Niektórzy kierowcy powinni zabierać głowę w podróż

Niektórzy kierowcy powinni zabierać głowę w podróż

Mariusz Tarasek na co dzień mieszka w Manchesterze. Sierpień, jak o roku, spędzał w Polsce, a jazda na rowerze po bliższej i dalszej okolicy jest jego ulubioną rozrywką. W miniony piątek w Łyczanej w gminie Korzenna został potrącony przez motocykl. Dwa dni później planował powrót do Anglii do pracy.

– Znasz takie powiedzenie: „Chcesz rozśmieszyć Pana Boga? Opowiedz Mu o swoich planach”.

– Nie znałem tego, ale już mi się podoba. Dzisiaj jednak jestem w takim nastroju, że powiedziałbym bardziej dosadnie: moje plany wzięły w łeb! Od wtorku po wakacyjnej przerwie miałem wrócić do pracy w szkole pływania w Manchesterze. Wygląda na to, że przez najbliższe dwa miesiące mogę o pracy zapomnieć.

– Bo za szybko jechałeś na rowerze?

– Nic podobnego! Jechałem jak co dzień, czyli po prostu normalnie. Akurat zjeżdżałem z góry, ale niezbyt szybko, jakieś 40 km/h, choć zwykle zjeżdża się szybciej. Nagle z dołu wyłonił się motocykl, który jechał moją stroną drogi. Chcąc uniknąć zderzenia uciekałem na lewą stronę, ale wtedy motocyklista przypomniał sobie, że jeździ się prawą stroną. Tym sposobem zderzyliśmy się czołowo.

– Czołówka z pędzącym motocyklem? Powinieneś już nie żyć.

– Taki scenariusz też pewnie był możliwy. Gdybym upadł jakoś niefortunnie, mogło być ze mną dużo gorzej.

– Co się stało w momencie zderzenia?

– Wyrzuciło mnie na pobocze, a tam na szczęście była łąka. Leżałem więc w trawie i dobrą chwilę zastanawiałem się, co się ze mną dzieje. Czułem, że mam mocno oszlifowaną prawą stronę. Na szczęście ruszałem rękami i nogami. Kask i to co pod kaskiem, też było całe, chociaż niedaleko od mojej głowy leżał w trawie wielki kamień.

– A motocyklista?

– Krzyczał na mnie, że uszkodziłem mu motor.

– To był dla niego największy problem?

– Widocznie tak. Zapytałem go, czy w pierwszej kolejności nie powinien sprawdzić czy ja żyję, a potem martwić się czy lampa w motocyklu jest rozbita?

– Mimo kiepskiego położenia nie opuszczało cię poczucie humoru.

– Skoro upewniłem się, że jestem w jednym kawałku, to miałem rozpłakać? Na szczęście oprócz głowy i rąk nie uszkodziłem też telefonu, który miałem w kieszonce z tyłu, więc zadzwoniłem po karetkę i policję. Motocykliście się to bardzo nie podobało. Potem się okazało, że był nieletni i nie miał nawet prawa jazdy na motocykl.

– No to ma kłopot.

– To teraz nie jest moja sprawa. Tym się zajmuje policja. Mnie interesuje moje zdrowie.

– Co powiedzieli lekarze?

– Prześwietlenia na szczęście nie wykazały żadnych złamań i urazów narządów wewnętrznych. Mam jednak sporą dziurę w prawej nodze i głębokie szlify. Ze szpitala wyszedłem na własnych nogach i to jest dobry znak. Na drugi dzień dopiero poczułem prawdziwy ból i to, jak mocno jestem potłuczony. Najgorsze, że miałem wracać do pracy w Anglii. Na początku każdego roku szkolnego przechodzimy tam specjalne testy, które są przepustką na kolejny rok pracy z dziećmi. Nie będę mógł ich zdać razem z innymi nauczycielami, co mocno mi skomplikuje pracę zawodową.

– Nie powiedziałeś nic o swoim rowerze.

