Indianie na Millenium, czyli… Za czym płakała mała Anielka

Indianie na Millenium, czyli… Za czym płakała mała Anielka

Jakoś całkiem niedawno córka mojej koleżanki z pracy Katarzyny Gajdosz rozpłakała się na widok koparki likwidującej swoją wielką łyżką górkę saneczkarską w słynnej wiosce indiańskiej na osiedlu Millenium. Dziecko popłakało się z żalu za fajnym miejscem do zjeżdżania choćby i na pupie, z którym łączy ją mnóstwo wspomnień. Ale co tam mała Anielka! Cóż mają powiedzieć najstarsze pokolenia mieszkańców Millenium, dla których i to osiedle, i indiańska wioska przez całe lata były synonimem lepszych czasów i cywilizacyjnego awansu Nowego Sącza.

Idzie nowe i to trzeba jakoś przełknąć. Nigdy jednak nie mogłem zrozumieć, skąd nazwa „indiańska wioska”, skoro nigdy nie zaszczycił jej swoją obecnością żaden czerwonoskóry? Przepraszam, jeden zaszczycił – a nawet zasnął w tym, co kiedyś imitowało wigwam – ale on był czerwony akurat tylko na gębie, a i to chwilowo, bo od nadmiaru spożytego wiadomo czego. Nie wiem też, z jakiego plemienia wywodził się ten mój znajomy, chwilowy czerwonoskóry – Siuksów czy Apaczów, natomiast żona wołała do niego, kiedy wracał z wyprawy na prerie, per „plemię żmijowe”. Wszystko możliwe, bo od tamtego noclegu w wigwamie koledzy zwracali się do niego wyłącznie indiańskim imieniem – Wielki Grzechotniku, a do jego żony Sycząca Żmijo. To już historia, bo kolega odszedł do Krainy Wiecznych Łowów, a mnie na samo o nim wspomnienie łza się w oku kręci, jak małej Anielce Gajdosz na wspomnienie o górce dla sanek.

Mało kto jednak dzisiaj pamięta, choć najstarsi Indianie pewnie pamiętają, że ten plac zabaw na Millenium otwierał osobiście pierwszy sekretarz PZPR, towarzysz Edward Gierek. Działo się to we wrześniu 1978 r. przy okazji 100-lecia ówczesnych ZNTK. Nowy Sącz był akurat młodziutkim miastem wojewódzkim. Na blokach z wielkiej płyty schła jeszcze farba, a nowych mieszkań potrzebna była wielka moc, bo do Sącza zjeżdżała się z całej Polski świeża kadra wypełniająca powstające właśnie urzędy o randze wojewódzkiej. Wizytę Gierka w piaskownicy na Millenium potraktowano wówczas jak – cytuję pożółkłą prasę z pamięci – „epokowe wydarzenie w dziejach Nowego Sącza”. Myślę, że kronikarze kwitnącego socjalizmu stawiali to wydarzenie dużo wyżej niż słynną wizytę Władysława Jagiełły na sądeckim zamku w celu knucia przeciwko Krzyżakom, co skończyło się, jak wiadomo, pod Grunwaldem. Tak więc towarzysz Edward Gierek przeciął wstęgę w indiańskiej wiosce i pognał dalej otwierać wielkie budowy socjalizmu.

W moim prywatnym archiwum zachowało się nawet zdjęcie z tamtej uroczystości autorstwa Antoniego Łopucha. Na fotce widać rozentuzjazmowanych lokalnych oficjeli. Z twarzy nikogo nie poznaję, ale w pamięć wbijają się ich obowiązkowe wówczas fryzury, wylansowane przez enerdowskich muzyków rokowych. Przypominały one trochę uczesanie lalki Barbie po kąpieli. U nas najsłynniejszą taką nosił piłkarz Jerzy Gorgoń z Górnika Zabrze, który zamiast na przodku fedrował w obronie reprezentacji Kazimierza Górskiego i mnie osobiście stylem gry nieco przypominał węglowy kombajn. Urobek w każdym razie słał się gęsto.

Zasadę działania węglowego kombajnu poznałem oczywiście wiele lat później w KWK „Komuna Paryska” w Jaworznie, a do piaskownicy na Millenium na czas nie zdążyłem, bo do Nowego Sącza trafiłem, kiedy województwo już raczej demontowano. Nie przeszkodziło mi to jednak dowiedzieć się, że mieszkanie, jakie wynajęła mi „Gazeta Krakowska”, położone jest w Zatoce Czerwonych Świń. Identycznie jak warszawskie osiedle zasiedlane przez najważniejszych funkcjonariuszy PZPR. W Nowym Sączu nazywano tak prominencki kwartał bloków, gdzie kiedyś również przydzielano mieszkania najbardziej wpływowym posiadaczom czerwonych legitymacji. Osobiście nie bardzo rozumiałem, dlaczego uważano to miejsce za szczyt luksusu, bo muchy z pobliskiego śmietnika masowo pchały się do kuchni, a w dużym pokoju słychać było kichnięcie sąsiada z czwartej klatki. O innych odgłosach blokowego życia nie wspominam, bo ten tekst może trafić w ręce dzieci.

Cóż, w pewnym sensie – choć zupełnie nieświadomie – czułem się dumny z miejsca, w które trafiłem, wszak moim sąsiadem był znajdujący się wówczas u szczytu politycznej kariery poseł Kazimierz Sas, a za ścianą miałem słynnego sądeckiego poetę Antoniego Kiemystowicza. I choć znalazłem się w tym miejscu całkiem przypadkiem, to – jak wspomnianej Anielce Gajdosz – znowu mi się łza w oku zakręciła. Jakoś tak się sentymentalnie zrobiło. Kazimierz Sas przegrał niedawno kolejne wybory, koparka zlikwidowała górkę im. Edwarda Gierka, a Tosiek Kiemystowicz nie dzwonił już do mnie od dobrych kilku lat.

Wojciech Molendowicz, „Abecadło sądeckie”, Nowy Sącz 2012 r.

 

Na zdjęciu: Plac zabaw na Millenium otwierał osobiście pierwszy sekretarz PZPR, towarzysz Edward Gierek. Działo się to we wrześniu 1978 r. przy okazji 100-lecia ówczesnych ZNTK.

Fot. Antoni Łopuch

Więcej tekstów o osiedlu Millenium znajdziesz w najnowszym wydaniu DTS – za darmo pod linkiem:

Reklama