Kontrowersje wokół „Lewego”. Za mało go czy za dużo?

Kontrowersje wokół „Lewego”. Za mało go czy za dużo?

Kilkakrotnie sam piałem peany na temat Roberta Lewandowskiego i sądzę, że było to wtedy najbardziej uzasadnione. Teraz jest jednak całkiem inaczej. „Lewy” tu, „Lewy” tam, dosłownie wszędzie. Nie ma wolnej przestrzeni, gdzie hasło „Lewandowski” nie pobrzmiewa. To, że znakomity napastnik jest pępkiem świata, a przecież wcale nie jest, wtłacza się nam do głów bez umiaru. Na chama, aby powiedzieć wprost. Dzięki takim akcjom Polska nie urośnie w siłę, nawet gdyby Edward Gierek zmartwychwstał i otrzymał nową szansę.

Z tym, że gruba przesada cechuje obie strony. Tych, którzy chcą jeszcze więcej Lewandowskiego. Ale i tych, którzy mają tego serdecznie dość. Środka, zresztą jak zwykle, nie ma. Czerwony dywan, albo obuchem w łeb. Zapomina się o wspaniałych sezonach „Lewego”, bądź przekazuje rzekomo „starą piłkarską prawdę”, że Robert zawsze był zerem. Paranoja… Ze zbiciem tego drugiego „argumentu” nie ma żadnego kłopotu. Lewandowski wdrapywał się na top w ogromnej mierze dzięki sobie. Wierzył w siebie, czego nie można powiedzieć o jego wszystkich polskich pracodawcach. Umiał być twardy na ciosy, cierpliwy w oczekiwaniu na prawdziwą szansę, konsekwentny w dążeniu do celu, ufny w to, że Dortmund prędzej czy później legnie u jego stóp.

Potrafił zasadniczo poprawić wizerunek u tych, którzy stawiali śmiertelny zarzut o braku należytego zaangażowania w meczach drużyny narodowej. Bo stało się tak, że w oczach wcześniejszych prześmiewców bezapelacyjnie stał się liderem biało-czerwonych i była ta opinia oparta na twardych dowodach. A kiedy podejmował Lewandowski decyzję o przenosinach z Dortmundu do Monachium, wcale nie brakowało przestróg, aby nie robił fałszywego kroku. Ryzyko istotnie było szalone, efekty jego podjęcia były jednak olśniewające. Bayern pozyskał fantastycznego napastnika, o wydajności zbliżonej do Gerda Müllera, a nawet umiejącego wymazywać ze statystyk fenomenalne rekordy bawarskiego bombardiera. Imponujące jeszcze bardziej, że w Lidze Mistrzów też było bogato.

W karierach wielkich piłkarzy główny problem sprowadza się czasem do podjęcia właściwej decyzji. I skoncentrowania się na meritum sprawy, czyli grze jako takiej. W chwilach gdy tego brakuje, dochodzi do zachwiania względnie odwrócenia proporcji, zaczyna być niebezpiecznie. Szansa na dojście jeszcze dalej, już gdzie indziej, wprawdzie kusi, lecz wiąże się z szalonym ryzykiem. Wprawdzie programowo przesądzone jest, że krociowe apanaże w nowym miejscu to formalność, ale przedłużenie Eldorado na boisku już wcale pewne nie jest. Wiadomo, że kiedyś chodziło o zamianę Monachium na Madryt, a ostatnio na Barcelonę. W okolicach Estadio Santiago Bernabeu z losem największych gwiazd bywało różnie. Raymond Kopa na przykład czuł się znakomicie, ale już wielki Didi wręcz parszywie podczas regularnego grzania ławy. A przecież obaj, w tym samym miejscu i czasie, olśniewali szwedzką publiczność podczas mundialu w 1958 roku… Inna kwestia: jak podzielić terytorium na połowie rywala, skoro Cristiano Ronaldo przecież ani myślał, aby z centrum ataku poddać się dyrektywie powrotu króla gdzieś na skrzydło…

Latem tego roku wszedł na afisz, a co ważniejsze dotrwał do premiery, inny frapujący temat: „Camp Nou”. Jak wkomponować się w dzieło tworzone przez Xaviego? Czym zaskarbić sobie przychylność, a jeszcze lepiej aplauz wielotysięcznej rzeszy zagorzałych socios „Barcy”? Jak, nie urażając nikogo w dumnej Katalonii, zaspokoić własne ego? Start do nowego wyzwania miał „Lewy” imponujący, ale jak sprint zamienić na długi dystans, najlepiej maraton? Lewandowski długo, na co zresztą absolutnie zasłużył, cieszył się  w Monachium wielką estymą. W Bayernie, całych Niemczech, w niemieckich mediach. Nie da się ukryć, że przez kilka letnich tygodni wszędzie tam narastało poczucie irytacji. Niestety, to sam „Lewy” powodował, a nawet wręcz prowokował coraz bardziej nieprzychylne reakcje. Bayern bez Lewandowskiego nie przewróci się. Będzie wprawdzie potykać się, ale wciąż szukać, co zresztą potrafi doskonale, aż wreszcie znajdzie. Prędzej czy później. Z Julianem Nagelsmannem czy bez niego. Nigdy jednak nie będzie tolerować nieznośnego wywierania presji, dąsów w szatni i jawnych przejawów niesubordynacji. Na to w Monachium nie miał szans znaleźć „Lewy” tolerancji. Zresztą jak każdy as, któremu bawarski potentat słono płaci.

Z mej cokolwiek kpiarskiej perspektywy przenosiny Lewandowskiego do Barcelony fascynują, ale zarazem irytują. W meczach z udziałem „Lewego”, zgodnie z polską „racją stanu”, słyszymy i słyszeć będziemy wyłącznie o nim. Jakby nie było innych pasjonujących tematów. Jakby tej najsilniejszej lidze świata brakowało innych światowych megagwiazd. Mundial ma na szczęście wymiar międzypaństwowy. Towarzyszy temu nadzieja, że teraz pójdzie Lewandowskiemu zdecydowanie lepiej, niż przed czterema laty. Jemu i drużynie, której z różnym skutkiem jest liderem.

JERZY CIERPIATKA

Specjalne wydanie DTS POLACY NA MUNDIALACH dostępne bezpłatnie pod linkiem:

Reklama