– Bo już nie ma o czym mówić. Rama jest wygięta, koło przestało być okrągłe, korba wyskoczyła ze swojego normalnego miejsca, a widelec jest pęknięty. Od dawna wiedziałem, że jeżdżenie rowerem po polskich drogach to ryzykowne zajęcie, ale dotychczas myślałem, że wystarczy mieć oczy dookoła głowy i zachować czujność muchy. Jak widać wystarczył moment dekoncentracji.

– W Polsce kierowcy traktują kolarzy inaczej niż w Anglii?

– To dwa różne światy. Na szosach wokół Nowego Sącza trwa jakiś niekończący się wyścig wszystkich ze wszystkimi. Kierowcy jeżdżą bardzo agresywnie, wyprzedzają z dużą prędkością, nie zachowując minimalnej odległości. W Polsce kierowca kiedy musi jechać za kolarzem dłużej niż pięć sekund, natychmiast traci cierpliwość, zaczyna trąbić i krzyczeć przez okno. Na razie żaden jeszcze nie wysiadł, żeby mnie próbować bić.

– A powiedziałaś, że lubisz tu jeździć na rowerze.

– Bardzo lubię, tereny są niepowtarzalne, jedne z najpiękniejszych dla roweru jakie znam. Ale ludzie za kierownicami samochodów zachowują się jakby walczyli o życie. Albo są tak zestresowani życiową gonitwą, albo brakuje im podstaw kultury jazdy, albo potrzebują coś światu udowodnić. Dżungla. Nigdzie z czymś podobnym się nie spotkałem. Rowerzysta jest przecież pełnoprawnym uczestnikiem ruchu. Ma prawo być na drodze i trzeba go szanować, nawet jeśli jedzie dużo wolniej. W Polsce tego niestety nie ma. Doszło do tego, że kiedy trafi się kierowca cierpliwie czekający za moimi plecami na możliwość bezpiecznego wyprzedzenia, to ja mu za to dziękuję. Przecież to chore, żeby dziękować za rzeczy oczywiste, które się po prostu należą. Osobna kategoria szaleństwa na polskich drogach, to kierowcy wyprzedzający w sytuacji, kiedy jadą na czołówkę z kolarzem. Oni się zachowują, jakby nie widzieli, że jadą wprost na rowerzystę, jakby rower na ich drodze nie istniał. Często rozmawiają w tym czasie przez telefon. Czasami mam wrażenie, że w Polsce wszyscy rozmawiają podczas jazdy przez telefony, to jakaś plaga. Kilka tygodni temu mój brat musiał przed takim kierowcą uciekać rowerem do rowu. Kompletny brak wyobraźni. Niektórzy kierowcy powinni zabierać głowę ze sobą w podróż, a nie zostawiać w domu.

– Złośliwy jesteś.

– Trudno. Zawsze w takich sytuacjach skacze mi ciśnienie, że przecież oni mogli mnie zabić. Zawsze mam wtedy gęsią skórkę na plecach i myślę sobie, że kolejny raz się udało szczęśliwie przejechać trening. Tak było aż do piątku. Acha jest jeszcze jednak kategoria kierowców w Polsce. Świeżaki. Widać, że ambicją chłopaków z małych miejscowości jest kupienie samochodu wiadomej marki, najczęściej w stanie, w jakim Niemcy nie przyjęliby takiego egzemplarza na złom. To już jest kompletne ekstremum. Kiedyś na moich oczach młodzieżowcy ścigali się na głównej drodze. Jechali tak szybko, że auta wynosiło już na łuku w moją stronę. Przeżyłem. Tutaj jak cię nie potrącą, to na pewno uduszą. Nigdzie na świecie, może poza Rumunią, nie widziałem takich czarnych chmur dymu za samochodami. Czasami myślę, że takie auta powinno się od razu na drodze miażdżyć wielkim dźwigiem i odsyłać na złom na koszt właściciela.

– Kończysz z kolarstwem przez ten wypadek?

– Nic podobnego! Dlaczego ja mam rezygnować z tego co bardzo lubię? Kierowcy mieliby satysfakcję, że wygonili intruza z drogi i dzięki temu będą mieli więcej miejsca. To byłoby oddanie meczu walkowerem. Ale na razie czeka mnie dłuższa przerwa.

 

Reklama