4. Sącz Jazz Festival: Weband wieńczy dzieło [RELACJA]

4. Sącz Jazz Festival: Weband wieńczy dzieło [RELACJA]

Z ogromnym żalem i smutkiem informuję, iż 4. edycja Sącz Jazz Festival przeszła do historii. Historii w temacie faktycznego, fizycznego domknięcia jednej z niewielu sądeckich imprez, na które rok rocznie, prawdziwie i autentycznie czekam – no tak… Przeszła również do historii z poziomu artystycznej i repertuarowej walki z cieniem. Z poziomu jakości, która z sezonu na sezon progresywnie wzrasta i krzepnie. Do kart historii Centrum Kultury i Sztuki im. Ady Sari w Starym Sączu i kolejnej wymyślonej przez Nich „dyscypliny”, w której zaczynają się ścigać, ale już sami ze sobą. Nie dlatego, że konkurencji brak. Lecz dlatego, że łapie mocne tyły.

Zmęczony, ale szczęśliwy. Smutny, gdyż wsteczne odliczanie do kolejnej edycji, które uruchomiłem w niedzielę – potrwa więcej niż chwilę. No cóż, wszystko, co ma początek, ma też koniec, a co dobre, szybko się kończy. Choć nie w temacie końca jeszcze, lecz prawdziwego słońca tej pory okazał się występ Weband Quintet w składzie: Piotr Wyleżoł (Fender Rhodes), Szymon Mika (gitara), Marcin Kaletka (saksofon altowy, saksofon sopranowy), Max Mucha (kontrabas, gitara basowa) i David Hodek (perkusja). Warto tutaj dopowiedzieć, że koncert finałowy odbył się nie jak poprzednie cztery, czyli na deskach starosądeckiego „Sokoła”, ale w Dworze Świdnik niedaleko Łukowicy, z której pochodzi jeden z nich – nasz Marcin Kaletka.

Piotr Wyleżoł | fot. Paweł Ferenc

O przypadku nie może być mowy, są tylko znaki. Wchodzę do środka. Czuć atmosferę ekscytacji, oczekiwania za czymś, co wyjątkowe, gdyż osobiste. I nie mam na myśli spotkania ze światowej klasy muzyką na żywo, supergrupą jazzowych bogów, ale z twarzami ludzi zgromadzonych blisko – bliższych?, tymi nieco dalej – dalszych? Może. Uśmiechniętymi, wpatrzonymi w całość z niekrytym podziwem dla warsztatu, pomysłu i biegłości, to na pewno, ale jakby bardziej w środek. W oczarowaniu. Ze wzruszeniem. Jedno z lepszych uczuć to świadomość własnej wartości i duma z osobistych osiągnięć. A jeżeli duma ta poparta jest uznaniem najbliższych, przyjaciół i znajomych, którzy przychodzą tak licznie, by dać temu wyraz, to czy może być coś piękniejszego. Chyba nie – zdecydowanie nie. Lecz równie piękne w zupełności wystarczy.

Koncert podobał mi się, zanim jeszcze się rozpoczął. Ciekawie zapowiedziany przez Wojciecha Knapika, dyrektora Centrum Kultury i Sztuki im. Ady Sari w Starym Sączu, do spółki z Jarosławem Czają – miłośnikiem jazzu, publicystą, ale i mistrzem rysunku i fotografii, Weband zafundował zebranym pięć rozbudowanych i wielopoziomowych kompozycji: „Koniec października” autorstwa Szymona Miki, następnie „Final Assignment”, „Doctor Holmes” i „Dark Matter”, czyli trzy utwory z wydanego w 2020 roku debiutu „Cavatina Session”. Ponadto „Dom” na domknięcie głównej części setu oraz standard jazzowy „Beatrice” w aranżacji Piotra Wyleżoła na bis.

Marcin Kaletka | fot. Paweł Ferenc

Tego wieczoru wszystko grało i było – zarówno forma artystyczna nieformalnego lidera Piotra Wyleżoła, jak również poziom wykonawstwa poszczególnych członków Weband Quintet. Znalazło to wyraz we wspaniałych solówkach i jazzowych kolażach. Nieprzerwanych próbach wyrwania się ze szponów konwencji (a może bardziej z nią igranie?), żonglerce gatunkami, stylistykami i mimo intensywnego i rozciągniętego w czasie metrażu poszczególnych kompozycji – wszystko okazało się przyswajalne, niejako „popowe”, o solidnej podbudowie dramaturgicznej. A mówiąc najprościej – nie poddające się nudzie.

Słuchając niedzielnego koncertu nie sposób było oprzeć się wrażeniu, że kompozycje nakręcają się same, jakby oplatane przez muzyków misternie tkaną pajęczą siecią melodii. W tym temacie najskuteczniejsze okazały się „Dark Matter”, „Doctor Holmes” i arcyciekawy, zbudowany na kanwie zbioru oderwanych od siebie utworów i rozbudowany do formy jazzowej suity, „Dom”. Set, który zaprezentowali tego wieczoru może nie czerpał z zawrotnej ilości środków stylistyczny, a mimo to (a może właśnie dzięki temu) wytworzyła się przestrzeń do zaskakującego i wielopoziomowego, choć w żadnym wypadku nie wykoncypowanego przekazu.

Weband | fot. Paweł Ferenc

Trudno odmówić Weband wyobraźni, odwagi i talentu melodycznego. Choć trzeba zaznaczyć, że ich muzyka wymagała od słuchaczy wyjątkowego skupienia na brzmieniowej ornamentyce, którą można łatwo zagubić przy tak rozbudowanym podaniu. Piotr Wyleżoł jest świetnym przykładem na to, że subtelności w grze nie muszą oznaczać braku charakterności. To jazzman pierwszej próby i nieprzejednany improwizator z krwi i kości. David Hodek na perkusji i Max Mucha na kontrabasie (wymiennie z gitarą basową) trzymali w nieustannym napięciu przeszło godzinny muzyczny spektakl. To właśnie aranż i tło dawały pole do inteligentnej polemiki między prezentującymi mieszankę wirtuozerii i nonszalancji, dyscypliny i inwencji Miką na gitarze i saksofonami Kaletki.

Koniec końców Weband zaprezentował materiał złożony, niesztampowy, rewelacyjnie zaaranżowany, a przy tym niebywale przystępny. Sprawdziło się wszystko, co powiązane z dbałością o temat i z tym, co wydarzyło się pomiędzy grającymi: zabawa konwencją, puszczenie oczka do fanów bardziej tradycyjnego jazzu i to, co najważniejsze, czyli wsłuchiwanie się w siebie nawzajem. Świetne domknięcie kolejnej edycji jazzowego święta na Sądecczyźnie.

Fot. Paweł Ferenc / Jan Leśniara

Reklama