Banszuce i Pieklorze pod Trupkiem

Banszuce i Pieklorze pod Trupkiem

stawowczyk

Są takie słowa i określenia, które jeszcze niedawno były w Nowym Sączu w powszechnym użyciu, ale cichaczem znikały ze słownika sądeckiej ulicy. Wielu z nas używało ich na co dzień, teraz są zapomniane. Inne wyszły z użycia nieco wcześniej. Spróbujmy niektóre z nich przypomnieć, objaśnić co znaczyły, choć pewnie nie wszystkie pamiętamy. Pogadajmy w dawnym sądeckim języku.

Banszuce – to słowo jest pozostałością po CK Austrii i w zlepku niemieckich słów oznaczało strażników kolejowych (bahn + schutz). Banszuce zostali zastąpieni przez sokistów.

Barakorze – mieszkańcy baraków socjalnych mieszczących obecnie warsztaty tzw. Elektryka (ZSZME), swego czasu najbiedniejsi sądeczanie, o których mówiło się z lekką pogardą.

Bata – czyli sklep z butami funkcjonujący przez całe lata w kamienicy Pod Jagiełłą? Jeśli ktoś się wybierał zakupić nowe trzewiki, to zwykle mawiał, że „idzie do Baty”.

Biały Dom – stoi do dziś na rogu al. Wolności i Grodzkiej, ale w czasach kiedy był tak nazywany, mieścił się tam Komitet Wojewódzki Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, który z prawdziwym Białym Domem miał tyle wspólnego, co czekolada z…

Blok Biegonicki – to ten długi budynek zaraz na początku al. Wolności, z ciągiem sklepów na dole. Powstające naprzeciw nowoczesne apartamentowce mogą napawać staruszka kompleksami. Kiedyś jednak synonim sądeckiego luksusu, zamieszkiwany przez lokalne elity – inteligencję, kadrę zarządzającą wiodących zakładów i osobiście przez pierwszego sekretarza KW PZPR Henryka Kosteckiego.

 


Bocianowo – dawno zapomniane określenie Muszyny. 

 

Bocianowo – dawno zapomniane określenie Muszyny.  Ponoć zawdzięczała je sezonowości mieszkańców, którzy zlatywali się tam, niczym bociany, na lato, a potem odlatywali.

Bryjów – czyli Stary Sącz, gdzie mieszkańcy rzekomo mieli się żywić bryjką. Bryjów to słowo z nie całkiem martwego języka. Czasami jeszcze ktoś tak powie.

Ciuciubabka – okazały budynek szkoły między al. Wolności i ul. Jagiellońską, który na frontonie zdobi płaskorzeźba kobiety z zawiązanymi oczami. Był czas, kiedy nikt nie mówił inaczej niż Ciuciubabka, ale czy dzisiaj ktoś jeszcze używa takiego określenia?

Chodok – jeszcze niedawno w Nowym Sączu nie było żadnych chłopaków za to żyły tu same chodoki. Pewności nie mamy, ale chyba to określenie całkiem nie wyszło z użycia, wszak od wielkiego dzwonu komuś jeszcze się wyrwie „o jaki z niego chodocek!”. To podobno komplement.

Dom Pierackiego – tak się potocznie mówiło na miejsce zwane później Domem Kultury Kolejarza, a obecnie Miejskim Ośrodkiem Kultury. Oczywiście Bronisław Pieracki nigdy tam nie mieszkał, ale imieniem zamordowanego ministra z sądeckim rodowodem nazwano nowoczesny na owe czasy dom kultury.

Dziadownia – oj, ale tego, to już z pewnością nie ma w sądeckim słowniku. Oprócz kolekcjonerów lokalnych ciekawostek nikt nie może pamiętać, że w przeszłości tak się mówiło na dom pomocy społecznej w jezuickim budynku przy ul. Piotra Skargi.

Haliniak – kim był Stasiu Haliniak pamiętają już tylko najstarsi sądeczanie. Nazwiskiem lokalnego oryginała wędrującego po mieście z workiem butelek na plecach nazywano pomnik Adama Mickiewicza na Plantach. Młodzież umawiała się pod Haliniakiem i łączyła się w pary.

Hajs – iść na hajs, to inaczej do pracy w sądeckiej parowozowni, gdzie trzeba było rozhajcować w palenisku lokomotywy. Nikt już dziś tak nie mówi, bo nie ma parowozowni, a parowozy oglądać można tylko w kolejowym skansenie.

Łańcuchowcy – nie tak dawne to czasy, kiedy w miejscu, gdzie Jagiellońska otwiera się na Rynek dyndały na koślawych słupkach metalowe łańcuchy. A na łańcuchach huśtali się łańcuchowcy wystawiając zmęczone twarze do porannego słońca. Kim byli łańcuchowcy? Szczęśliwymi ludźmi, którzy nie mają nic pilniejszego do roboty, niż popijanie niedrogiego wina w pobliskiej bramie. Łańcuchy ostatecznie wylądowały na złomowisku, ale gdzie są łańcuchowcy z tamtych lat?

 

 polski ład Polski Ład: zmiany w rozliczeniu składek i nowe rozwiązania podatkowe – dyżur ekspertów ZUS i KAS.

 

 

Ława – pamiątką po kładce wiszącej nad Kamienicą na wysokości stadionu Sandecji są dziś tylko betonowe podpory. Kiedyś to była najkrótsza droga łącząca dwie części miasta, a latem miejsce, gdzie odważne chodoki popisywały się przed dziopami skacząc do rzeki na główkę.

Kasztan – a dokładnie to Kasztan Nierób. Centralne miejsce w Nowym Sączu, 20 kroków od siedziby władz miasta. Bliskość majestatu władzy nigdy nie przeszkadzała przesiadywać na ławeczkach pod najsłynniejszym drzewem nie mniej słynnym nierobom. Oczywiście nie siedzieli tam dla samego siedzenia, ale głównie dla konsumpcji wszystkiego, co dało się wypić. Pod Nierobem było zdecydowanie wygodniej niż na nieodległych łańcuchach.

Pekaes – tak się kiedyś mówiło na wielki plac autobusowy w samym centrum miasta, z którego odjeżdżały pekaesy we wszystkie strony świata. Dzisiaj z rozpędu ktoś tak czasami jeszcze powie, choć to nazwa nieaktualna, bo pekaes sądecki umarł na długo zanim na świecie pojawił się covid.

Pieklorz – popularnie o mieszkańcu sądeckiego Piełka, czyli dzielnicy słynącej z odważnych chodoków, których czasami ponosiła fantazja. Pieklorz był dzielny, bitny, honorowy, niekoniecznie spędzał osiem godzin dziennie na etacie, ale z czegoś przecież żył. Jeszcze dzisiaj starsi mieszkańcy okolic ul. Lwowskiej z błyskiem w oku wspominają bohaterów z dawnych lat, z których byli nieźli pieklorze.

Pierwsza buda – nonszalanckie określenie I LO, zwanego też jedynką. Oczywiście przez całe dekady lepiej brzmiało chodzić do pierwszej budy, niż być pilnym uczniem pierwszego liceum ogólnokształcącego. Luzik.

Pniok – jakieś dwadzieścia lat temu najsilniejszą rekomendacją w Nowym Sączu było takie właśnie określenie. Tu się urodził, tu się wychował (np. na Piekle, albo na Pekinie) i tu mieszka. Pniok był zdecydowanie lepszym kandydatem na wszelkie stanowiska niż krzok (zasiedziały przybysz), albo ptok czyli przybłęda. W poważnym towarzystwie można było usłyszeć zdumione pytanie, dlaczego to ptok zostaje redaktorem, skoro mamy tu tylu mądrych pnioków. Dzisiaj za taką klasyfikację można by pójść z pozwem do sądu i skarżyć o dyskryminację z powodu miejsca urodzenia. Takie harce zdarzały się nawet na najwyższych szczeblach władzy, kiedy w ratuszu dało się słyszeć „panie prezydencie z Jarosławia”.

Rossmanith – a konkretnie mawiało się „mieć działkę u Rossmanitha, czyli zabukowany grobowiec na cmentarzu komunalnym. Nazwa stąd, że za cmentarnym murem Józef Rossmanith prowadził fabrykę wyrobów metalowych. Hala tego zakładu stoi od 115 lat w tym samym miejscu, ale o posiadaniu działki u Rossmanitha już nikt nie mówi.

Tandeta – albo inaczej ruski targ, czyli miejsce handlu dobrem wszelakim zlokalizowane tam, gdzie teraz stoi galeria Trzy Korony. Na rogu Lwowskiej i Krańcowej sądeczanie sprzedawali m.in. zawartość paczek jakie dostawali z Ameryki.

Trupek – popularny lokal gastronomiczny pomiędzy Pekaesem a Domem Pierackiego. Młodzi umawiali się pod Trupkiem, a trupek dlatego, że w tym miejscu wcześniej znajdował się cmentarz. Trupek to nazwa obiegowa, bo lokal oficjalnie nazywał się Mocca.

Trzetrzewiok – obywatel Trzetrzewiny skory do bitki, najchętniej przy użyciu sprzętu, jaki akurat znajdował pod ręką. Złośliwi mówili, że Trzetrzewina to kraina latających siekier i pewnie było w tym ziarnko prawdy. Ale kto dzisiaj mówi Trzetrzewiok?

Ubezpieczalnia – kiedyś sądeczanie nie chodzili do lekarza, tylko do Ubezpieczalni właśnie. Na ulicę Długosza. Jeśli oczywiście wyciągnęli wcześniej kartotekę.

Warsztaty – starsi sądeczanie do dzisiaj tak mówią. Zmieniały się epoki, zmieniały się nazwy, a tradycyjni sądeczanie chodzi do pracy „na Warsztaty”. Nawet w czasach, kiedy to miejsce nazywało się już ZNTK i Newag.

Waśko – a precyzyjnie „Do Waśki” chodziło się na zakupy spożywcze na rogu Jagiellońskiej i Wałowej, tam gdzie teraz telefony komórkowe. Oczywiście działo się to w czasach, kiedy w sklepach spożywczych straszyły puste półki, a u Waśki było wszystko. No prawie wszystko.

Zawada – kiedy ktoś w Sączu chciał obrazić rozmówcę, sugerował mu, żeby ten się udał do Zawady. Na leczenie psychiatryczne. Dzisiaj to raczej nieaktualne, a wielu obywatelu chciałoby posiadać dom w Zawadzie.

 

Czytaj również: Kąclowa. Zagrali dla Gabrysia. Kościół zadrżał w posadach.

Targi Edukacja, Kariera, Przyszłość

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama