i jej przyjaciela – marzyciela ze szpitalnej sali, który bardzo chciał kiedyś zagrać w piłkę nożną… Dziś te dzieci mają po kilkanaście lat. Żyją. Spełniają młodzieńcze już marzenia. Udało się, bo ani one, ani ich rodzice nie zostali w kluczowym momencie sami. Trafili na Lwowską 11. A z Lwowskiej 11 wieść, że potrzebna jest pomoc poszybowała w kosmos, do tysięcy ludzi. Z mokrymi oczyma patrzyliśmy na efekt śnieżnej kuli uskrzydleni. Jednakowo wzruszeni bezcennym datkiem w kwocie kilku złotych od emerytki, która przyniosła druczek przekazu pocztowego z prośbą, aby pomóc jej dokonać wpłaty i reakcją przedsiębiorców, którzy zasilali konto pomocowe tysiącami złotówek.

Takie były początki ratunkowej misji Stowarzyszenia Sursum Corda. Ta misja trwa do dziś. Historie ponad 180 ludzi dźwigających w życiu ciężar choroby lub niepełnosprawności możesz poznać odnajdując w sieci adres: chcepomagac.org Zapamiętaj. Zapisz. Zajrzyj tam czasem, jeśli chcesz poczuć, że Ty też masz skrzydła.

Marcin Kałużny, jeden z ludzi, dzięki którym Sursum Corda istnieje, poprosił mnie kiedyś, żebym odwiedziła podopiecznych stowarzyszenia. Potrzebne były ulotki, aby apel o pomoc w zebraniu funduszy na ratowanie zdrowia i życia ludzi trafił jak najdalej w świat. Ulotki trzeba było wypełnić treścią, a najlepsze i najprawdziwsze treści przynosi bezpośrednie doświadczenie. Wraz z Filipem – towarzyszem tej pamiętnej podróży, trafiliśmy do kilkudziesięciu domów. Przed nami do tych domów zapukało nieszczęście: wypadek, choroba, zderzenie ze złem. Głos odmawiał posłuszeństwa, gdy trzeba było zadać pytanie jak to się stało, że młodziutka pielęgniarka została tak pobita, że uszkodzenia mózgu odebrały jej władzę w nogach i umiejętność mówienia. Trudno było znaleźć właściwe słowa otuchy dla rodziców wyczekujących jakiegokolwiek znaku, że wraca świadomość ich córki, którą potrącił samochód wjeżdżając na chodnik. Jednak już po kilku rozmowach doświadczyliśmy obydwoje czegoś zaskakującego. Pukając do drzwi za każdym razem spodziewaliśmy się, że gdy przekroczymy próg, wyjdzie nam na spotkanie cierpienie. Tymczasem zobaczyliśmy u gospodarzy coś zupełnie innego: spokój, odwagę, siłę, nadzieję, umiejętność cieszenia się drobnostkami.

Skąd to wszystko? Już się nie domyślam, bo wiem. Oni mieli i mają świadomość, że nie są sami. Ktoś im przypomniał, że ich skrzydła wciąż potrafią latać.

W 2012 roku doświadczyłam tego uczucia osobiście. Mój mąż przeżył wypadek i stracił władzę w nogach. Nie mogę zapewnić, że było nam łatwo. Nie było. Ale ani przez moment nie doświadczyliśmy uczucia beznadziei i osamotnienia. Wystarczył jeden telefon z Lwowskiej 11 i zapewnienie: pamiętajcie, jesteśmy… Dziś nadal brak władzy w nogach, ale to okazało się znacznie mniej ważne niż początkowo się wydawało. Kiedyś napisałam o tym książkę, której wydawca ma swoją siedzibę przy Lwowskiej 11. Jeśli wpiszesz w wyszukiwarkę google słowa kluczowe: „Akademia Orłów, wings4U”, w pierwszych wynikach wyszukiwania znajdziesz miejsce w sieci, z którego możesz ją pobrać. Za darmo. Czytaj. Doświadczysz tego samego zdziwienia, które było moim udziałem, gdy odwiedzałam z Filipem uskrzydlonych ludzi.

Wbrew temu, co głosi popularna maksyma, cierpienie nie uszlachetnia. Choroba, niepełnosprawność, ani ból związany z doświadczeniem dowolnego życiowego koszmaru – nie wzmacniają. Uszlachetnia i wzmacnia coś zupełnie innego. Znów nie wymyślę nic piękniej, niż już zostało powiedziane, tym razem przez księdza – filozofa, Józefa Tischnera: przecież „nie cierpienie jest tutaj ważne. Nie ono dźwiga. Wręcz przeciwnie, cierpienie zawsze niszczy. Tym, co dźwiga, podnosi i wznosi ku górze, jest miłość”. A miłość pochodzi od ludzi, którzy pomagają się z tym wszystkim mierzyć. Ludzie, których spotkasz pod adresem: Lwowska 11 potrafią to robić perfekcyjnie i skutecznie. Ich motto to: Sursum Corda. To znaczy: w górę serca. O tym właśnie mówił Tischner przeżywając apogeum swojego osobistego cierpienia i wiedząc doskonale, co pozwala je znieść i uśmierzyć.

Jeśli tylko chcesz, możesz zostać wspólnikiem wszystkiego, co dzieje się za sprawą Sursum Corda. Jeśli masz czas i ochotę – wkręć się w wolontariat. Przy Lwowskiej, pod numerem 11, mieści się sztab dowodzenia wolontariatem młodzieży, dorosłych i seniorów. To może być przygoda Twojego życia.

Jeśli chcesz, możesz zostać wspólnikiem dobrych rzeczy w inny sposób. Zainwestuj 1% swojego podatku w mądrą, sensowną pomoc ludziom, którzy jej bardzo potrzebują. Zapamiętaj, a najlepiej zapisz: KRS 00000 20382.

Na tym nie koniec możliwości współudziału w tym, co dzieje się pod szyldem Sursum Corda. Nie trzeba zapisywać, ale warto zapamiętać, że to wszystko dzieje się bez granic, a początkiem zawsze jest potrzeba. Gdy pojawiła się potrzeba wsparcia dla ludzi uciekających przed horrorem wojny na Ukrainie, Lwowska 11 znów uruchomiła swoje moce. Najpierw na wschodnią granicę pojechał transport ze wszystkim, co było tam pilnie potrzebne. Teraz to, co bardzo ważne dzieje się na miejscu, przy Lwowskiej. Ukraińskie kobiety uczą się podstaw języka polskiego. Ich dzieci uczą się od nowa uśmiechać. Dzieją się dobre rzeczy. Możesz być ich współautorem.

 

Reklama