O uszczęśliwiaczach, Rubikonie, pieniądzach, nic nierobieniu i symbiozie z jeżami…

O uszczęśliwiaczach, Rubikonie, pieniądzach, nic nierobieniu i symbiozie z jeżami…

Z Sabiną Wiercioch, sądecką psycholożką, terapeutką, miłośniczką ludzi i zwierząt rozmawia Iwona Kamieńska.

IK: Przychodzi człowiek do psychologa i mówi: nie mogę znaleźć szczęścia. Gdzie mam szukać? Psycholog podpowiada: w sobie. A człowiek swoje: prześwietliłem już wszystkie zakamarki siebie i nie ma ani śladu szczęścia. Zgubiłem sens… Co powiesz takiemu człowiekowi?

SW: Zrobi się dziwnie jeśli powiem, że przyszedł mi teraz do głowy mem, którego bohaterkami są dwie kury i jedna z nich mówi : „chcę być szczęśliwa”, na co druga odpowiada: „to bądź|” ? A tak serio, to pewnie mało w takiej sytuacji powiem. Skupię się raczej na słuchaniu. Będę chciała dostrzec i usłyszeć co takiego dzieje się w życiu tego człowieka, że czuje, że jego szczęście jest tak daleko od niego.

IK: Są ludzie wydawałoby się „wszystkomający”: zdrowi, majętni, otoczeni bliskimi i nieszczęśliwi, a z drugiej strony są chorowici, niekiedy nawet ciężko chorzy lub w inny sposób doświadczeni przez życie, którym ani pieniędzy ani przyjaciół nie zbywa, a jednak cieszą się każdym dniem. Jedni i drudzy trochę wymykają się próbom określenia reguł jakimi rządzi się szczęście. Jak myślisz czego takiego nie mają ci pierwsi, co mają ci drudzy?

SW: Pamiętam jak kilka lat temu w Macedonii pewien przewodnik powiedział mi, że nie ważne z jakiej części świata pochodzisz, bo wszyscy ludzie na świecie chcą tego samego: chcą kochać i być kochanymi, bawić się, jeść i czuć szczęście. Pamiętam, że te słowa zrobiły wtedy na mnie duże wrażenie. Tak właśnie jest.

Wszyscy pragniemy tego samego, choć każdy z nas ma własną historię życia, na którą składają się biologia, geny, osobowość, rodzina w jakiej dane nam było się wychować i osobiste doświadczenia. To wszystko ma znaczenie i wpływa na to kim i jacy jesteśmy. Między innymi na to, czy jesteśmy szczęśliwi. Poczucie szczęścia jest subiektywnym odczuciem i stanem. Osobiście uważam, że nie jest to stan łatwy do osiągnięcia, ale możliwy. Znam wielu szczęśliwych ludzi, ale widziałam też ludzi wręcz chorych na nieszczęście. Poczucie szczęścia zależy w dużej mierze od nas i od naszej interpretacji danej sytuacji. Szczęście nie leży wśród drogich rzeczy, ale w wewnętrznym poczuciu sensu, spełnienia i zadowolenia z życia. Nie zdziwi mnie jeśli w biednej chacie będzie więcej szczęścia i kolorów niż w willi za miliony.

IK: Od 10 lat publikowany jest ranking najszczęśliwszych krajów na świecie przygotowany na zlecenie Organizacji Narodów Zjednoczonych, który tworzony jest na bazie badań poziomu zadowolenia z życia mieszkańców różnych państw. Respondenci pytani są jaką mają opinię na temat jakości swojego życia oraz czy są z niego usatysfakcjonowani. Łącznie oceniono 146 krajów. W przygotowaniu zestawienia uwzględnia się również produkt krajowy brutto na mieszkańca, wsparcie społeczne, długość życia oraz swobodę dokonywania życiowych wyborów.

W tegorocznym rankingu (2022 rok), podobnie jak w poprzednich króluje Finlandia. Drugie miejsce zajmuje Dania. Z trzeciego spadła długoletnio zadomowiona tam Szwajcaria, bo wyprzedziła ją Islandia. A Polska spadła z 44 miejsca na pozycję 48. Jak myślisz w jakim stopniu miejsce w którym żyjemy determinuje nasze poczucie szczęścia i czy możemy zrobić coś, żeby bez przeprowadzki  uczynić szczęśliwszym mały zakątek świata, w którym mieszkamy?                                     

SW: Myślę, że miejsce w jakim żyjemy mocno determinuje nasze poczucie szczęścia. Zaczynając od rodziny, domu, znajomych, dzielnicy, a na kraju  kończąc. Kiedy przychodzi do mnie do gabinetu ktoś z deficytem szczęścia to zadaję mu jedno, bardzo ważne pytanie: co przeszkadza Ci w byciu szczęśliwym”? Odpowiedź na nie jest początkiem drogi w stronę szczęścia. Może okazać się, że ktoś tkwi w toksycznym związku, albo nienawidzi swojej pracy. Może za dużo ma na głowie. Może nie umie odpoczywać… A kiedy już wiadomo, może okazać się, że zmiany jakie warto wprowadzić w życie nie muszą oznaczać totalnej rewolucji. Niewielki krok w kierunku szczęścia może być jak kamień wrzucony do wody, który będzie zataczał coraz większe kręgi. Pomyślcie ludzie, bez względu na to gdzie mieszkacie: co macie do stracenia? W najgorszym wypadku możecie po prostu być szczęśliwi. Ja bym próbowała. A co!

IK: Janusz Czapiński, autor Cebulowej Teorii Szczęścia, wysnuł ze swoich badań bardzo optymistyczne przesłanie: nawet po największym życiowym kryzysie można się pozbierać, a poziom naszego ogólnego zadowolenia z życia zależy przede wszystkim od pozytywnego nastawienia do świata i do ludzi. Czy można się tego nauczyć nawet jeśli życie przeciągnie nas pod kilem? A jeśli można, to jak?

SW: Jeśli zmiany nie byłyby możliwe, to moja praca jako psycholożki i terapeutki nie malałaby sensu. A tego bym chyba nie zniosła. Więc odpowiadając na pytanie: uważam, że tak, bez względu na ogrom bólu jaki dane nam było poczuć i tragedie jakie dane nam było przeżyć, SZCZĘŚCIE JEST MOŻLIWE. Może nie znajdziemy go od razu i na zawołanie, bo szczęście jest procesem i dlatego nie może być wyłącznie celem. Ale warto spróbować. Szukajcie go w czynnościach, które sprawiają Wam radość i potencjalnie przybliżają do upragnionego stanu. Otaczajcie się dobrymi ludźmi, których kochacie i lubicie. Ludźmi przy których myślicie o sobie bardziej dobrze niż źle.

IK: Ciekawostka: nie jest do końca prawdą, że pieniądze szczęścia nie dają, bo czasem jednak są do szczęścia potrzebne. Z badań Czapińskiego wynika, że w grupie osób zamożnych i średniozamożnych dobrostan w ogóle nie zależy od pieniędzy, za to pieniądze od dobrostanu już tak. Czyli szczęśliwszym zarabianie pieniędzy przychodzi łatwiej. Obserwujesz to zjawisko wokół siebie, wśród swoich znajomych, pacjentów, sąsiadów?    

SW: Ja osobiście jestem wielką fanką pieniędzy i bez skrępowania mówię że lubię kiedy są blisko i lubię je mieć przy sobie. Więc hipokryzją byłoby mówienie, że pieniądze szczęścia nie dają. Ale tu raczej chodzi o to, że one same w sobie nie mogą być celem i sensem, bo to się nie uda. Serio. One pomagają i ułatwiają łapanie dobrostanu wewnętrznego, ale same w sobie szczęściem nie są, nie były i nie będą. Myślę ze ludzie szczęśliwi nie tylko łatwiej zarabiają pieniądze, ale ogólnie życie przychodzi im lżej. Bo szczęśliwi ludzie mają taką niezwykłą moc, że są jak boja na morzu. Choćby nie wiem jaki nastał sztorm, jak mocno by wiało i grzmiało, oni utrzymają się na powierzchni i nie zatoną (takie oto porównanie przyszło mi na myśl po wakacjach, co jest dowodem na to, że podróże faktycznie rozwijają).

IK: Jest taka granica w odczuwaniu deficytu szczęścia, albo wręcz w odczuwaniu nieszczęścia, poza którą już trudno radzić sobie samemu i trzeba poprosić o pomoc psychologa? Dotknę tu tematu na osobną rozmowę, którą mam nadzieję kiedyś przeprowadzimy, bo to bardzo ważne… Za tą  granicą, czasem bliżej, czasem dalej, ludzie przekraczają kolejną, a ta kolejna jest już Rubikonem, poza którym gaśnie życie. Jak opisałabyś ten stan? Po czym rozpoznać, że pora sięgnąć po mocniejszą artylerię niż domowe sposoby na odzyskanie zadowolenia z życia?

SW: Kurde… pół rozmowy powstrzymuję się żeby w temacie szczęścia nie zacząć znowu gadać o depresji … ale się nie da. Dobrze, że to wyszło od Ciebie, nie ode mnie, bo znowu by było, że gadam tylko o depresji i dołuję.  A tak serio, to faktycznie istnieje taka granica po przekroczeniu której, człowiek się gubi i wpada w otchłań samotności, ciemności i mroku. Wtedy to wszystko, co zostało napisane powyżej, dla takiej osoby wydaje się być brednią i psychologicznym bełkotem. Spoko. Ja to akceptuję. Akceptuję, że ktoś tak myśli, bo tak się czuje. Tylko tak wcale nie musi być.

Jeśli nasze złe samopoczucie, poczucie bezsensu, wycofanie się z życia społecznego, utrzymuje się dłużej niż dwa tygodnie, to powinno być to dla nas trochę niepokojące. Codziennie mijamy mnóstwo osób, które nie mają siły rano zwlec się z łóżka, a przez cały dzień płacz mają na końcu nosa. To ludzie, których boli i piecze całe wnętrze. Depresja – bo tak się nazywa ta straszna choroba, która zabija w człowieku nawet minimalną radość, o szczęściu już nie wspomnę – jest cichym i groźnym przeciwnikiem. Samym nam będzie niezwykle ciężko sobie poradzić. W większości przypadków będzie to wręcz niemożliwe. Jeśli czujemy, że dzieje się z nami coś niepokojącego, złego, to warto skonsultować swój stan z lekarzem psychiatrą lub psychologiem. Czasem jedna wizyta potrafi bardzo dużo zmienić na lepsze.

IK: Znalazłam kiedyś w sieci inicjatywę, bardzo ważną i pięknie realizowaną, którą warto śledzić bez względu na wykonywany zawód i bez względu na swój osobisty poziom dobrostanu. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę frazę: „życie warte jest rozmowy”. Rozmowa z człowiekiem, który potrzebuje pomocy, to twoje podstawowe narzędzie pracy, ale to narzędzie (o czym czasem zapominamy) dostępne jest dla każdego z nas i może pomóc komuś w pokonywaniu życiowych zakrętów, o ile właściwie go użyjemy. Jak rozmawiać, żeby pomóc wyjść z takich zakrętów bezpiecznie?

SW: Często mam wrażenie, że do gabinetu przychodzi coraz więcej  ludzi, którzy chcą po prostu pogadać z kimś, kto wysłucha, usłyszy co mają do powiedzenia. Spotkanie polega na szczerej, dobrej rozmowie, która sama w sobie daje poczucie bezpieczeństwa i nadaje sens i znaczenie. Rozmowa jest bardzo ważna, ale nie oszukujmy się, jest tez cholernie trudna (można mówić „cholernie” w gazecie?) To umiejętność, dar. Nie zawsze jednak w życiu osobistym mamy na to czas, czy ochotę. Ja, poza gabinetem, ostatnią rzeczą jaką mam ochotę robić to rozmawiać. Serio! I mogę się założyć, że ma tak większość ludzi z branży. My po prostu wkładamy mnóstwo zaangażowania i skupienia na rozmowy w gabinecie i później zwyczajnie już nie mamy na to siły. A przez telefon wyjątkowo nie lubię gadać. Pewnie teraz większość się zastanawia co to za dziwaczna psycholożka. No cóż. Taka prawda. Nic nie poradzę.

Ale wracając do pytania jak rozmawiać żeby pomagać, a nie szkodzić, szybko podpowiadam: po pierwsze trzeba mieć na to siłę, czas, miejsce i przestrzeń. Nie można zmuszać się do takich rozmów. Otwartość (to termin trochę z psychologicznego slangu, wrzucam żeby trochę zaszpanować) musi być po obu stronach. Po drugie – bardziej skupcie się na słuchaniu niż dawaniu rad. Nie wiem czemu ludzie od razu kiedy słyszą, że ktoś ma problem, to jak z karabinu wyrzucają „złote rady”, w momencie kiedy większość ludzi chce być po prostu wysłuchana – tyle. KONIEC. KROPKA. Ludzie sami znajdą najlepsze dla siebie rozwiązanie. Uwierzcie w nich. A po trzecie: po prostu bądźmy. Wypijmy wspólnie kawę i tyle wystarczy. Poważnie. Słowa są ważne, ale czasem zbyteczne.

IK: Jakie są Twoje osobiste patenty na „doszczęśliwienie się?  Czy są wśród nich takie, które możesz śmiało określić jako uniwersalne, które  powinny zadziałać u większości z nas?

Nie mogę zupełnie szczerze odpowiedzieć na to pytanie, bo stracę resztki jakiejkolwiek godności. Żartuję. Albo nie? Kiedyś ktoś już zadał mi to pytanie i pamiętam, że mocno się zastanawiałam i doszłam do wniosku, że ja chyba bardzo dużo żartuje i wyśmiewam wiele trudnych rzeczy w swoim życiu, bo uważam, że życie traktowane zbyt poważnie byłoby nie do zniesienia. W gabinecie stosuję dużo elementów terapii prowokatywnej, czyli mówiąc prosto – też się dużo wygłupiam i żartuję. Dobrze jest czasem wyśmiać to, co nas boli, blokuje, czy przeraża . I to jest super. Ja to lubię i klienci chyba też, ale to już trzeba ich zapytać. A drugim takim patentem jest świadome NIC NIE ROBIENIE. Połóż się na chwilę na łóżku i normalnie nic nie rób. Leż i rozkoszuj się tym ze możesz leżeć. Pięć minut i jestem innym człowiekiem. Umiejętność odpoczywania to wielka sztuka.

SW: Czy w miejscu, w którym mieszkasz jest coś szczególnego sprzyja Twojemu osobistemu poczuciu szczęścia? I z drugiej strony: co mogłoby się zmienić, żebyś Ty czuła się w tym konkretnym miejscu lepiej?

Od zawsze tam gdzie mieszkam poczucie szczęścia dawały mi zwierzęta, przyroda i ludzie. W tym roku w moim ogrodzie zamieszkała rodzina jeży. Żyją w symbiozie ze mną (a to nie lada wyczyn) i moim kotem Ryszardem. Jak wieczorem tupią radośnie po ogrodzie to od razu człowiekowi robi się weselej. Obserwuję je z wielka ciekawością, zawsze kiedy tylko mam czas. A co musiałoby się zmienić, żebym czuła się w tym miejscu lepiej? Może gdyby ludzie byli dla siebie milsi i bardziej empatyczni, to myślę, że wszyscy bylibyśmy zdrowsi i szczęśliwsi. Tak po prostu.

Czytaj też:

WYBORY 2024

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama