Dziś mija setna rocznica urodzin Świętego Jana Pawła II. Cały świat, a Polska szczególnie wspomina, wspominamy i my…
Rok 1983 – druga pielgrzymka do Ojczyzny. Jednym z punktów wizyty było Podhale, konkretnie Dolina Chochołowska, a było to 23 czerwca. Wprawdzie Wikipedia tego nie podaje, ale wtedy właśnie JP II spotkał się w schronisku z Lechem Wałęsą.
Zanim jednak doszło do spotkania, w Karpackiej Brygadzie Wojsk Ochrony Pogranicza, miesiąc wcześniej zaczęły się przygotowania. Z nieznanych wówczas przyczyn Samodzielna Kompania Odwodowa, która (jak się później okazało) bezpośrednio ochraniała papieża, zaczęła ćwiczyć głównie taktykę antyterrorystyczną. Nikt nie pytał po co.
W końcu pada rozkaz: wyjeżdżamy na Podhale. Wciąż nie było wiadomo po co.
Obóz zorganizowano niedaleko wjazdu do Doliny Chochołowskiej na dużej polanie. Wszyscy już się domyślali, że chodzi o Jana Pawła II, ale gdzie ma być i kiedy – to było owiane tajemnicą.
Przygotowania do ochrony papieża nie były łatwe. Trzeba było zorganizować obóz, łączność, zaopatrzenie, paliwo. Pojawił się śmigłowiec. Były codziennie zajęcia antyterrorystyczne w Dolinie Kościeliskiej i bieganie wiele kilometrów po górach z bronią (bez amunicji). Nikt jednak nie narzekał. Kiedy już było wiadomo po co żołnierze są na Podhalu, wszyscy byli zaszczyceni, że będą mogli ochraniać JP II.
W przeddzień przyjazdu Jana Pawła II było już bardzo nerwowo. Kilka razy powtarzane rozkazy, odprawy z dowódcą KBWOP, sprawdzanie sprzętu…
Wreszcie wymarsz. Część oficerów i kilku żołnierzy udało się szlakiem na Trzydniowiański Wierch, gdzie miał się pojawić Papież.
Na górze, a właściwie pod jego szczytem, o umówionej godzinie pojawił się śmigłowiec, z którego wyrzucono wielki wór. Był w nim namiot i żywność. Niestety ktoś nie pomyślał i z zielonych ogórków od uderzenia o ziemię od razu zrobiła się mizeria. Natomiast mocno we znaki dawały się muchy, które były wszędzie.
Dzień przebiegał normalnie. Patrole na wyznaczonym odcinku i meldunki, że nic się nie dzieje. Noc to nasłuchiwanie czy ktoś nie nadchodzi. Spać się za bardzo nie dało. Twardo i zimno. Woda w manierkach zamarzła.
Rano nerwy sięgały zenitu, zwłaszcza od momentu kiedy na niebie pojawił się śmigłowiec z Janem Pawłem II. W lesie poniżej namiotu pojawili się snajperzy. Na szczycie – „aniołki płk M”, czyli funkcjonariuszki (komandoski).
Żeby zobaczyć co się dzieje, trzeba było zejść 200-300 metrów niżej. Zza drzew widać było schronisko i ludzi przed nim stojących. Wszyscy, czyli Lech Wałęsa i cała reszta czekali na Jana Pawła II.
Po pewnym czasie kilkadziesiąt osób, w tym papież ze swoimi najbliższymi współpracownikami oraz przewodnikiem na przedzie wyruszyli w góry, na Trzydniowiański Wierch. Daleko przed nimi ochrona, wszędzie poukrywani w lesie żołnierze WOP Samodzielnej Kompanii Odwodowej.
Za papieżem szli inni. Byli lekarze, pielęgniarki oraz karetka.
Kiedy skończyła się wizyta JP II, należało zwinąć obóz.
Dopiero wieczorem można było w TV obejrzeć całe wydarzenie, choć emocji ludzi, którzy ochraniali papieża nie da się opisać.
***