KŹK 2022: Bednarek, Ira, Kult. Ach, co to był za weekend! [RELACJA]

KŹK 2022: Bednarek, Ira, Kult. Ach, co to był za weekend! [RELACJA]

Na scenie, jak i pod sceną tegorocznej edycji festiwalu działo się już naprawdę dużo, ale podczas piątkowego koncertu miałem wrażenie, że jakoś więcej. W każdym ze swoich artystycznych „wcieleń” Kamil Bednarek potrafi zupełnie się zatracić. To chodzący wulkan energii, który zaraża innych tym, czym żyje, a każdej swojej aktywności, muzycznej czy pozamuzycznej, oddaje się bez reszty. Przekonałem się o tym nie tylko ja, ale i publiczność, która dała się ponieść emocjom, poczuła vibe, „reggaeując” na wszystko równie ekstatycznie co gwiazda wieczoru.

Niesamowity klimat, jak i silną, emocjonalną więź między artystą a odbiorcą, która nie jest żadnym gwarantem tym szczególniej podczas dużych koncertów, potrafią wyczarować wyłącznie najlepsi. W przypadku Bednarka nie obeszło się bez inteligentnie ułożonej setlisty i największych hitów ujętych możliwie przekrojowo. Począwszy od zamierzchłego „SGM United” Star Guard Muffin, po wybrane numery z solowych albumów – od „Jestem…” (2012) po „Bednarek Inaczej” (2021), nie bez pominięcia coverów.

Bednarek

A zaczęło się od mocno osadzonego balangowego INTRO, które skutecznie zagrzało muzyków do gry, a publiczność do reakcji. Następnie ze sceny poleciały kolejno: „Zabieram cię na trip”, „Wojownik światła”, wspomniane „SGM United”, „Oaza spokoju”, „Talizman”, „Chwile jak te”, „Cisza”, „List”, „Pull up”, „Momenty”, „Up & Here”, „Bądź przy mnie”, „Wyjeuaue”, cover „Let me love you” (Mario) oraz końcowe „No one like you”. Rozochocona widownia nie pozwoliła jednak artystom zbyt szybko opuścić sceny Pijalni Głównej w Krynicy-Zdroju, wskutek czego wykonano trzy dodatkowe bisy: „XXMMI…”, „Światło” oraz powtórnie „Chwile jak te”.

Mimo delikatnych problemów technicznych, publiczność nie traciła zainteresowania oraz entuzjazmu. Podobnie jak sam muzyk. Pomagała w tym energetyczna konferansjerka, nieznikający z twarzy uśmiech, poczucie humoru oraz naturalny, szczery kontakt z fanami. I tak na marginesie. W tym roku przypada jubileusz 10-lecia istnienia zespołu Bednarek. 10 lat przeróżnych nagrań, koncertów, festiwali, programów telewizyjnych, projektów składankowych czy tych live. Jaki ma pomysł na świętowanie – nie wnikam, choć podziwiam za niegasnący optymizm oraz tworzenie autentycznej muzyki z dospawaną do niej niebanalną treścią, przy której można świętować, bawić się i wylewać łzy. Kolejnej „dychy” w takiej formie życzę.

W sobotę miało być w całości elektrycznie, a skończyło się na koncercie „unplugged”, ale jakże elektryzującym. Szybka zmiana w lineupie zespołu Ira oraz formule zostały podyktowane problemami zdrowotnym Piotra Sujki (gitara basowa) i Wojciecha Owczarka (perkusja), którzy dosłownie dwa dni przed krynickim występem uzyskali dodatni wynik testu na obecność koronawirusa.

W zastępstwie za Owczarka przygrywał na cajónie obecny perkusista m.in. bandów Edyty Bartosiewicz, Patrycji Markowskiej oraz projektu Jan Bo Jan Borysewicz Radosław Owczarz. Natomiast bas Piotra Sujki ustąpił miejsca klawiszom Wojciecha Pietraszewskiego. Cała reszta bez zmian, czyli Sebastian Piekarek oraz Piotr Konca na gitarach. No i oczywiście Artur Gadowski na wokalu. I tamburynie.

