Święto Dzieci Gór. Pod borowikowym i czarnym kapeluszem

Święto Dzieci Gór. Pod borowikowym i czarnym kapeluszem

Gong!
Nowy dźwięk na partyturze ŚWIĘTA DZIECI GÓR. Nowy, jak nowe jest miejsce, gdzie odbywają się koncerty. Gdyby powstało wznowienie „Podręcznika” poświęconego ŚWIĘTU autorstwa Jakuba Bulzaka i piszącego te słowa, trzeba by dopisać aneks, dokładając do rozdziału „Dźwięki festiwalu” nie tylko gong ogłaszający początek koncertu, ale i róg Krzysztofa Trebuni-Tutki. Wraz z rogiem Józka Brody tworzą teraz duet zapraszający na poniedziałkowy wieczór.

W codzienności jest tak, że gospodarz otwiera drzwi przed gośćmi i wpuszcza ich przed sobą przez próg. W tradycji ŚWIĘTA DZIECI GÓR gospodarz jakby idzie znaną sobie ścieżką, prowadząc tych, którzy często na tej ziemi, na tym Festiwalu są pierwszy raz. Żeby się nie potknęli, nie zbłądzili, nogi o kamień nie urazili. Dobry taki gospodarz. Dobry taki zwyczaj!

SĄDECZOKI
„Zdrowiusieńki jak z obrozka”! O czym? O grzybie, borowiku czy może raczej prowdziwku.

„Oba my se oba, nie boim się boba…” Tak dwóch chłopaków dodaje sobie odwagi, bo coś w lesie trzasnęło. Trzasnęła Kaśka, która teraz dowiaduje się prawdy, potrzebnej niejednemu dorosłemu: „Małych dziecek się nie straszy”!

Przed chwilą na łące było trzech chłopaków, teraz dzieci jest ponad dwadzieścioro, więc ma kogo łapać ciuciubabka z beczki, gdzie kapusta i kwas.

Było o strachu? No to się nie skończyło, bo lęk to uczucie, które dziecku – żadnemu niestety – nie jest obce. Więc teraz gąski boją się wilka złego. A w tej zabawie jeszcze jedna ważna prawda: gąski uciekają do domu. Bo dom to miejsce bezpieczne, strach zostaje za drzwiami.

I jak już wszystkie gąski są w domu, mogą spokojnie zaśpiewać do czyżyka, jak kwitnie, rośnie, jak się zbiera mak… Nieprzypadkowa roślina… „Jak makiem zasiał” mówimy, gdy jest naprawdę cicho, naprawdę spokojnie.

Spokojnie grają skrzypce dziewczynki, która akurat się na holi pojawiła, spokojnie się gęsi same pasą i choć pełna kapela z basem, klarnetem, trąbką gra po chwili skocznie, radośnie, „poleczkowo”, „walczykowo”… to jest w tym spokój chwili beztroskiej zabawy, śpiewu, tańca…

Z jednej strony możemy zobaczyć bogate stroje Lachów sądeckich, bo tak właśnie ubrana jest kapela, ale dzieci tańczące na scenie ubrane są po dziecięcemu: białe koszule przepasane sznurkiem, białe płócienne spodnie, dziewczęta w jadwisiach i to jest jedna z tych rzeczy, o które zawsze dbała Rada Artystyczna: dzieci nie bawiły się na łąkach w strojach ludowych. To jest dziedzictwo Festiwalu…

Czego jeszcze mogą się obawiać tańczący na łące? Ano tego, że pojawią się już prawie dorośli koledzy i koleżanki i… „pokażą” młodszym, jak się tak naprawdę tańczy. Na szczęście w tych najstarszych jest dużo otwartości. Nie zabraniają, by młodsze pary weszły w wirujący krąg.

Teraz nie tańczą już tylko ci najmłodsi. Obsiedli skraj sceny, albo próbują utworzyć własne kółeczka do wirującej muzyki.

I mogłoby się wydawać, że braknie zakończenia, bo kapela tak jakoś nagle schodzi i ci starsi też. Ale nie! Wśród najmłodszych pojawia się babcia i zagania do roboty. No bo skoro się grzybów nazbierało, to trzeba je teraz obrać, oczyścić, sprawdzić czy nie robaczywe…

To jest sens zbierać? Jest! Sens się ujawni, gdy w wigilijny wieczór na scenie… no masz! Na stole pojawi się mocna zupa na wywarze z prawdziwków.

I kolejne ciekawe zestawienie: listek i gajdy…

A na scenie zespół ČIUČIURUKS z miasta Telsze na Wysoczyźnie Żmudzkiej. Zaczyna się od dźwięku kilku fujarek, a potem już bez instrumentów wielogłosowy śpiew. Piękny, można powiedzieć, monumentalny, trochę bolesny… poważny.

I coś nowego! Pani kierowniczka w języku angielskim przedstawiła zespół zapowiadając, że zobaczymy teraz kilka tradycyjnych tańców i pieśni.

I tak przed każdym tańcem.

A już następny udowadnia, że taniec nie zna granic, bo może nieco inny niż ten lachowski, który widzieliśmy przed chwilą, ale jednak taki, który pokazuje w stylizowany sposób pracę szewca. A potem „Kaszanka” w kółeczku, przeplatająca się jak pęta „blood sausage”.

Jak w tragedii antycznej epeisodiony przeplatały się ze stasimonami, tak teraz grupa staje by zaśpiewać o robakach, pająkach i innych „rzeczach” którymi tradycyjnie bawiły się dawniej dzieci. O ile oczywiście dobrze zrozumieliśmy przesłanie…

Teraz pół-gra, pół-taniec. Taniec bo trzy dziewczynki krążą do muzyki miedzy trzema innymi, siedzącymi na krzesłach. W rękach krążących… kapelusz, czarny, a potem zmiana i te, które siedziały tańczą, a tańczące siedzą… Tylko kapelusz się nie zmienia.

I kolejne tańce/zabawy, bez muzyki i z instrumentami. Dowiadujemy się przy tym, że bardzo dobrzy muzycy litewscy już od najmłodszych lat poznają tajniki instrumentów. Kunszt swój pokazują dźwiękami polki, gdy możemy się skupić tylko na nich, bo pozostałe dzieci z zespołu towarzyszą im jedynie swoją obecnością.

Radość, beztroska…. Taniec. Aż do tego ostatniego, po którym kierowniczka zaprasza do wspólnej zabawy po koncercie…

I jako dawniej bywało, publiczność może zakosztować tego, co będzie we wtorek. MALI SŁOPNICZANIE i rumuńskie dzieci z zespołu MUGURELUL zachęcają widownię, by i kolejnego dnia tu przyszła podziwiać ich tańce i zabawy.
Przyjdziemy?

——————–
tekst: Kamil Cyganik, fot. Piotr Droździk | MCK SOKÓŁ

Czytaj też:

Za kilka dni przez minutę będą wyć syreny alarmowe

WYBORY 2024

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama