KŹK 2022: Lady Pank i Mrozu. Wspominamy piąty weekend imprezy [RELACJA]

KŹK 2022: Lady Pank i Mrozu. Wspominamy piąty weekend imprezy [RELACJA]

Koncert Kultu nie cieszył się zbyt długo z prowadzenia w rankingu najbardziej oczekiwanych wydarzeń tegorocznej edycji. Grupa została zdetronizowana piątkowym występem innej legendy polskiej sceny muzycznej – zespołu Lady Pank. Rekord frekwencyjny padł i ciężko będzie go już pobić. Szanse na to ma już jedynie Dżem.

Gwiazdy mają dużą siłę przyciągania i każdy szanujący się festiwal jakąś mieć powinien. A to, że cykl „Krynica Źródłem Kultury” ma ich cały lineup, to już mówi o wydarzeniu samo przez się. Lady Pank wystąpili w składzie: Wojciech Olszak (klawisze), Michał Sitarski (gitara), Kuba Jabłoński (perkusja), Krzysztof Kieliszkiewicz (gitara basowa) oraz Marcin Nowakowski (saksofon). Janusza Panasewicza nieprzejednanie wspomagał na wokalu Jan Borysewicz (gitara), który jako frontman wszak miał swoje „pięć minut”, wykonując w całości autorską kompozycję „Ameryka”.

Janusz Panasewicz

Zespół zaprezentował się od możliwie najlepszej strony, a właściwą setlistę wypełniło w sumie dwadzieścia kawałków, w głównej mierze z fonograficznego debiutu i ostatniej płyty „LP40” (2021). W eter pofrunęły: „Drzewa”, „Du du”, „Kryzysowa narzeczona”, „Zamki na piasku”, „Vademecum skauta”, „Fabryka małp”, „Sztuka latania”, „Stacja Warszawa”, „Zapomnieć”, wspomniana „Ameryka” i „Zostań ze mną”. Następnie zapodano „Tego nie mogą zabrać nam”, „Marchewkowe pole”, „Zawsze tam, gdzie ty”, „Jak igła”, „Tacy sami”, „Mała wojna”, „Zostawcie Titanica”, „Tańcz głupia, tańcz” i „Mniej niż zero”. Pora na bisy, a na te publiczność nie musiała długo czekać. Po rzutkim zejściu muzyków ze sceny do rzeczywistego końca koncertu pozostały jeszcze trzy piosenki. Bez zbędnego przedłużania zespół wykonał „Na co komu dziś”, „Na na” i finałowe „To jest tylko rock and roll”.

Występy Lady Pank to ogromna dawka emocji połączona z dobrą zabawą i humorystycznym podejściem do improwizacji, czego najwspanialszym exemplum stanowiły instrumentalne „zaczepki” wynikłe między prawdziwie charyzmatycznymi osobowościami piątkowej sceny. Zainicjował je saxem Marcin Nowakowski, a którym Jan Bo ani myślał pozostać dłużnym. Od czasu do czasu potrzebne jest wpuszczenie świeżej krwi do zespołu. Nie inaczej postąpiła „stara gwardia”, zapraszając do formacji Nowakowskiego (zresztą nie po raz pierwszy), który swoją energią życiową zaklętą w każdej nucie i ruchu, stanowił jeden z jaśniejszych punktów wieczoru.

Emocje, zarówno na scenie jak i pod nią sięgały zenitu, publiczność nagradzała wykonawców gromkimi brawami, piskami i okrzykami nie tylko po zakończonym secie, ale i między kolejnymi kawałkami. Lady Pank, o czym nie omieszkał napomknąć Jan Borysewicz, byli spragnieni występów i wszelkich koncertowych szaleństw, a do wspólnego śpiewania, tańczenia czy klaskania nikogo nie trzeba było dwa razy namawiać. Warto wspomnieć o oprawie multimedialnej zawierającej filmy, animacje i grafiki, doskonale dopasowane klimatem do zaprezentowanych utworów.

Marcin Nowakowski i Jan Borysewicz

Wszyscy wychodzili z Pijalni Głównej w Krynicy-Zdroju nucąc pod nosem ulubione kawałki grupy, a że o Lady Pank można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że są „zespołem jednego przeboju”, przekrój był całkiem spory, być może większy niż setlista wieczoru. Po raz kolejny warto było opuścić ciepłe mieszkanie dla dwóch godzin po brzegi wypełnionych pozytywną energią i pasją. Co by tu nie pisać, Lady Pank niezmiennie w formie. Z każdym swoim kolejnym gigiem udowadniają, że to żaden koniec, że są w stanie jeszcze wszystkich zaskoczyć. I robią to naprawdę dobrze.

Gdyby tak istniała słownikowa definicja udanego koncertu, to Mrozu i jego band stanowiłby do niej pierwszorzędny załącznik. W myśl zasady, że energię ze sceny winno się wymieniać z energią widowni, tą skumulowaną z jednej i drugiej strony można by bez trudu ogrzać Krynicę na dobrych kilka feryjnych sezonów.

Warto zaznaczyć, że krynicki występ był historycznym, gdyż ostatnim w tym secie. Wkrótce artysta rusza w Złotą Trasę, podczas której usłyszymy materiał z nadchodzącego coraz większymi krokami premierowego longplaya. Ale żeby nie było, przedsmak nowej płyty mogliśmy usłyszeć głośno i wyraźnie numerami „Złoto” i „Galácticos”. Resztę koncertowej tracklisty zdominowały kawałki z ostatniego albumu „Aura” (2019).

Mrozu

W tym temacie „Zapnij pas” rozwiązał niemały worek z hitami i z miejsca wyzwolił kumulowaną energię. Zaczęło się od iście hitchcockowskiego trzęsienia ziemi, po którym było już tylko więcej i mocniej. Oczywiście prym wśród scenicznej menażerii wiódł frontman. Mroza wszędzie było pełno, czarował, hipnotyzował charyzmą, ujmował warsztatem wokalnym i obyciem ze sceną. I nieważne, czy występując miał ze sobą gitarę lub tamburyn, czy akurat nie musiał ani grać ani śpiewać jednocześnie, czas wykorzystywał na nieustający pląs i dwa-trzy charakterystyczne dla siebie ruchy, które mimo powtarzalności zupełnie nie nużyły. Do tego nieznikający z jego twarzy uśmiech, poczucie humoru oraz naturalny, szczery kontakt z fanami i kolegami z bandu, to wszystko przekuło się we wspaniałe über-dynamiczne i prowokujące widowisko najwyższej próby.

Sobotni koncert w idealny sposób pokazał synergię zarówno między muzykami, jak i zebraną publicznością. Mrozu „przytargał” do Krynicy-Zdroju niemały skład: Artur „Boo-Boo” Twarowski (gitara), Adam Bieranowski (klawisze), Piotr Lewańczyk (gitara basowa), Jerzy Markuszewski (perkusja), Michał Szafraniec (saksofon), Przemysław Kostrzewa (trąbka) oraz Bogusz Wekka (perkusjonalia). Jednak mimo rozbudowanego bandu nie sposób było dosłuchać się fałszywych dźwięków. Wnioski? Albo stoją za nimi tytaniczna praca i wiele godzin prób albo talent i fakt, że znają się jak łyse konie. Na scenie Pijalni Głównej w Krynicy-Zdroju nie było miejsca na przypadek. Jedno spojrzenie Mroza, gest czy kiwnięcie głową i każdy wiedział, czym numer ma stać. Było rytmicznie – równo i energetycznie. Każdy instrument miał swoje miejsce i tzw. „pięć minut”, a wokal mocny, dobrze słyszalny, choć nie zawsze z pełnym zrozumieniem tego, co śpiewane.

Mrozu

A granego i śpiewanego było tego wieczoru całkiem, całkiem. Oprócz wspomnianego „Zapnij pas” poleciały „Asteroida”, „Jak nie my to kto”, „Napad”, „Pablo E.”, „3:33” ze zmyślnie zaznaczonym na wstępie fragmentem „Na dwa” grupy SISTARS. Następnie „Lek”, „Nic do stracenia”, premierowe „Złoto” i „Galácticos”, oraz na koniec „Aura”, „System” i „Szerokie wody”. Na bisy nie trzeba było długo czekać. Poleciały „Bez snu”, „Miliony monet” i powtórnie „Jak nie my to kto” zwieńczone motywem przewodnim ze „Stawki większej niż życie”.

To był rewelacyjny wieczór z muzyką na najwyższym poziomie. Mrozu to artysta poszukujący. Stąd w zaprezentowanym secie można było odnaleźć sporo odniesień do rhythm’n’bluesa, bluesa, rdzennego soulu i rock’n’roll’a, z całym wachlarzem emocjonalnych twistów, które nawet najbardziej wybrednych mogły przyprawić o zachwyt. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że był to jeden z lepszych koncertów tegorocznej edycji cyklu i z pewnością pozostanie za mną na długo.

Fot. Bartosz Szarek

Reklama