Artura Butschera droga na plan „Colditz Story”

Artura Butschera droga na plan „Colditz Story”

25 stycznia 1955 roku, w nieistniejącym już londyńskim kinie Gaumont Cinema (obecnie Odeon Luxe Haymarket), odbyła się światowa premiera „Colditz Story” w reżyserii, wtedy jeszcze wschodzącej gwiazdy brytyjskiej reżyserii – Guya Hamiltona. Oparta na pamiętniku Pata Reida ekranizacja należała do najbardziej docenianych i kasowych w owym czasie na Wyspach i razem z takimi filmami jak „Stalag 17”, „Most na rzece Kwai” czy „Wielka ucieczka” wpisała się w żelazny kanon zarówno klasyki kina wojennego spod znaku POW (prisoner-of-war), jak i poczet pozycji obowiązkowych każdego szanującego się fana gatunku. Swoją cegiełkę do sukcesu produkcji – oprócz Brytyjczyków, Francuzów, Niemców, dwóch Austriaków i jednego Belga, dołożyli także Polacy, w tym sądeczanin Artur Butscher.

Wielcy o(b)sadzeni

Do tytułowego Colditz, renesansowego zamku nieopodal Lipska w Saksonii, przylgnęła etykietka „bajkowy”, choć wypada nadmienić tutaj, że głównie w kontekście jego malowniczego położenia. Stojące za tym miejscem mroczne karty historii, wypadałoby łączyć (jeżeli już decydować się na takie porównania), co najwyżej z posępnymi baśniami braci Grimm niż jakimkolwiek innym rodzajem bajkowości. Na przestrzeni lat Colditz funkcjonowało w różnych kontekstach, a w kontekście omawianego filmu jako miejsce przetrzymywania oficerów wziętych do niewoli w czasie II wojny światowej. Pierwszymi „lokatorami” zamku byli oficerowie polscy kampanii 1939 roku. Osadzono tu między innymi kontradmirała Józefa Unruga, gen. Tadeusza Piskora i płk. Mieczysława Mozdyniewicza. W latach 1940–1943 w zamku przebywało od 40 do 100 polskich oficerów, a w lutym 1945 roku dołączyli do nich dowódcy AK – generałowie Tadeusz Bór-Komorowski i Antoni Chruściel.

Wśród filmowych osadzonych, oprócz Johna Millsa, ikony wyspiarskiego kina i laureata Oscara, będącego dla kilku pokoleń widzów symbolem bohatera wojennego, Erica Portmana, któremu jeszcze w latach 40. ubiegłego wieku role u Pressburgera i Powella zapewniły status gwiazdy, czy też Niemca żydowskiego pochodzenia Antona Diffringa z aktorską filmografią godną największych: „Fahrenheit 451”, „Tylko dla orłów” czy „Ucieczka do zwycięstwa”, wiodące role, choć w planie dalszym, przypadły nie tylko i nie mniej wziętym nazwiskom ówczesnej brytyjskiej kinematografii, ale i wybitnym osobowościom polskiego środowiska teatralnego i filmowego powojennej emigracji w Londynie. Wśród nich: Zygmunt Rewkowski, Zbigniew Blichewicz, Witold Sikorski, Bogdan Doliński, Gwidon Borucki (alias Guido Lorraine), czyli pierwszy wykonawca pieśni „Czerwone maki na Monte Cassino”, znany z przedwojennych komedii Michała Waszyńskiego Ludwik Lawiński, oraz najatrakcyjniejsza z naszego sądeckiego punktu widzenia, barwna postać przedwojennego światka artystycznego Nowego Sącza – Artur Butscher.

W drodze do Colditz

Droga na plan „Colditz Story” okazała się dla Artura Butschera kręta, wyboista i wybrukowana dramatycznymi zwrotami akcji, nie mniejszymi niż te zawarte w blockbusterze Hamiltona. Był najstarszym z czterech synów Antoniego, właściciela warsztatu mechaniczno-kowalskiego przy ul. Jagiellońskiej, radnego i działacza Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. W wolnych chwilach udzielał się w teatrze Towarzystwa Dramatycznego jako aktor i reżyser, współpracując m.in. z Bolesławem Barbackim. Po wybuchu II wojny światowej Butscherowie uciekli do Lwowa, nie zdając sobie jeszcze wtedy sprawy z tego, że poszukiwanie azylu zostanie zwieńczone wywózką na Sybir. Szczęśliwie udało im się dotrzeć do formującej się armii Andersa przechodzącej szlakiem 2. Korpusu do Bagdadu. Tam w 1943 roku przy polskim wojsku powstaje Teatr Dramatyczny, na deskach którego Artur (wraz z żoną Jadwigą i synem Aleksandrem) wcielał w życie kolejne role działającego w warunkach frontowych teatru. Koniec wojny zastał Butscherów we Włoszech, gdzie podejmują decyzję o emigracji do Anglii.

Na Wyspach Artur Butscher pracował jako kierownik działu terapii zajęciowej w polskim szpitalu w Mabledon pod Londynem. Występował regularnie w spektaklach Teatru Aktora, Teatru Polskiego ZASP, jak również Teatru Dramatycznego 2. Korpusu (po przybyciu do Wielkiej Brytanii teatr został włączony do Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia), gdzie w 1947 roku podczas festiwalu w londyńskim Scala Theatre zadebiutował rolą Prezesa w sztuce Romana Niewiarowicza „Gdzie diabeł nie może…” w reżyserii Stanisława Belskiego. Jednak nie z reżyserem Belskim, lecz Leopoldem Pobóg-Kielanowskim, ówczesnym dyrektorem Teatru Polskiego ZASP w Londynie, najczęściej krzyżowały się artystyczne drogi Butschera, zwieńczone rolą Franciszka Kowalskiego w sztuce Marka Hłaski „Bohaterom nie udziela się kredytu” z 1960 roku.

Znaczący epizod  

Nie sposób oddzielić wieloletniej współpracy Butschera z Kielanowskim względem późniejszego angażu do „Colditz Story”. Doświadczenie zdobyte w zespole Kielanowskiego zaowocowało nie tylko kolejnymi rolami teatralnymi, współpracą z sekcją polską radia BBC, ale również występami na srebrnym ekranie, z których za najgłośniejszy należy uznać ten w filmie Hamiltona właśnie. Fakt faktem, Butscherowi przypadła w udziale skromna rola polskiego pułkownika WP, choć z jednym znaczącym epizode

m.

Po kolejnej z rzędu nieudanej próbie ucieczki z Colditz, okazuje się, że za ich niepowodzeniem stoi jeden z oficerów polskich – szantażowany przez Gestapo porucznik Karski (Zbigniew Blichewicz). Zdemaskowany informator zostaje oddany pod sąd wojskowy, któremu przewodniczy pułkownik. W jednej z bardziej przejmujących scen filmu, Butscher grzmi: „Pan splamił mundur żołnierza polskiego, zdradził pan Ojczyznę i swoich kolegów. Zawiódł pan nasze zaufanie. To, że rodzina pańska była w rękach Gestapo, nie może być okolicznością łagodzącą – raczej poświęcić rodzinę niż honor i towarzyszy broni. Jesteś zdrajcą! Polska wstydzi się ciebie! Poruczniku Karski, sąd skazuje ciebie na śmierć!”.

Docenieni

Fakty historyczne przemieszane z pamiętnikarstwem stały się kanwą, na której Hamilton (do spółki z Ivanem Foxwellem) wzniósł scenariusz „Colditz Story”. Autentyczna opowieść, orbitująca wokół zuchwałych ucieczek jeńców alianckich, została ciepło przyjęta przez ówczesną krytykę, która uznała film za „zabawny”, „czarujący” i „szczery”. Recenzent emigracyjny Zygmunt Nowakowski chwalił grę Polaków: „Może im tak dobrze te role leżą, że przeszli obozy niemieckie albo łagry sowieckie”, zarzucając jednocześnie producentom, że zrozumieli wszystkich aktorów-obcokrajowców, „Anglików ni w ząb”.

Oprócz dowcipnych dialogów i bezpretensjonalnego aktorstwa, jak również zręcznego łączenia typowo brytyjskiego humoru z heroicznym patosem, Nowakowski docenił produkcję również za zawarte w niej niebanalne świadectwo braterstwa i niezłomności ludzkiego ducha w obliczu nieszczęścia. Krytyk chwalił przyszłego reżysera czterech Bondów za swobodę i niewymuszone podejście do materiału wyjściowego, w którym groza miejsca i rozgrywających się za jego murami dramatów z każdą kolejną minutą schodzi na plan dalszy, ustępując miejsca rodzącym się sojuszom i przyjaźniom szarej obozowej rzeczywistości.

Artur Butscher, zresztą jak i pozostali filmowi bracia broni, nigdy już do ojczyzny nie powrócił. Zmarł w 1970 roku i spoczywa (wraz z żoną i synem) na londyńskim cmentarzu Sheen Cemetery w kwaterze Związku Artystów Scen Polskich.

Przeczytaj więcej inspirujących tekstów w „Dobrym Tygodniku Sądeckim” (do bezpłatnego pobrania:

 

 

 

 

 

Historię Artura Butschera z czasów gdy w Nowym Sączu montował Fordy przeczytasz tutaj:

W Nowym Sączu Fordy montowano

 

Zdjęcie

Artur Butscher – kadr z filmu Guya Hamiltona „Colditz Story”

Targi Edukacja, Kariera, Przyszłość

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama