14 grudnia Łukasz i Faustyna Z. kupili samochód marki Suzuki Grand Vitara w jednym z nowosądeckich komisów. Pojazd był po przeglądzie, który przeszedł 8 listopada w stacji diagnostycznej należącej do ojca właściciela komisu. Niespełna miesiąc później doszło do awarii osobówki.
Młoda mama opisuje, że pojazd wydawał się sprawny, dopóki nie doszło, na głównej drodze, do rozsypania się wahacza i wykrzywienia koła.
– Jechałam wówczas ze swoim dzieckiem. Wezwałam lawetę, która zabrała samochód. Mechanik sprawdził stan samochodu i poinformował mnie, że również dwa kolejne wahacze ,,są na włosku”, a czwarty jest wygięty. Stwierdził wówczas, że nie jest możliwe, aby taki samochód był dopuszczony do ruchu. Okazało się, że wad jest więcej. Zostały one ukryte pod jakimś czarnym mazidłem. Zadzwoniłam do komisu i poinformowałam o tym. Później pracownik, który podbijał mi przegląd, zablokował rozmowę ze mną na jednym z komunikatorów. AutoJano z Nowego Sącza, to jest firma rodzinna. Ojciec założył, jeden syn ma komis przy ul. Dembińskiego, drugi podbija przeglądy. Mówili, że spód jest w bardzo dobrym stanie. Nie wpadliśmy na pomysł, aby miesiąc po przeglądzie sprawdzać ponowie samochód – relacjonuje w rozmowie z naszą redakcją Faustyna.
Za naprawę mieszkanka Jankowej zapłaciła 3 tysiące złotych. Dodatkowo usłyszała, że za zabezpieczenie podwozia musi zapłacić około 3,5 tysiąca. W związku z tym, zwróciła się do komisu samochodowego o zwrot kosztów naprawy ,,ukrytych wad samochodu”.
– Kazali nam podpisać ugodę, która jest całkowicie na naszą niekorzyść. Nasza ubezpieczycielka absolutnie odradziła nam podpisywanie tego dokumentu. Tam napisano, że zapisy w dokumencie muszą zostać objęte tajemnicą i nikomu ich nie możemy ich pokazać. Nie chcemy nic takiego podpisywać, bo przy zakupie tego auta podpisaliśmy z nimi oświadczenie, że jeśli nie da się tego auta zarejestrować, wracają nam 100% pieniędzy. Samochód był sprowadzany z Norwegii. Obecnie jeżdżę na tablicach tymczasowych – opisuje Faustyna.
Kobieta zadzwoniła do komisu, że chce zwrócić samochód, bo nadal nie udało się pojazdu zarejestrować. Miała wówczas usłyszeć słowa: „przyjedź, a ani złotówki nie dostaniesz, dodatkowo ci wystawię fakturę i zapłacisz 200 złotych za każdy dzień jazdy moim samochodem”.
Łukasz z żoną postanowili, że będą dochodzić swoich spraw na drodze prawnej i jak zaznaczają, chcą ostrzec innych klientów firmy, których może spotkać taka sytuacja.
Kilkaset samochodów
– Miesięcznie przez nasz warsztat i stację diagnostyczną przewija się kilkaset samochodów. Wszystkie rzetelnie sprawdzamy, przechodzą profesjonalną i wnikliwą diagnozę przez wyspecjalizowany personel (10 osób). Może się zdarzyć w niektórych przypadkach, że przez zabłocenie podwozia, śnieg, konserwację podwozia czegoś nie dostrzegłem, ale ten samochód był sprawny technicznie na tamten czas. Badanie było przeprowadzane w listopadzie, a mamy połowę stycznia… Stanowczo zaprzeczam, aby dokonywał się jakiś proceder w którym wykonuje przeglądy okresowe z niedopełnieniem wszelkiej staranności, które sprzedaje pan Rafał – stwierdził w rozmowie z naszą redakcją Dariusz pracujący w stacji diagnostycznej.
Równocześnie zaznacza, że nie zwraca uwagi, kto jest właścicielem samochodów, które przyjeżdżają na badania, czy to właściciel małego, czy dużego komisu samochodowego, czy zupełnie inna osoba niezwiązana z transakcją samochodową.
– Pani kupiła u nas 18-letni samochód w dobrym stanie technicznym. Przegląd był robiony dwa miesiące temu. Ta pani powinna iść do sądu, bo jeśli ma zastrzeżenia, to jest to sprawa cywilna. Nie sztuka kogoś oczernić. Co do braku rejestracji, ci państwo złożyli sprawy do ministerstwa, gdyż był problem z krótkim numerem Vin. Dostali odpowiedź, że nie musieli składać dokumentów do ministerstwa, bo wydział komunikacji normalnie powinien zarejestrować – odnosi się do zarzutów sprzedawca pojazdów.
Faustyna zaznacza, że dostała propozycję od właściciela komisu, że zwróci jej część kosztów, które poniosła za naprawę, czyli 1500 zł.
– Za te pieniądze nie opłaciłabym nawet naprawy samych wahaczy. Ja sobie sama wolałam zapłacić, niż podpisać zaproponowaną ugodę. Czegoś takiego na pewno nie podpiszę. Mechanik skomentował, że mam dziękować Bogu, że nie stało się to na autostradzie, tylko przy prędkości 40km/h. Kiedy nam je pokazywał, rozlatywały się w rękach – dodaje Faustyna.
Po naszej rozmowie z braćmi odpowiedzialnymi kolejno za przegląd i sprzedaż samochodu i po wysłaniu ich wypowiedzi do autoryzacji, otrzymaliśmy trzy wiadomości mailowe o treści: ,,w nawiązaniu do rozmowy telefonicznej informuję, że nie wyrażam zgody na publikację moich danych osobowych, wizerunku oraz danych firmy”.
Jak poinformowała nas Faustyna, dzisiaj odezwał się do niej sprzedawca i zasugerował, że za ,,zniesławienie i pomówienie” firmy może zostać zasądzonych kilkaset tysięcy odszkodowania, dodał również, że nie pozwala, aby ujawniała dane jego firmy i jego.
Czytaj także: Zaginął 42-letni Rafał z gminy Korzenna. Potrzebna pomoc