Mobilizacja i poczucie odpowiedzialności

Mobilizacja i poczucie odpowiedzialności

16 czerwca 1999 r. chyba na zawsze zapadł w pamięć osób, które były wtedy w Starym Sączu. Pielgrzymka Jana Pawła II na Sądecczyznę stała się dla większości mieszkańców powodem do radości, niezwykłej ekscytacji i duchowej zadumy. Dla niektórych była także ogromnym wyzwaniem i powodem do pełnej mobilizacji, bo to był dla nich dzień intensywnej pracy. Takie uczucia towarzyszyły m.in. Józefie Szczurek-Żelazko – dziś sekretarz stanu w Ministerstwie Zdrowia, wówczas dyrektor Wydziału Zdrowia w nowopowstałym Starostwie Powiatowym w Nowym Sączu.

– Od pierwszego dnia funkcjonowania nowego organizmu samorządowego stanęliśmy wszyscy przed ogromnym wyzwaniem, zorganizowania wizyty Jana Pawła II w Starym Sączu. Ówczesny starosta, Jan Golonka, zdecydował, że ja będę osobą odpowiedzialną za organizację zabezpieczenia medycznego. Oczywiście byłam członkiem zespołu, w skład którego wchodzili przedstawiciele wielu różnych instytucji, również kościelnych. Ze strony kurii biskupiej z Tarnowa osobą sterującą tym wszystkim był ksiądz Waldemar Durda, późniejszy proboszcz parafii św. Małgorzaty w Nowym Sączu – wspomina Józefa Szczurek-Żelazko.

 

Przygotowania

Nigdy wcześniej nie staliśmy przed takim wyzwaniem. Towarzyszyło nam ogromne napięcie emocjonalne, bo zdawaliśmy sobie sprawę, jak ważna jest kwestia zabezpieczenia medycznego tak dużej ilości wiernych, jaka może się pojawić na starosądeckich błoniach. Przygotowania zaczęliśmy praktycznie od początku 1999 r. W Nowym Sączu odbywały się bardzo intensywne spotkania z przedstawicielami samorządu powiatowego, samorządów gminnych, urzędu miasta, województwa małopolskiego i kurii biskupiej. Mieliśmy również wiele spotkań w urzędzie wojewódzkim w Krakowie. Brali w nich udział także przedstawiciele różnych organizacji pozarządowych, które bardzo aktywnie włączały się w zabezpieczenie wizyty, między innymi Medyczna Służba Maltańska i PCK, które później stanowiły bardzo mocny trzon zabezpieczenia medycznego – opowiada sądeczanka.

Równocześnie wraz z przedstawicielami państwowej i ochotniczej straży pożarnej organizowano szereg szkoleń dla wolontariuszy, którzy mieli działać w poszczególnych punktach medycznych w Starym Sączu. Przy tak dużym wydarzeniu trzeba było przygotować się na każdą sytuację.

Jest bardzo szerokie spektrum różnych zdarzeń, które mogły się pojawić: od drobnych kwestii, jak omdlenia, udary słoneczne, poprzez dysfunkcje pokarmowe, aż po poważne sytuacje, czy zdarzenia masowe. Mieliśmy też świadomość, że zabezpieczenie medyczne, to nie tylko zabezpieczenie placu celebry, ale również całego naszego regionu, ponieważ na miejsce zbliżały się różnymi środkami lokomocji bardzo duże grupy ludzi i należało też zabezpieczyć im drogę – wyjaśnia.

Mimo dokładnego planowania i szczegółowej organizacji, nie brakowało obaw i wątpliwości.

Każdy z nas miał gdzieś z tyłu głowy potężny niepokój, że mogą się pojawić sytuacje, na które nie jesteśmy przygotowani, że siły i środki, które gromadzimy, nie będą wystarczające. Przy tak dużej ilości pielgrzymów mogły się zdarzyć jakieś masowe wydarzenia.

Jak przypomina Józefa Szczurek-Żelazko, 20 lat temu możliwości techniczne, które pomagają w takich sytuacjach, były bardzo ograniczone. – W tamtym momencie łączność komórkowa dopiero raczkowała. Oprócz łączności bezprzewodowej, którą zabezpieczyły inne służby, liczyliśmy na telefony komórkowe. Były jednak sygnały tego typu, że ze względu na ilość pielgrzymów, możliwość korzystania z sieci komórkowej może być zakłócona.

W pomoc organizacyjną włączały się różne służby, nie tylko medyczne. Można było liczyć na strażaków, policjantów, a nawet wojskowych, czy strażników granicznych. Ważna była logistyka i dobra współpraca. Sporym wyzwaniem było także wyposażenie punktów pomocy medycznej w odpowiedni sprzęt.

Nie pamiętam w tej chwili, ile zespołów ratownictwa medycznego zgromadziliśmy, ale były ich setki.

 

Tragiczny wypadek

Sztab organizacyjny miał swój punkt tuż obok ołtarza papieskiego. Jego członkowie działali na miejscu już od popołudnia, dzień przed przyjazdem Ojca Świętego. – Pamiętam pierwsze, przykre zdarzenie, o którym wieść do nas wówczas dotarła. Wieczorem około godziny 22 otrzymaliśmy wiadomość, że w grupę pielgrzymów w Łabowej, czy w jej okolicach, wjechał samochód osobowy i zginęła na miejscu dziewczynka. Była to dla nas wstrząsająca informacja. Pojawiła się obawa, czy nie będzie to początek kolejnych zdarzeń, które mogą być tragiczne w skutkach.

W nocy na plac w Starym Sączu zaczęli przybywać pielgrzymi. Wtedy praca zaczęła się na dobre.

Patrolowaliśmy miejsce celebry. Młodzi ludzie rozbijali małe namioty lub przykrywali się zwykłymi workami foliowymi, bo padało i czuwali. Dostarczaliśmy im ciepłe napoje.

Sądeczanka przyznaje, że na szczęście obyło się bez innych poważnych zdarzeń. Nie zabrakło jednak sytuacji typowych dla tak dużych zgromadzeń.

Było wiele zasłabnięć, ponieważ do południa świeciło słońce i zrobiło się ciepło. Pojawiały się niestrawności, drobne skaleczenia, kilka osób ze zwichnięciami – opowiada. – Mieliśmy szpitale polowe na obrzeżach placu i wolontariusze, pracujący w punktach pomocy medycznej, doprowadzali tam potrzebujących pomoc.

 

Wielki dzień

Dzień przyjazdu Jana Pawła II był dla wszystkich czasem pełnym napięcia. Wcześniej gruchnęła wiadomość o kiepskim stanie zdrowia Ojca Świętego. W Krakowie nie pojawił się na mszy. – Czekaliśmy na informację, czy papież dojedzie. Gdy dostaliśmy potwierdzenie, czuliśmy radość, szczęście, ale też pełną mobilizację i poczucie wielkiej odpowiedzialności.       Nie tylko z punktu widzenia osoby, biorącej udział w zabezpieczeniu, ale po prostu mieszkańca Sądecczyzny, było to bardzo ważne wydarzenie. Chciałam brać czynny, emocjonalny udział w tym wszystkim. Z jednej strony cieszyłam sie, że mogę być blisko papieża, bo byliśmy w jego bezpośrednim otoczeniu, z drugiej – czułam, ogromną odpowiedzialność za to, by wszystko było zorganizowane jak należy. Jestem pewna, że ten dzień będę pamiętać do końca życia. Do tej pory mam niezwykłą wdzięczność dla tych osób, które nas wspierały, które brały w tym udział. Pamiętam o nich, a spotykając się w różnych okolicznościach rozmawiamy z niezwykłą sympatią i szacunkiem. Myślę, że to było coś, co nas łączy do tej pory – podsumowuje Józefa Szczurek-Żelazko.

Fot. Archiwum prywatne Józefy Szczurek-Żelazko

Reklama