POLACY NA MUNDIALACH Zbigniew Boniek. Przywódca i buntownik

POLACY NA MUNDIALACH Zbigniew Boniek. Przywódca i buntownik

28 czerwca 1982 r., mecz drugiej rundy mundialu w Hiszpanii. Polska gra z Belgią.  W kraju stan wojenny, realizatorzy transmisji w TVP dwoją się i troją, by w przekazie nie znalazły się rozwieszane na trybunach Camp Nou w Barcelonie transparenty „Solidarności”. Drużyna Antoniego Piechniczka, w którą polskie władze zupełnie nie wierzyły, została w ostatniej chwili zakwaterowana w hotelu bez klimatyzacji. Adidas dopiero po proteście piłkarzy dostarczył buty odpowiedniej jakości. W ekipie intensywnie pracują funkcjonariusze służb. W takiej atmosferze Biało-Czerwoni przystępują do pojedynku z wicemistrzami Europy, a zwycięstwo przybliży ich do strefy medalowej.

Tych wszystkich niedogodności nie było jednak widać na boisku. Nasi piłkarze rozpoczęli naładowani jakąś nadzwyczajną energią. Już pierwszy składniejszy atak zakończył się jednym z najpiękniejszych goli w całej historii polskiej piłki. Marek Dziuba zagrał na prawe skrzydło do Laty, który nie zatrzymując się, minął rywala i spod końcowej linii wycofał na szesnasty metr do będącego w pełnym biegu Zbigniewa Bońka. „Zibi”, nie zwalniając, posłał pocisk, po którym nie tacy fachowcy jak Theo Custers, byliby bez szans. Piłka wpadła pod poprzeczkę, a bramkarz Espanyolu Barcelona nawet nie zareagował.

Zanim Belgowie zdążyli ochłonąć po błyskawicznym ciosie, padli na deski po raz drugi. Janusz Kupcewicz z prawej strony przerzucił piłkę na przeciwległą flankę do wbiegającego w pole karne Andrzeja Buncola. Nasz pomocnik głową odegrał do Bońka, który również główką perfekcyjnie przelobował niepewnie wychodzącego z bramki belgijskiego bramkarza. Zespół Piechniczka nie zatrzymywał się, grał jak natchniony. Nie miał słabych punktów, ale przede wszystkim na boisku brylował rozgrywający mecz życia Boniek. Wszystko mu wychodziło, robił z piłką co chciał. W 53. minucie mecz można było zakończyć. Bohdan Łazuka wylansował na okoliczność mundialu przebój „Uliczkę znam w Barcelonie, w uliczkę wskoczy Boniek…”. Lepiej tego nie mógł ująć. To on rozpoczął i zakończył atak, po którym hat-trick stał się faktem. Boniek – Belgia 3-0!

„Zibi” jeszcze był zawodnikiem Widzewa, ale już z kontraktem Juventusu Turyn. Od niego wymagano najwięcej, więc i krytyka była najbardziej obelżywa i złośliwa. Sugerowano między innymi, że Boniek na mundialu oszczędza nogi, bo przecież w Turynie nie będzie grał za przysłowiowe frytki. Na wszystkie zaczepki odpowiedział w sposób najlepszy z możliwych dla piłkarza: znakomitą grą także w następnych meczach.

*

30 maja 1985, spotkanie Polski z Albanią w Tiranie, eliminacje do mistrzostw świata w Meksyku.

Mecz rozgrywany był w kraju, w którym życie przypominało obrazki kręconej tuż po wojnie Polskiej Kroniki Filmowej. Korespondencję  w „Tempie” adekwatnie do sytuacji zatytułowałem: „50 lat za piłką…”. Mobilizacja w ekipie trenera Piechniczka była nadzwyczajna. W składzie nie mogło oczywiście zabraknąć Bońka. Szkopuł w tym, że dzień wcześniej na brukselskim stadionie Heysel rozgrywał finał o klubowy Pucharu Europy. Jego Juventus pokonał Liverpool 1-0, ale bardziej zapamiętano wydarzenia, które rozegrały się na trybunach. W wyniku zamieszek między kibicami obu drużyn oraz paniki, jaka wybuchła przed meczem, śmierć poniosło 39 osób. Zawodnicy, wychodząc na boisko, widzieli ciała ofiar ułożone na bieżni stadionu.

Po tak dramatycznych przeżyciach Boniek nazajutrz rano przyleciał do stolicy Albanii prywatnym samolotem prezesa Juventusu i… zdobył jedynego gola meczu. Nie pierwszy raz udowodnił, że posiada cechy prawdziwego przywódcy, pokazał charakter i wielką klasę! W odstępie kilkudziesięciu godzin stoczył dwa pojedynki o najwyższą stawkę, w obu odgrywając czołową rolę. W Brukseli wypracował karnego, po którym Michel Platini strzelił zwycięskiego gola. W Tiranie, jak przystało na kapitana drużyny, wszystko załatwił sam.

Dwa mecze, dwa wydarzenia, które najlepiej charakteryzują dalece bardziej niż tylko sportową klasę „Zibiego”. Bój z Belgią to jeden z najlepszych meczów Biało-Czerwonych w historii i z pewnością najlepszy w reprezentacyjnej karierze Zbigniewa Bońka. Dał mu przepustkę do galerii najwybitniejszych piłkarzy świata. W Plebiscycie Złotej Piłki „France Football” powtórzył osiągnięcie Kazimierza Deyny z 1974 roku, zajmując trzecie miejsce. Znalazł też miejsce w drużynie gwiazd hiszpańskiego mundialu, a w następnych latach grą w Juventusie, z którym wywalczył Puchar Europy, Puchar Zdobywców Pucharów i Superpuchar Europy, potwierdził klasę zademonstrowaną na Camp Nou. W Turynie nazywano go bello di notte – „pięknością nocy”, bo najlepsze mecze rozgrywał przy sztucznym świetle. Spektakularnymi zagraniami potrafił przyćmić wszystkich występujących na boisku.

FIFA doceniła go, umieszczając na liście stu najlepszych zawodników wszech czasów. W kraju – jako drugi piłkarz w historii po Wacławie Kucharze – został wybrany najlepszym sportowcem 1982 roku, a tygodnik „Piłka Nożna” uznał go Piłkarzem 50 i 60-lecia. Znalazł się też w jedenastce 100-lecia PZPN i wśród wyróżnionych Medalem Kalos Kagathos. Kariera jak z bajki. Najbardziej spektakularna dopóki… nie objawił się na piłkarskich salonach Robert Lewandowski.

*

Boniek jest niewątpliwie człowiekiem sukcesu. Pomijając nieudane epizody trenerskie we Włoszech oraz zakończoną totalnym fiaskiem kilkumiesięczną przygodę w roli selekcjonera reprezentacji Polski, inne podejmowane przedsięwzięcia mógł zapisać per saldo na plus. Nie notował spektakularnych wpadek w biznesie, choć o interesach, prowadzonych głównie w Rzymie, gdzie mieszka, nie wiemy za wiele. Restauracja, klub sportowy, konie. W Polsce miał firmę sprzedającą prawa telewizyjne, inwestował w biznes biopaliw i odnawialnych źródeł energii. Po okresie, gdy był współwłaścicielem Widzewa, pozostały niedomówienia, bo jego wspólnik przyznał się do kupowania meczów, a on sam stanowczo zaprzecza, by cokolwiek o tym wiedział.

Bez dwóch zdań, wbrew temu co sądzą jego oponenci, sprawdził się natomiast w roli sternika Polskiego Związku Piłki Nożnej, który za jego dziewięcioletniej prezesury przekształcił się w federację funkcjonującą na wskroś nowocześnie. W tym czasie też, jako drugi Polak po Leszku Rylskim, został członkiem Komitetu Wykonawczego UEFA, a od 2021 roku jest jednym z jej wiceprezydentów i nie przyjmę dziś zakładu, że to szczyt aspiracji 66-letniego wojownika.

Pracujący z nim trenerzy oraz piłkarze, z którymi występował na boisku, podkreślają, że jego umiejętności piłkarskie to jedno, drugie to cechy jego charakteru, które predysponowały go do pełnienia roli naturalnego lidera zespołu. Wskazując na jego nieprzeciętny talent, uważają, że w genach ma zakodowane cechy buntownika. Jest chorobliwie ambitny, nie znosi przegrywać i nie grzeszy pokorą. Dla rywali jest bezlitosny, a wobec partnerów bywa apodyktyczny i złośliwy. Pewnie dlatego ma tyle samo sympatyków, co i wrogów.

Jak mało kto, Boniek potrafi zadbać o własny PR, z lubością wykorzystując media społecznościowe. Na Twitterze ma ponad milion obserwujących, a w kontekście prezentowanych ocen piłkarza, działacza i biznesmena jeden z jego wpisów ma szczególną wymowę: „Biznes to chłodne myślenie nastawione na zarabianie pieniędzy. Sport to także, albo przede wszystkim pasja. Kto myśli inaczej, niczego w nim nie osiągnie.”.

Marek Latasiewicz

Specjalne wydanie DTS POLACY NA MUNDIALACH dostępne bezpłatnie pod linkiem:

Reklama