Ira

Muzycy zagrali przekrojowy koncert złożony głównie z największych przebojów grupy: „Taki sam”, „Deszcz”, „Wybacz”, „Parę chwil”, „Nie zatrzymam się”, „Londyn 8.15”, „Mój dom”, „Nadzieja”, „Dlaczego nic”, jak również pochodzące z najnowszej płyty kawałki „W górę patrz” oraz „Planety”. Właściwą setlistę dopełniły ponadto „Ona jest ze snu” i „Inny wymiar” z solowej dyskografii Gadowskiego oraz trzy covery. W tym ostatnim temacie zręcznie i z animuszem poprowadzony numer „Proud Mary” Creedence Clearwater Revival, jak i mashup „Got My Mind Set on You” Rudy’ego Clarka i „Twist and Shout” Medleya/Bernsa w wykonaniu drugiego z gitarzystów Iry – nie mniej wprawnego i z charyzmą Sebastiana Piekarka – narobiły sporego zamieszania pod sceną.

Ogólnie nie jestem wielkim fanem rockowych koncertów „bez prądu”, ale po tym sobotnim zostałem nawrócony. Muzycy udowodnili, że mimo akustycznej otoczki potrafią nie tylko zagrać elektryzujący gig, ale również odnajdują się w lirycznej formule i potrafią wzruszać.

Całość została bardzo gorąco przyjęta przez fanów, nie obeszło się bez soczystych braw, skandowania nazwy grupy, wspólnego odśpiewywania największych hitów oraz, rzecz jasna – bisów. Raz po raz wybuchały gromkie brawa i okrzyki mające zachęcić artystów do powrotu na scenę. Na tyle skutecznie, że po chwili byli już z powrotem. Jako pierwsze popłynęło historyczne, bo „unplugged”, wykonanie kompozycji „Mój Bóg” oraz kawałek „Szczęśliwego Nowego Jorku” z solowego repertuaru Gadowskiego. Trzeba przyznać, że swoje zrobiła świetnie reagująca publiczność, a także wspaniałe nagłośnienie – zespół dostał przysłowiowych „skrzydeł” i pomimo bądź co bądź intymnego otwarcia, wykluł się z tego niemałe energetyczne widowisko.

Pomimo tego, że na luty, marzec i kwiecień br. zaplanowali łącznie szesnaście koncertów w dwunastu polskich miastach w ramach corocznego akustycznego tournée, w Pijalni Głównej w Krynicy-Zdroju Kult zagrał „z prądem” i na „pełnej petardzie”, a blisko trzygodzinne show, wsparte multimediami, grą świateł, nie mówiąc już o szczególnym rodzaju interakcji między muzykami na scenie a publicznością pod nią – cieszyły uszy i chwytały za serducho.

Kult

Stosunkowo niedawno, gdyż w połowie ubiegłego roku, choć po pięciu latach fonograficznego milczenia, Kult wypuścił na rynek nowy longplay, który – wbrew temu co widnieje na okładce – zapewne nie będzie ich ostatnim. Na sobotni koncert w ramach cyklu „Krynica Źródłem Kultury” miało to przełożenie stosunkowo niewielkie. Choć nie w ilości, a jakości i przekazie siła, a ta podczas walentynkowego wieczoru wprost rozsadzała mury krynickiej pijalni. Z najświeższego longplaya wybrzmiały w kolejności chronologicznej: „Jutro także będzie dzień”, „Rafi” – wzruszający hołd złożony niedawno zmarłemu przyjacielowi Kazika, „Wiara”, „Chcę miłości”, „Donos do Boga”, „Ziemia obiecana” oraz otwierający sekcję „bis” kawałek „Wyłącz komputer”. Powyższe kompozycje idealnie wpasowały się w set wypełniony sztandarowymi hitami grupy, a nad wyraz licznie zebrana publiczność (nowy rekord frekwencyjny tegorocznej edycji) dała się porwać od pierwszej chwili i podobnie jak zespół, nie zwalniała tempa aż do finału.

Doświadczenia muzyczne, wieloletnie obycie sceniczne, ale i efekt synergii, jaki osiąga się poprzez współpracę i wymianę wiedzy – to jest szalenie istotne w każdym szanującym się bandzie. Ale w przypadku zespołu tak wyjątkowego jak Kult, zawsze chodzi o coś jeszcze. Coś więcej. Dla mnie osobiście (i myślę, że nie jestem w tym osądzie odosobnionym przypadkiem) siła grupy leży nie tyle w chwytliwych tekstach Kazika Staszewskiego o niezmiennie kontestacyjnym charakterze, co idiosynkratycznym wykorzystywaniu słów i wyrażeń, które w skład owych liryków wchodzą. Nie mówiąc już o znajomości szerszego kontekstu, który w zrozumieniu ich pomaga. Zapewne jest to oczywista oczywistość, ale nadmieniam głównie po to, by złożyć niskie ukłony w stronę ekipy technicznej wydarzenia. To dzięki ich „profesce” każde słowo wokalisty było zarówno doskonale słyszane, jak również w swojej słyszalności zrozumiałe. Panowie, kapitalna robota!

Kult to koncertowy czołg, który nie zna litości ni wytchnienia. Myślę, że nie zaszokuję nikogo informacją, że swoją über-setlistę (łącznie z bisami zamkniętą w liczbie 35 kompozycji!) obdarzyli hojnie klasykami, jak również nowościami ze wspomnianej „Ostatniej płyty”, z której „Jutro także będzie dzień” stanowił wyśmienite otwarcie. Następnie poleciały: „Patrz!”, „Niejeden”, „Na zachód!”, „Prosto”, „Madryt”, „Baranek”, „Lewe lewe loff”, „Po co wolność”, „Krew Boga”, „Wstyd”, „Gdy nie ma dzieci”, „Brooklyńska rada żydów”, „Mieszkam w Polsce”, „Konsument”, „Maria ma syna”, „Królowa życia”, „Poznaj swój raj”, „Hej, czy nie wiecie”, „Generał Ferreira”, „Arahja”, „Kurwy wędrowniczki” i „Wódka”. A na bis, oprócz wspomnianego „Wyłącz komputer”, zagrano „Paradę wspomnień”, „Celinę”, „Piosenkę młodych wioślarzy” oraz „Sowietów”.

Kult

Troszkę nieco w myśl „złotej zasady”, według której układa się set, na początku, kiedy publiczność przepełnia ekscytacja, prezentowane są piosenki nowe, ewentualnie ballady. Największe hity zostawia się na koniec, kiedy słuchacze czują się już nieco znużeni czy zmęczeni, aby podtrzymać żywiołową atmosferę na widowni. Nie powiem, bardzo przyjemnie było usłyszeć zarówno hity, które śpiewał każdy obecny na koncercie jak i te nieco mniej „oklepane” pozycje. Z drugiej strony, nie oszukujmy się. Kult ma w sobie coś takiego, że cokolwiek by nie zaprezentowali, to i tak każdy to zna. Dodatkową niespodzianką było wykonanie „The Passenger” Iggy’ego Popa, który z wiadomych powodów nie można uznać za numer nie-Kultowy.

Wszystko, co można było zaprezentować w ramach tej poniedziałkowej wieczoronocy zaprezentowano „plugged” i z niesamowitą werwą. Podobnie jak podczas zeszło weekendowych koncertów Sary James, Darii Zawiałow i Kaśki Sochackiej, jak również otwierającego ten przepiękny event występu Agnieszki Chylińskiej, ekipa od nagłośnienia nie szczędziła decybeli, ale publiczności w to było graj. Zresztą większość i tak śpiewała gardło w gardło z Kazikiem niemal wszystkie numery. Całość dopełniały znakomite i rozbudowane partie klawiszowe, nienagannie prezentująca się sekcja dęta oraz organiczny bit perkusji, a każdy z muzyków otrzymał „solówkowe” pięć minut. Swoistym rodzynkiem setu był gościnny wykon Janusza Staszewskiego, syna Kazika, który zaprezentował swój autorski kawałek „Głowa do góry”.

Co by tu nie pisać, spisali się Bednarek i Ira. Spisał się i Kult. Spisała się niezawodna publika, organizatorzy, techniczni, ochrona. Wspaniały konferansjer Jan Malski. Wszyscy, których nie ująłem, a którzy dołożyli swoją mniejszą bądź większą cegiełkę, byśmy mogli cieszyć się eventem przez duże E. Oby tak dalej! Do końca!

Fot. Bartosz Szarek

Reklama